wtorek, 17 listopada 2009

CZAS NA RELAX


Co najlepiej robi na złe samopoczucie i brzydką jesienną pogodę? Spacer, jedzonko i oczywiście wizyta u kosmetyczki. Jutro termin o godz. 15:00 w nowym, przynajmniej dla mnie salonie odnowy kolagenowej - cokolwiek to oznacza. Marzę, żeby poleżeć i oddać się w dobre ręce pani kosmetolog z mam nadzieję, dużym doświadczeniem. Już się nie mogę doczekać. Salon oferuje bogatą gamę zabiegów nie tylko upiększających. Będę w raju a potem wrócę do domku, wezmę gorącą kąpiel i pooglądam jakiś film. Czy ta chwili nie może trwać wiecznie. Dobrze, że włosy nie wołają o pomstę do nieba, bo jeszcze poszłabym do fryzjera, ale to na jakiś czas mogę sobie odpuścić.

Pokręcę się i poobracam, a później pójdę na wystawę World Press Photo, bo jest w Krakowie tylko do 23.11. Mam w planach też sałatkę jarzynową i oczywiście Bal Geografa. Brakuje tylko kopertówki i jakiegoś dodatku, ale będę musiała uruchomić spis telefonów i jakaś mała czarna torebusia się znajdzie. A na mikołaja też sobie zrobię prezent... Nie powiem, bo to jeszcze tajemnica.

niedziela, 15 listopada 2009

GRA W KULKI


Gra w kulki, czyli popularny painball. Miało być strasznie a wcale nie było. Impreza integracyjna w Paprotni, wiosce zabitej dechami z kulawym psem i polem buraków. Nie ma to jak wybrać świetną lokalizację. Ale mówi się trudno.. Nie obyło się bez przygód i niespodzianek. Pociąg intercity relacji Kraków Główny - Warszawa Zachodnia, przyjechał 5 min spóźniony. Wysiadając blokuję prawie drzwi i z jedną nogą nadal w wagonie, przepycham się z małą pomarańczową walizeczką w szarej czapce z pomponem. Poturbowana wypadam na peron w jakby nie patrzeć stolicy. Zgodnie z rozkładem mamy 14 minut na przesiadkę w pociąg pospieszny do Sochaczewa. Biorąc pod uwagę opóźnienie pociągu, zostaje nam niecałe 9 minut. Kręcę się w kółko, próbując znaleźć tablice z jakąkolwiek informacją, dotyczącą pociągu do miejscowości na S. Niestety rozkładu jazdy - brak, tablic z godziną odjazdu lub przyjazdu - brak i w końcu czasu na przesiadkę - brak. Ola, koleżanka z którą razem jechałam, poszła do kasy biletowej, zapytać o pociąg do Sochaczewa. "Czy Pani wie, z którego peronu odjeżdża pociąg do Sochaczewa"-pyta Ola, "Pani nie wie"-odpowiada Pani z kasy i zamyka okienko, zła, że dla tak głupiego pytania musiała się fatygować podnieść szybkę do góry. No nic, wchodzimy na inny peron i pytamy stojące tam osoby. Pociągi wjeżdżają na perony a my już prawie spóźnione nadal nie wiemy gdzie się udać. Pytamy ludzi w pociągu i przed pociągiem i bezdomnych i bezkarkowców. Nikt nic nie wie, a jak mu się wydaje, że wie, to źle wie. Znalazłam rozkład. Szukam połączenia do Sochaczewa, i niespodzianka - jest. Dla utrudnienia rozpisane niedostrzegalną czcionką, z uwzględnieniem peronu nr 6. Spoglądam na numerację peronu, a tam 3 tor 21. Zaczepiamy Panią z siwymi włosami i bukietem kwiatów imieninowych, która udziela nam pełnej informacji turystycznej. Zaznacza, że jakby się coś zmieniło, to będą informować. Widać w dali Pałac Kultury, głośno wzdychamy i wyklinamy stolicę. Głos z megafonu zapowiada pociąg, ale mamy wrażenie jakby Pani zapowiadała go w Warszawie Centralnej a do nas dochodzi tylko echo..Co za koszmar. Po trudach stoimy już w pociągu, który przynajmniej z nazwy jak i z ceny jest pospieszny. Jak to jest ich pośpiech, to nie chcę widzieć jak wygląda osobowy. W Krakowie tramwaje mają lepsze wygody. Definitywnie nie chciałabym mieszkać w Warszawie. Ludzi jak mrówek, jeden na drugim. Okazało się też, że musimy wysiąśc na stacji Teresin Niepokalanów. No hmm..zaczęła się przygoda. Na stacji w Teresinie zastał nas lekki chłodek. Pytamy w pobliskim kiosku gdzie do Paprotni, w której odbywać się będzie nasze "Party". 1,5 km pokonujemy taksowką, która za samo trzaśnięcie drzwiami bierze od nas 5 zł. Plus 4 zł za przejazd. Tacy na wsi to się cenią. Taksówkarz zadał błyskotliwe pytanie, czy same opłacamy hotel czy może jedziemy z zakładu. Z szyderczym uśmiechem, wyjąkałam, że zakład pracy nam w pełni pokrywa ten cudowny wyjazd.

No i jesteśmy. Zimno jak w Suwałkach, a hotel jak to zazwyczaj bywa, wygląda rewelacyjnie tylko i wyłącznie na folderach i w internecie. Basen, jacuzzi i centrum SPA, zamienił się w basem 2x3 metry i jacuzzi 0,5 x 0,5metra - gigant. Stroje kapielowe, pozostały w walizce. Zajazd na końcu świata, a nie żaden tam hotel. Pierwszy dzień kolacja ( w planie iście królewska) okazała się grillem na pierwszym piętrze, z dyskoteką na dole i muzyką, dzięki której nie słyszałam własnych myśli. Nuda, zmino czas się zmywać. Podmienione wcześniej kołdra na cieplejszą, zdała egzamin i przynajmniej w nocy nie było mi zimno.






Śniadanko, postaram się już nie komentować, ale głodna nie chodziłam. Tego by jeszcze brakowało. O godz.11:00 zbiórka na grę w kulki. Przyjechał punktualnie p.Patryk. Przeciętnie wysoki, łysy, z piwoszowym brzuchem mężczyzna, pokazał nam mundury,w które należy się przebrać. Niczym drużyna ninja, rusyzliśmy w drogę na pole bitwy. Po 15 minutach byliśmy w lesie, gdzie nauczyliśmy się obsługiwać sprzęt i dostaliśmy pierwsze zadanie bojowe. Zabawa była przednia. Dryżyny Niemców i Aliantów, walczyły ze sobą do ostatniej kulki z farbą. Oj się działo. W nagrodę za moje poświecenia i zaangażowanie w grę, zostałam kapitanem drużyny. Doskonale zorganizowane zabawy trwały po 7 minut. A trochę ich było. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, Niemcy dostali baty i moja drużyna zwyciężyła. Cudowne uczucie. Najgorsze uczucie było jednak dziś rano. Nie potrafię oddychać, nie sprawiając sobie tym bólu, a zakwasy mam nawet na rzęsach. Bolii... głowa ( od pierwszego strzału ), udo od drugiego bardzo celnego strzału, i cała reszta od biegania, rzucania się do dziury za dziurę i od turlania po ziemi. Teraz może mnie uratować tylko gorąca kapiel w pianie lub masaż. To drugie zdecydowanie odpada :( zostaje więc wanna. No to chluppp...

czwartek, 12 listopada 2009

MYŚLAMI W TUNEZJI


Jak już wspominałam wcześniej, w Krakowie leje, leje i jeszcze raz leje. Jakby nie mogło popadać raz a dobrze, a nie, trochę pokropi, powieje wiatr, potem znowu deszcz, zimno, mokro i szaro. Nie znoszę takiej pogody. Ale już taka jest i żadne modły tego nie zmienią.

A co przy takiej pogodzie najlepiej robić? Pierwsza opcja, oczywiście spać. W trakcie snu można schudnąć i może nam się przyśnić coś miłego. Szkoda, że człowiek jest potem zmęczony, bardziej jakby wstał skoro świt. Także sen lepiej wieczorem. Opcja druga, można nic nie robić, co po dłuższym zastanowieniu też jest dużym wysiłkiem, bo trudno nie robić NIC. Nie wiadomo wtedy czy siedzieć, leżeć, rozmyślać czy co? Wdziera się wtedy nuda, a od dawien dawna wiemy, że człowiek inteligentny się nie nudzi. Opcja trzecia, można jeść. Tu z kolei pojawia się niebezpieczeństwo zaadoptowania kilku kilogramów, które pójdą albo w boczki albo w tyłek i też będzie źle. Otwieranie lodówki kilkanaście razy w ciągu dnia, włóczenie się w piżamie i szlafroku po mieszkaniu dobrze nie wróży.

Najprzyjemniejszą dla mnie rzeczą, jest podróż w czasie do miejsc gdzie się było. Jedyna rzecz, która oprócz zdjęć zostaje, to wspomnienia. Nikt nie jest w stanie nam ich odebrać. Mamy je w wyobraźni i jesteśmy w stanie przywrócić cudowne obrazy i zatopić się w marzeniach. Dzisiaj wracam do Tunezji...






Kraj,niezwykle zielony, z ostrymi przyprawami, złocistą pustynią i zapachem orientu. Pamiętam piaszczyste plaże, kolorowe mozaiki i smak harrisy najostrzejszej przyprawy w Tunezji. Żółte taksówki, wielbłądy z krzywymi zębami, pustynny pył i gorące słońce. Malownicze wioski i miasteczka, błąkające się między uliczkami koty. Zatłoczone ulice Tunisu, kupcy i handlarze na souku, gdzie wąskie przejścia i tysiące towarów nabierają magii i uroku. Zapierające dech w piersiach zabytki, ogromne wpływy francuskie, bogata architektura i przytulne kafejki i restauracje. Doskonale rozwinięta sieć komunikacyjna, gaje oliwne i palmy daktylowe. Wszystko to sprawia, że chce się tam wrócić. Poleżeć na plaży, popijając sok ze świeżo wyciśniętych owoców, marzyć, czytać książkę i maksymalnie wypoczywać. Tego mi właśnie potrzeba. Może listopad to nie najlepszy czas, aby udać się w odwiedziny do Tunezji, pogoda prawie jak w Krakowie, z taką różnicą, że pada mniej i jest zdecydowanie cieplej. Cóż pozostaje..wracam do pisania pracy magisterskiej, marzenia o ciepłym miejscu odkładam na jutro. Pocieszam się tylko, że niektórzy też teraz siedzą w pracy, w biurze, w szkole czy w urzędzie.

p.s Przestało padać, wyszło słoneczko oby tak dalej :)

poniedziałek, 9 listopada 2009

COŚ DLA UCHA - Sami Yusuf


Przeglądając strony internetowe i popularnego YouTuba, natknęłam się na pewien utwór. Może wyda się to dziwne, ale jest niesamowitym przeciwieństwem wszystkich dotychczasowych piosenek, generalizując nagrywanych przez Arabów. Może to tylko moje wrażenie, ale utwór ma to "coś". Aż chce się go słuchać. Spokojna, nastrojowa o religijnym przesłaniu piosenka Sami Yusufa.

niedziela, 1 listopada 2009

ZIMA..ZIMNO..Brrrrr...

Przyszedł czas pożegnać się z upalnym Egiptem. Jedno słowo, które najlepiej określi to co mnie zastało w kraju - ZIMNOOOOOO... Depresja jesienno-zimowa to mało powiedziane. W jednej chwili chciałam zawrócić i wsiąść z powrotem do samolotu. Nie lubię takiej pogody. Najgorsze jest to, że najwcześniej słońce pojawi się może w kwietniu, przy dobrych wiatrach. Nie, nie, wykluczone. Muszę wybrać się gdzieś do ciepłego kraju na wygrzewanie pupci. Kurczę, w końcu należą mi się wakacje. Tu w ramach wyjaśnienia dla tych, którym się wydaje, że praca rezydenta to wakacje. Otóż, wakacje to czas gdy nikt nie pyta jak dojść do "jadalni lub stołówki" ( jakby to jakiś bar mleczny był) albo dlaczego w ich pokoju, który nie spełnia standardów 4* są duże czerowne mrówki. Oszczędzę dzisiaj komnatrza. W każdym razie, jest zimno, mróz lada dzień zapuka do mojego okna i wedrze się do środka. Kamienica 3 piętro, a wchodzi się jak na Mont Everest. Mieszkanko Ok. Bywały lepsze i gorsze. Jakby jeszcze było trochę cieplej to by było miodzio, ale jest sympatycznie. Idę zrobić herbatę z cytryną, na ogrzanie. Szlafrok, ciepłe papucie, umyć ząbki i do łózia. Jutro pierwszy dzień praktyk. Stresik, lekka trema ale dam radę. Brrr...Zima zła.