poniedziałek, 30 sierpnia 2010

SIĘ DZIEJE

Sierpień powoli się kończy, w Polsce zaczyna się szkoła, a na wakacje przyjeżdżają co najwyżej biedni studenci. Do tego wszystkiego w hotelach właśnie teraz przypominają sobie, że trzeba wyczyścić basen, przez co sparaliżowany jest prawie cały hotel. Morze odpłynęło jak na odpływ przystało, może wróci może nie, raczej nie biorąc pod uwagę, że od początku czerwca trzeba iść po kostki w wodzie jakieś 300 metrów, żeby poczuć morską wodę. Rafy jak nie było tak nie ma, bo skąd ma być skoro ludzie po niej skaczą, niszczą i zabierają w bagażu do domu. W restauracjach walka o jedzenie, talerze, sztućce, nie wspominając o wolnym stoliku, ale to że jest wolny nie znaczy jeszcze, że zostanie w najbliższych minutach posprzątany. Istne piekło. Pokoje jak twierdzą goście, brudne, śmierdzące i to na pewno nie jest standard pięciu gwiazdek. No jasne, jak ktoś biega z aparatem i robi zdjęcia fug, albo krzywych drzwi czy płytek w łazience, to przepraszam bardzo, Egipt to nie Szwajcaria, gdzie jest czysto, każdy lata koło nas jak ze sraczką i pościel zmienia się 5 razy w ciągu dnia.

Stojąc w kolejce po zupę, polski turysta zagaduje wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę -"Where are You from" duży pan odpowiada -"Holland", -"Aaaa..no to trzeba było tak od razu mówić, ja też z Polski" Powiedział jeszcze kilka słów w obcych dla dużego pana języku i poszedł nie zwracając na nic uwagi. Poland czy Holland, co za różnica kiedy zupa już zdążyła wystygnąć a na łyżkę nie mogłam się doczekać. Uwielbiam polskich turystów.

Dziś leniwy dzień, wolne to najlepsze co może być. Nie trzeba się martwić czy koszulka wyprasowana, nie trzeba się zastanawiać co i jak trzeba jeszcze zrobić, wszystko na luzie i spokojnie przebiega, do momentu kiedy ktoś nie zadzwoni. Oprócz telefonu o 1:40 w nocy z kierunkowego Arabia Saudyjska, jeszcze nikt nie dzwonił, ale jeszcze młoda godzina więc wszystko może się zmienić.

Odebrałam wczoraj mamę z lotniska, spotkałam się z koleżanka na shiszy i odliczam już powoli dni do końca. Na szczęście bilet mam już zarezerwowany, więc jedna pewna wiadomość, to że wracam do Katowic 29 października. Załatwianie spraw i przeprowadzka do nowego mieszkanka w Krakowie. Już się nie mogę doczekać.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

CIASNE, ALE PRAWIE WŁASNE

Życie studenckie było miłe, ale dobrze, że się już skończyło. Czeka mnie teraz już tylko obrona, koniec wypadów z koleżankami na piwko po zajęciach, koniec spania na wykładach i stania w długiej na cały korytarz kolejce do dziekanatu. Pewnie już po pół roku, będzie mi tego wszystkiego brakowało, ale co tam. Są także i takie rzeczy, których absolutnie nie będzie mi brakowało i nawet w najgorszych koszmarach nie chcę przez to przechodzić. A mianowicie wspólne mieszkanie z obcymi ludźmi. Wieczne błąkanie się z mieszkania do mieszkania, spełnianie warunków castingów, poznawanie nowych lokatorów i ciągłe niedopasowania. Bo przecież, jak długo można mieszkać na kupie, jeden na drugim, gdzie trzeba umawiać się kto idzie pierwszy, drugi i dziesiąty rano do łazienki, walki o włożenie czegoś do zamrażarki, bo przecież rodzice każdemu naładują tyle wałówki, że nie sposób tego podnieść a co dopiero wcisnąć do zamrażarki, w której powinno być miejsce dla 6 a nie jednej osoby. Kwestie sprzątania, wynoszenia śmieci, mycia toalety a nawet gotowania, jest wyzwaniem. Dlatego postanowiliśmy zamieszkać razem.

Decyzja została podjęta już jakiś czas temu. Poszukiwania mieszkania nie były łatwe, szczególnie gdy ja szukałam ofert a Paweł jeździł i oglądał. Rudery jakich mało, nie wiem skąd w ludziach tyle tupetu, żeby za 17 metrowe mieszkanie, gdzie łazienka jest wydzielona z części kuchni i oprócz lokatora nic więcej się nie mieści, chcieć ponad 1200 zł. plus media. To jakaś paranoja. Chętnych na mieszkania jest cała masa, ciekawych mieszkań w odpowiedniej cenie, masa podzielić na sto. Po ponad miesiącu poszukiwań dostałam sms-a, że w końcu się udało i znaleźliśmy wypasione mieszkanko. Super okolica, ładnie urządzone i idealne dla dwóch osób. Już się nie mogę doczekać kiedy będę się mogła do niego wprowadzić, ustawiać, przestawiać, dekorować. Wreszcie będziemy mieli swój kąt. Może to jeszcze nie własne M1, ale cieszy prawie tak samo jakby było moje własne. Dziś podpisujemy umowę i zaczynamy nowy etap w życiu. Po powrocie zapraszam na parapetówkę!

wtorek, 17 sierpnia 2010

TU I TAK A

Jak to dobrze od czasu do czasu wynurzyć nos z hotelu w stronę miasta i jeszcze spotkać koleżanki. Z Gosią, umówiona byłam już wieki temu i wreszcie udało nam się spotkać i spokojnie porozmawiać o pierdołach. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest, że nasi dziadkowie potrafili utrzymywać tak doskonale kontakty z rodzinom z przyjaciółmi, a przecież kiedyś nie było telefonów, komórek o internecie nie wspomnę. Teraz jakoś wszystko się rozmazało, czasami jak są jakieś rodzinne zjazdy na których oczywiście nigdy mnie nie ma bo jestem w pracy, to pół godziny zajmuje mi rozszyfrowanie postaci kto jest kto. I to nie na zasadzie znam ale nie pamiętam, tylko raczej w jaki sposób jestem z tym kimś spokrewniona i synem, wnukiem, kuzynem kogo jest ta osoba. To smutne, że nie podtrzymujemy tradycji i większość z nas nie zna dalszej rodziny ze strony dziadków. Dobrze, że zawsze znajdzie się ktoś, kto kontroluje całą sytuację. Ale co gdy wszyscy poumierają? Będziemy kisić się we własnym sosie, zapominając o rodzinie, nieodwracalnie tracąc coś bardzo cennego. Jutro napiszę do mojego kuzyna Michała, którego tez już pół wieku nie widziałam. Jest już szczęśliwym tatą, ale Wojtuś choć ma już dwa lata cioci Dominiki nie miał okazji jeszcze poznać. Jak ten czas leci...

Siedząc z Gosią w jednej z bardziej dających się przeżyć kawiarenek w centrum Sakali, spotkałyśmy Natalię. Koleżanki z pracy, choć w innych mundurkach zawsze znajdą coś wartego uwagi i temat do plotek. W pierwszej kolejności, drugiej a potem i trzeciej rozmowa schodzi na temat pracy, turystów i życiowych przemyśleń. Wypiłyśmy napoje i wybrałyśmy się do przeuroczej knajpki, której sama bym chyba nie znalazła, nawet po kolejnej wizycie w tym miejscu. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby tam dotrzeć, ale kilka budynków, jakaś budowa, sklep, w prawo w lewo, po drodze prawie przejechałyśmy psa i byłyśmy na miejscu. Kilkanaście wiklinowych foteli, stoliki, zasiana trawa, w około bardzo zielono i bardzo przyjemnie. Całość ogródka to może jakieś 30m2, ale zmieścił się i telebim i parę całkiem wygodnych siedzisk ze stolikami. Ponieważ powoli robiło się ciemno, powieszone na ogrodzeniu kolorowe światełka, błyszczały wieloma odcieniami. Człowiek im starszy tym bardziej docenia spotkania, im bardziej spontaniczne tym lepiej. Czasami można się umawiać całymi tygodniami i nie można się spiknąć, a tu rach ciach i już zajadałyśmy sałatkę z kurczakiem z 5 kawałkami mikroskopijnego czikena. Trochę oleju, trochę pieprzu i sałatka zrobiła się całkiem smaczna. Do tego pieczywo czosnkowe prosto z pieca i zimny napój.

Aby po wieczorze pełnym wrażeń i pogaduszek, jeszcze bardziej umilić sobie wieczór zamówiłyśmy po shiszy. I niech mi ktoś powie jak tu można nie lubić Egiptu. Nie ma stresu, nie ma pośpiechu, wiaterek wieje, ciepło i przyjemnie w doborowym towarzystwie. Pykając shiszę pośmiałyśmy się i bardzo sympatycznie spędziły czas. Z pewnością tam jeszcze wrócimy, a shisza była po prostu wyśmienita. Bananowa - cud miód. Na koniec jeszcze dodam, że warto pielęgnować znajomości z różnymi osobami, nie tylko z rodziną, ale także z przyjaciółmi, sąsiadami, czy nawet z kimś bardziej nad dalekim. To miłe uczucie dowiedzieć się trochę o drugiej osobie, a w dodatku przyjemnie spędzić wieczór.

sobota, 14 sierpnia 2010

GWIEZDNE k**** WOJNY

Czy choć raz przy zakwaterowaniu ludzie nie mogliby powiedzieć: "dziękujemy za pomoc, super pokoje"? Odpowiedź jest bardzo prosta - NIE. Jak się zdarzy ktoś taki, to się będzie go pamiętać chyba do końca życia. Przecież zakwaterowanie zawsze i tylko w najlepszym pokoju im się należy tak? Jak najszybciej, bo przecież są na wakacjach i nie dość, że samolot nie wylądował dokładnie o 11, żeby już o 12 mogli dostać pokoje to jeszcze biuro funduje im pobyt o jeden dzień dłużej w hotelu, a co najgorsze z możliwością korzystania z All inclusive przez cały dzień, leżakowania, plażowania i moczenia tyłka w basenie. Skandal, przecież samolot to nie tramwaj, który co pięć minut podjeżdża na przystanek i można być na miejscu o której się chce. Wiele osób wie lepiej. Samolot ma lądować tak, żeby mieć pełny siedmiodniowy pobyt w hotelu a nie sześć i pół w tym jeden bez pokoju od 12. Bo przecież, wszyscy siedzą cały dzień w pokojach, leżaki opatulone z każdej strony a to ręcznikiem, a to gazetą, a to jakąś reklamówką a'la biedronka, oczywiście same się zarezerwowały. "Zapłaciłem wymagam i mam prawo rezerwować leżak w hotelu, za który zapłaciłem nie mało proszę Panią" Nie wiadomo czy pan prosi do tańca, czy znowu kolejny patriota omijał lekcje polskiego. Najgorsze jest komentowanie pod nosem czegoś, co nie powinno być żadnym ale to żadnym zaskoczeniem, a jest niczym śnieg w środku lata. Wybierając się na wakacje każdy dostaje umowę, warunki uczestnictwa pod którymi się podpisuje oraz stos informacji bardziej i mniej przydatnych. Więc nich mi ktoś wytłumaczy, dlaczego co tydzień znajdzie się grupka ludzi, która nie ma zielonego pojęcia do kiedy mają wykupione wakacje. Nie potrafią zrozumieć, że doba kończy się do 12 a samolot jest w nocy, nie mogą pojąć, że powinni całować stópki Jezuska za to, że mogą korzystać z wszystkiego na terenie hotelu bez dodatkowych opłat. "Polaków zawsze traktuje się najgorzej, zawsze dostajemy najgorsze pokoje, najgorzej sprzątają nam pokoje i jesteśmy dyskryminowani" no jasne, przecież Niemcy, Francuzi, Anglicy płacą kupę kasy za pokoje z Sea View, rozdzielają napiwki jak owocowe cukierki a wysokość robi miejscowym wodę z mózgu. Polacy za to wymagają, bo wydaje im się, że zapłacili 2000 złotych za pobyt w 5* hotelu i Pana Boga za nogi złapali, będą łazić narzekać, robić zdjęcia fug w łazienkach i robić raban jak jedna mrówka faraonka przejdzie się po ich pokoju. Kiedyś problemem były gekony - "gekon to nie krokodyl" - odpowiedziała recepcja. Polski turysta uwielbia szukać dziury w całym, mało jest osób, które potrafią dopasować się do sytuacji, być elastycznym i korzystać w pełni z wakacji. Musi się znaleźć przynajmniej kilku, którzy od razu po przekroczeniu progu hotelu znajdą minimum pięć mankamentów hotelu. Nie można pominąć także porównań. Wieczne opowiadanie jak to była sto lat temu w hotelu "zielony ogórek" albo "kogucik", jak to tam było lepiej i jak to więcej z X biurem nie przyjadę. Szkoda, że nie dotrzymują słowa w kwestii nie przyjeżdżania ponownie, oszczędziło by to stresu i nerwów kolegom i koleżankom po fachu. "bo ja byliśmy w zeszłym roku w Egipcie, to jedzenie było sto razy lepsze, a tu w ogóle nie ma co zjeść, monotonne, wiecznie to samo, mówię Pani to jest jakaś kpina i to nie jest standard pięciu gwiazdek, absolutnie". No tak,tak, bo na śniadanie w domu mają 4 rodzaje masła, naleśniki, jajka, grzanki, zupę mleczną, na ciepło na zimno, na słodko, na słono, kiełbaski, placki, deskę serów, pomidory, ogórki, jogurty i jeszcze herbata, kawa, soki, woda i soft drinki. A jako drugi zawód dorabiają w Urzędzie Marszałkowskim i dokonują kategoryzacji hoteli przyznając im gwiazdki. Spece od siedmiu boleści, nie mogę tego już słuchać. Jest jeszcze grupa wczasowiczów, która nie ma wyczucia, nie chodzi nawet o czas, ale o pierdoły z którymi potrafią dzwonić roztargnieni turyści. "proszę natychmiast przyjechać i coś zrobić bo ukradziono mi ręcznik", przecież jak większość myśli, moja praca to jedne wielkie wakacje, więc mogę beztrosko podróżować od hotelu do hotelu szukać zagubionych ręczników, zmieniać pokoje i wysłuchiwać dziesięć razy tego samego narzekania.

CDN

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

NADAMAR <-------- czyli nie jemy, nie pijemy, świętujemy.

Wielkimi krokami, tak wielkimi, że już się boję na samą myśl, zbliża się nic innego tylko RAMADAN. Jak co roku, tylko o innej porze rozpoczyna się wielki post, który będzie trwał aż przez miesiąc. Jednego można być pewnym, nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie będą jeść, pić, palić ale za to będą chodzić głodni, źli, naburmuszeni i nic im się nie będzie chciało. Aż trudno sobie wyobrazić, że można działać na jeszcze wolniejszych obrotach, przecież już wolniej się nie da otwierać bramy przy hotelu, donosić talerzy w restauracji gdy zabraknie i kwaterować 4 pokoje jeszcze dłużej niż pół godziny. Niewiarygodne. I pomyśleć, że uważają się za takich świętych, religijnych i co zdumiewające czystych. W końcu myją się 5 razy dziennie przed każdą modlitwą, to że woda jak z kałuży, chlapią się bardziej niż myją, to z myciem wiele wspólnego nie ma. Gumowe klapki, dziurawy brudny t-shirt i szczerbaty uśmiech. Z zębami jest tak: albo są ładne, proste, błyszczące albo krzywe, brudne i dziurawe, na kogo trafi na tego bęc. Cały dzień bez jedzenia można przeżyć, ale bez wody w takim upale? Cóż, sami się na to decydują, w końcu nikt ich do tego nie zmusza - nikt tylko religia i sąsiad, który patrzy czy ten drugi przestrzega zasad ramadanu. A po zachodzie słońca wielkie obżarstwo. I tak aż do rana, nic dziwnego, że nic im się później nie chce w ciągu dnia. Jakbym balowała do 4 rano, to bym spała długo a nie tam pracowała.. Już przyśpieszono wyjazdy na wycieczki, z zamkniętymi oczami mogę powiedzieć, że będą problemy. Nie lubię ramadanu, mimo wszystko szanuję i akceptuję zmiany, ale będę się bardziej cieszyć jak będzie już po.

piątek, 6 sierpnia 2010

KONIEC SEXU

Oczywiście mam na myśli Sex w wielkim mieście, którym od jakiegoś czasu żyję. A właściwie żyłam, bo skończyło się moje wlepianie wzroku w ekran komputera. Oglądnęłam ostatni odcinek szóstego sezonu i prawie się popłakałam. Nie tyle z powodu wątku Mr.Biga i Carrie, ale dlatego, że już nie ma więcej sezonów, epizodów, kolejnych ekscytujących odcinków. I jak ja sobie teraz to poukładam? Smutno trochę, trzeba będzie wypełnić tą lukę czymś nowym. Może jakąś sympatyczną książką, a może ktoś miły przywiezie mi "Sex and the city2" wersję z wielkiego ekranu. Będzie mi brakowało oglądania Nowego Jorku, który tak uwielbiam, będzie brakowało Mirandy, Samanthy i Charlotte, czy tylko ja mam taką obsesję na punkcie tego serialu? Potrzebuję pojechać do Nowego Jorku, chociaż na tydzień, choć z pewnością wolałabym dłuższy pobyt, na przykład na rok...Brakuje mi tego gwaru, dziwnych  ludzi, żółtych taksówek i tego niewyobrażalnego klimatu wielkiego miasta. Różnorodnego pod każdym względem, zaskakującego i nieprzewidywalnego. Marzy mi się rejs po Karaibach połączony z pobytem na Manhattanie. Zakochałam się w tym mieście od drugiego wejrzenia. Nic dziwnego, że pragnę tam wrócić, choć na chwilę...

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

TO NIE TAK MIAŁO BYĆ

Długie przygotowania, wyobraźnia rozgrzana do czerwoności i na końcu wyczekiwanie. Odliczanie, uśmiech na twarzy i wreszcie nagroda za cierpliwość. Ile razy wyobrażaliśmy sobie wymarzonego partnera, wakacje nad morzem czy choćby nowego pracodawcę. Chęć dopięcia wszystkiego na ostatni guzik, dobrze uczesane włosy i schludny wygląd, aby zrobić jak najlepsze pierwsze wrażenie lub po prostu spędzenie idealnego urlopu, często spędza nam sen z powiek. Wydaje nam się, że jesteśmy w stanie ogarnąć wszystko i w pełni zrealizować postawione sobie cele. Rzeczywistość płata nam jednak figle i nie zawsze jest tak jakie było założenie.

Długo wyczekiwany przyjazd mojego Pawła do Egiptu, wreszcie się spełnił. Sobota jeszcze pracowita, ale popołudnie mieliśmy już tylko dla siebie. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie fakt, że się rozchorowałam i to dosyć poważnie. Aż trudno sobie wyobrazić, że akurat w tym momencie dopadły mnie wszystkie możliwe dolegliwości i koniec końców, wylądowałam w szpitalu. Koszmarne uczucie, kiedy tyle planów, nie może być zrealizowanych. No cóż, siła wyższa, na szczęście, wszystko jest już dobrze. Szkoda tylko, że urlop też dobiegł końca i zobaczymy się dopiero pod koniec października. Szybko zleci, wierzę w to z całych sił.

 Na koniec pragnę podziękować rodzicom mojej koleżanki Ani, za przesyłkę dostarczoną na egipską ziemię. Mam nadzieję, że pobyt należy do udanych i mogłam pomóc. Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia :)