czwartek, 27 stycznia 2011

NA KOZIEJ WYSPIE

Dlaczego urlopy i wakacyjne wyjazdy trwają tak krótko. Dlaczego nie można pojechać na 10 dni albo 11 tylko pozostaje opcja 7 albo 2 tygodnie. Siedem za krótko 14 za długo. I znajdź tu człowieku chcący wypocząć złoty środek. Mój urlopik zaliczam do cudownie udanych. Doskonałe miejsce, fantastyczna pogoda i wyborowe towarzystwo. Na Fuertę dolecieliśmy około 15 czasu lokalnego, który trzeba było cofnąć o godzinę. Hotel bardzo przyjemny, szybkie zakwaterowanie i dotarliśmy do pokoi. Z 95 % pokoi z widokiem na ocean, dostaliśmy te pozostałe 5 %, które jak bardzo się wychylę przez balkon to widok faktycznie mają. Ale nie robimy zadymy, cieszymy się, że nam Itaka nie zmieniła hotelu ani nie wycięła żadnego psikusa tak jak w Sharmie.

Po przyjeździe potwornie rozbolała mnie głowa, udało mi się wysępić tabletki i po kolacji poszłam spać. Następnego dnia rano obudziły mnie promienie słoneczne i zapachy dochodzące z restauracji. Ruszyliśmy na śniadanie, gdzie największym zaskoczeniem był serwowany o tej godzinie szampan. Nie wiem czy bardziej pod Hiszpanów czy pod Niemców gusta podawali musujące wino, ale tych drugich było tam od groma. Mało tego, że było ich wszędzie pełno, to średnia wieku wynosiła jakieś 78 lat, a my zaniżaliśmy ten stan o może 2 miesiące. Takiej geriatrii co tam, dawno nie widziałam. Naoglądałam się otyłych, spoconych, pomarszczonych, wysuszonych dziadków z chorobami, żylakami i o kulach. Smutne ale prawdziwe, polskiego emeryta najczęściej nie stać na wakacje w Hiszpanii, a tam Aryjczycy przyjeżdżają nawet na miesięczny urlałp. Po śniadaniu od razu na plażę. No oczywiście nie wzięłam ze sobą stroju i musiałam zakupić okropny, brzydki, ohydny kostium w hotelowym sklepiku za cenę, równie nieatrakcyjną jak sam strój. I po kilka minutach spacerowałam już po dłuuuuugiej, szerokiej, piaszczystej plaży. Rewelacja! Woda zimna, ale po chwili można się przyzwyczaić i peeling stóp robił się sam. Dzień upłynął leniwie, kąpiele słoneczne i morskie, odpoczynek, błogie lenistwo, leżaczek, drineczek i geriatria prychająca, kaszląca i opalająca się topless. Fuuuuuuuuuuuuuuj...

Pierwszy dzień upłynął spokojnie, mogłam się w pełni zrelaksować na leżaku, wsłuchując się w szum fal. Słoneczko prażyło niesamowicie jak na tą porę roku, czy można wymarzyć sobie lepszy wypoczynek pod palmami? Na kolacji zajadałam się pieczonymi krewetkami z czosnkiem, które smakowały wybornie. Coś pysznego, na szczęście nie mam w domu wagi, ale jetem pewna, że po tak pysznym jedzeniu na pewno przytyłam ze 2 kilo w ciągu tego tygodnia. W planach mieliśmy wypożyczenie samochodu i zwiedzanie wyspy słynącej z hodowli kóz, na własną rękę. Poszliśmy spacerkiem do centrum niewielkiej miejscowości Costa Calma, gdzie wypożyczalnie rosną jak grzyby po deszczu. Wybór padł na srebrnego Nissana Micrę, kluczyki w dłoni no i w drogę na południe w poszukiwaniu najpiękniejszych na wyspie plaż.


niedziela, 16 stycznia 2011

I ZNOWU LECIMY NA WAKACJE

 Tym razem na mapie moich nieodkrytych miejsc, pojawiły się się Kanary a dokładniej wyspa Fuerteventura. Pomysł przyszedł zaraz po Egipcie i było więcej czasu na wybór hotelu i takich takich. I w sumie dobrze, że odpowiednio wcześniej zrobiliśmy rezerwację, bo zaczęły się ferie i z wolnymi miejscami gdziekolwiek jest problem. Wybór znowu padł na Itakę, miejmy nadzieję, że nie wytną nam tym razem jakiegoś numeru. Jeszcze trochę odpoczynku przed wyjazdem bardzo mi się przyda, piękne plaże, gorące słońce, pyszne jedzenie i miłe towarzystwo. Hiszpania czeka, zatem pakuję walizkę i jadę do Warszawy. Jutro o 10-tej odlot, wracam za tydzień i zaczną się nerwowe przygotowania na przeprowadzkę do Qataru. Już się nie mogę doczekać.

środa, 5 stycznia 2011

WYBORY MISS

Pobytu w Sharmie ciąg dalszy. Jedni wybierają opalanie się na basenie, drudzy jazdę na plażę oddaloną 15 km od hotelu, a my nurkowanie ewentualnie opcja bez nurkowania z wylegiwaniem się na łodzi. Cudowna pogoda, jakże trudno było wyobrazić sobie różnicę temperatur między Polską a Egiptem. Jesteśmy w końcu na wakacjach w środku zimy i nawet chłodne myśli są zakazane do końca pobytu.

Na terenie hotelu można szybko nawiązać nowe przyjaźnie. Opcja dla lubiących charakterystyczny dźwięk pod laczkiem, polecam łazienkowe karaluchy, a dla tych którym alkohol jest podawany na śniadanie, obiad i kolację i stan trzeźwości jest daleko obcy polecam kolegów i koleżanki z Rosji i okolic. Zgodnie przyznaliśmy, że nie będziemy zawierać bliższych znajomości z żadną z opcji, ale przynajmniej sobie popatrzymy i się pośmiejemy. Wieczory spędzaliśmy na mieście. Braliśmy taksówkę i udawaliśmy się do starej części Sharm El Sheikh o wpadającej w ucho nazwie - OLD MARKET. Poszukiwanie najlepszej knajpy zajęło nam niecałą godzinę, ale w końcu się udało. Przy stolikach w 98% siedzą Arabowie, rzadko pojawiający się w knajpie turyści badają teren z zaciekawieniem, przechodząc tuż obok stołów zastawionych lokalnymi specjałami. Ruch jak z Rzymie, co może oznaczać tylko jedno - jedzenie będzie znakomite. Tak też było. Najlepsza baraninka jaką jadłam, zupy z soczewicy, kofta i inne dania, po prostu szaleństwo smaków, przypraw, aromatów, gdzie moje kubki smakowe zwariowały.

Po powrocie do hotelu, czekały na nas jedyne w swoim rodzaju animacje. Można było zasiąść w lobby i podziwiać akrobacje sąsiadek zza wschodniej granicy, tańce, hulańce, swawola, w każdym razie muzyka Paniom i Panom w tańcu nie przeszkadzała, a my umieraliśmy ze śmiechu. Albo udać się na pokazy fakira, wybory miss i mistera, zobaczyć taniec brzucha itp. Wypadło na wybory miss hotelu Amarante, które postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy.

W sali nad restauracją główną, gdzie Rosjanie pochłaniali góry jedzenia, znajdowała się niewielka scena, dj, kilka stolików i bar, serwujący napoje z wielorazowych plastikowych kubeczków. Wchodzimy do ciemnej sali i ku naszemu zdziwieniu, wszystkie miejsca są zajęte, a wakacjowicze wyglądający jak kuracjusze ze spółdzielni Zenon bawią się jakby właśnie siedzieli na konkursie Miss World 2010. Ciekawość nie zna granic, zatem nie możemy odpuścić takiego teatru. Są trzy kandydatki. Zgadywanek nie trzeba robić, kto zgłosił się na ochotnika, a właściwie na ochotniczkę. Pani numer 1- z Rasiji, Pani numer 2- z Rasiji, i Pani numer 3- z Ukrainy. Przedstawienie czas zacząć. Prowadzący galę, to jak na Egipcjanina dość wysoki człowiek o beżowej skórze, czarnych zażelowanych włosach, zaczesanych na a'la maczo muczo, w obcisłych dżinsach i jeszcze bardziej obcisłej koszulce Dolce & Gabbana bądź innej podróbie. Osobnik ten, był najbardziej żenujący z wszystkich możliwych osobników, których na tą chwilą potrafiłam sobie skojarzyć. Charakterystyczne pyknięcie, które wykonywał ustami kilkadziesiąt razy, doprowadzało do szału. Przypominało dźwięk, jaki pokazuje się małym dzieciom "jak robi koń" - ohyda. Konkurencje wymyślone z pewnością przez prowadzącego przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Taniec w rytm piosenki Shakiry, no powiedzmy, że był żałosny w wykonaniu Pań, ale niech będzie. Drugie zadania to próba głosu, trzeba było coś zaśpiewać, Panie dawały z siebie naprawdę wszystko. I konkurencja, której do dzisiaj nie rozumiem to zjadanie lodu i śpiewanie z pełnymi ustami. Prowadzący służył pomocą i lód, który spadał czysty arabski parkiet, wracał jak bumerang do ust kandydatek na miss. Coś pięknego... Sala piszczała z radości a my patrzyliśmy na siebie z myślą - to się nie dzieje. Zniesmaczeni wyborami miss wróciliśmy się napić drinka, bo poziom naszego zmiksowania przekroczył dopuszczalną dzienną normę.