poniedziałek, 7 stycznia 2013

JADĄC W NIEZNANE - OMAN

Otworzyłyśmy oczy niemalże w tym samym czasie. Prawie jak na kolonii, zaklepałam wieczorem kolejkę pod prysznic. No bo umyć głowę, zadzwonić po suszarkę, zadzwonić po żelazko, wysuszyć, wyprasować...a to wszystko trwa. Półprzytomne schodzimy na śniadanie. O dziwo, nie jesteśmy jedyne a wybór jest całkiem imponujący, jak na hotel średniej klasy. Jest coś na ciepło, i na słodko i tosty i jajeczko, mocno mnie ta różnorodność zaskoczyła, bo hotel hotelowi nie równy a na królewskie śniadanie się nie nastawiałam. Najedzone jak bąki wracamy do pokoju. Szampon mam jakiś dziadowski, bo włosy zrobiły się sztywne na czubku i lecę myć jeszcze raz. Niewiele to pomaga, ale Ariadna by mnie przypaliła żelazkiem jakbym poszłam myć jeszcze raz.

W sumie mamy dobry czas, wsiadamy do białego samochodu z wypożyczalni i ruszamy na zwiedzanie. Nasz papierowy przewodnik po raz kolejny wprowadza nas w błąd, i musimy przejechać całe stare miasto na około, bo wszędzie drogi jednokierunkowe, i jak się raz człowiek pomyli to potem już nie ma odwrotu i trzeba objeżdżać. Zaparkowałyśmy koło meczetu, który praktycznie styka się ze skałami. Widzimy wieżę, która ma być wieżą fortu Mirani, ale nie jest. W przewodniku widzimy zdjęcie fortu, trochę miasta no i krążymy tym razem na piechotę, bo przecież Portugalczycy nie zabrali fortu ze sobą. Okazuje się, że to na co patrzymy to pozostałości wielkich murów obronnych, a nasz właściwy dopiero przed nami. Blondynki w pełnym wydaniu. Spacerkiem wracamy do samochodu, robimy pamiątkowe zdjęcie przy palmie i jedziemy.

Malownicze krajobrazy, skały, gorące słońce grzeje w przednią szybę, a my jesteśmy podekscytowane nowym miejscem. Pojawiają się znaki wskazujące kierunek na muzeum. Mijamy ogromną bramę i dojeżdżamy do ronda, gdzie znajduje się Pałac Sułtana. No to jesteśmy na miejscu. Teraz tylko zaparkować samochód i można będzie oglądać Qasr Al Alam z bliska. Przejeżdżamy jak Jaś Fasola tam i z powrotem wzdłuż Pałacu, nie mogąc znaleźć drogi wyjazdowej, bo chyba już nie muszę dodawać, że są jednokierunkowe. Śmiejemy się na całe gardło, bo cała sytuacja wygląda przekomicznie. To tak jakby ustawić kamerę, która odnotowuje dwie laski, które jeżdżą tam i z powrotem przed Pałacem, równoległymi do siebie drogami. W końcu opuściłyśmy labirynt i zaparkowałyśmy po drugiej stronie ulicy, koło małego sklepu z mydłem i powidłem. Nie wiem po co targam ze sobą ten przewodnik, ale niby może się przydać, mimo że już dawno uznałam, że na pewno nie. Żar leje się z nieba, w oddali z taksówki wysiada dwójka turystów, którzy wyposażeni w mapę i plecaki, podobnie jak my udają się w stronę wejścia do Pałacu. Niestety zachwycamy się tylko ze zewnątrz, bo do środka wejść nie można. Ale piękne złote zdobienia podobają nam się tak bardzo, że do środka właściwie nie musimy już wchodzić. Patrząc w lewo, wysoko na skałach dostrzegamy pozostałości murów obronnych, które wypisz, wymaluj przypominają Mur Chiński, i gdybym nie była w Omanie, to bym uwierzyła, że jestem w Chinach.


Spacerem przechodzimy do meczetu, niestety mimo informacji, że do godziny jedenastej otwarty jest dla odwiedzających, mężczyzna z brodą nie pozwala nam wejść do środka. Trudno, będzie jeszcze okazja. Fort Mirani obłożony rusztowaniem, odbywają się tam prace renowacyjne a panowie z góry, machają do nas tak ochoczo, że prawie nie pospadają. Parę metrów dalej, zaczepia nas młody chłopak w mundurze ( do końca nie wiemy, czy to wojsko, czy policja), i posługując się dosłownie trzema słowami po angielsku, chce się z nami umówić i zdobyć numer telefonu. Bardziej zainteresowane zniewalającym widokiem, idziemy dalej a włosy mam już mokre, bo tak gorąco. Po drodze mijamy szkołę, w której jest tak głośno, że krzyczące dzieciaki zagłuszyłyby nawet młot pneumatyczny. Ale podoba nam się szalenie, wszędzie czyściuteńko, zielono, przesympatyczni ludzie, chętni do pomocy i udzielania wskazówek, gdzie i co zobaczyć. Wykończone w sumie krótkim spacerem, wchodzimy do sklepiku z mydłem i powidłem, gdzie zostawiłyśmy samochód i prosimy o puszkę 7UP'a, która ma niespotykaną pojemność 500ml. Prosimy starszego, z wyraźnie widocznymi zmarszczkami sprzedawcę o jedną puszkę, bo pół litra na osobą, chyba nie damy rady. Płacimy grosze i czekamy na dworze, gdzie jest dalej gorąco jak w piekle. Pomocnik sprzedawcy w mgnieniu oka przynosi nam dwa plastikowe krzesła i rozstawia przed sklepem. Patrzymy na siebie i nie dowierzając siadamy wygodnie przed sklepem. Za moment dostajemy też papierowe kubeczki, czekoladowego misia i banany jako przekąskę. Śmiejemy się, że miejscowa gościnność może nas tak zaskoczyć. Kupiłyśmy drugą puszkę i odpoczywałyśmy oglądając otaczający nas świat.


Drogi są kręte, a widoki nie do opisania. Niezwykła różnorodność, bogata roślinność i góry z każdej strony, które wprawiają w zachwyt. Coś fantastycznego, można tak jechać bez końca i zobaczyć to wszystko co przekracza granice naszej wyobraźni. Zatrzymujemy się przy centrum nurkowym, gdzie rozpościera się cudowny widok na granatowe Morze Arabskie i otaczające je skały. Wiatr rozwiewa nam włosy i patrzymy jak zahipnotyzowane w obraz, który mamy przed oczami. Plan naszej wycieczki, trochę się rozpadł, bo miałyśmy jechać na południe do rezerwatu żółwi morskich, które zamieszkują m.in. wody Oceanu Indyjskiego. Niestety na ten dzień, nie można było już zrobić rezerwacji i musiałyśmy zrezygnować z priorytetowego punktu naszej wyprawy. Żółwie przyciągają do Omanu nie tylko pasjonatów, ale także ciekawskich. Bo kto by nie chciał zobaczyć ponad stukilogramowej żółwicy składającej na plaży jaja, z których pod osłoną nocy wylęgają się maleństwa i biegną w stronę Oceanu podążając za blaskiem księżyca? To niesamowite jak słońce i temperatura piasku wpływa na płeć małych pływaków. Gdy temperatura jaj spada poniżej 29° C embriony stając się osobnikami płci męskiej, gdy wzrasta na świat przychodzą żółwiowe kobietki. Żółwie w Omanie są objęte ścisłą ochroną, jednak są plaże gdzie pod okiem przewodnika można podziwiać te niezwykłe morskie istoty. Następnym razem bardzo skrupulatnie zaplanuję spotkanie oko w oko z żółwiami, bo tym razem się nie udało. Miałyśmy się zatrzymać w Ras Al-Jinz http://www.rasaljinz-turtlereserve.com/ , link może się komuś przydać. A na koniec jeszcze ciekawostka, która przyciągnęła moją uwagę: żółwi pancerz pokryty jest rogowymi płytami zbudowanymi z kreatyny, czyli białka z którego zbudowane są nasze paznokcie.


Jedziemy dalej... Wąwozy, góry i biegające po ulicy kozy tworzą klimat, jakiego nie ma nigdzie indziej. Na środku niczego, na totalnym odludziu między górami, na poboczu stoi spieczony słońcem mężczyzna i trzyma w ręce białą rzodkiew. Co On tam robił pozostaje zagadką. Jesteśmy same pośród gór, co kilkanaście kilometrów mijają nas jakieś samochody, ale można by się tam ukryć i gwarantuję, że nikt by nas nie znalazł bez GPSa. Po długiej wycieczce na oślep w nieznane, gdzie straciłyśmy nadzieję na jakiekolwiek oznaki ludzkiego istnienia dojeżdżamy do miejsca gdzie czas się zatrzymał...

4 komentarze:

  1. Hej,
    od jakiegoś czasu śledzę regularnie Twojego bloga, interesuje mnie nie tyle życie stewardessy (o którym swoją drogą też ciekawie piszesz:) ) ale podróże, które dzięki temu możesz odbywać... Te bliższe i dalsze;) Przyznam się, nie mogłam sie doczekać wpisów o Omanie. Od pewnego czasu jest to moje wielkie marzenie, żeby zwiedzic ten kraj, tak zwyczajnie, z plecakiem na plecach :)
    Napisz proszę, czy możliwe jest (czyt. bezpieczne hehe) np. rozbicie namiotu gdzieś na plazy, ile ewentualnie kosztuje wynajęcie samochodu na dzień, czy można się poruszać stopem lub jakimś innym środkiem transportu: autobus, taxi? I co z wizą? Z góry dzięki za wszystkie pomocne informacje:)
    PS. Teksty Twoje są super a zdjęcia PIERWSZA KLASA :)
    Pozdrawiam cieplutko, Martyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj dziękuję, bardzo mi miło :) Oman polecam bardzo, bardzo każdemu, z namiotem plecakiem bo warto i są do tego świetne warunki. Przejeżdżając wiele razy widziałam rozbite na dziko namioty, pikniki ale są też pola namiotowe. Moim zdaniem jest bardzo bezpiecznie i wszyscy są niesamowicie pomocni. Wypożyczenie samochodu od 35 USD +, w zależności od samochodu. Benzyna jest niedroga więc można zaszaleć wypożyczając większą furę. Wizę dla Polaków można kupić na lotnisku, jeśli dobrze pamiętam około 50 pln. Taxi nie jeździłam, ale jak bym pojechała jeszcze raz, to na pewno wypożyczyłabym samochód. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za info :)
      Już sprawdzałam, z Warszawy lata Qatar Airways hehe i to w całkiem przystępnej cenie. Tak więc kto wie... może w tym roku zrealizuje marzenia :-)
      Pozdrawiam, Martyna

      Usuń
  3. Fajne opisy. W sumie niewiele sie slyszy o Omanie, a to takie piekne miejsce z tego co piszesz. Fajna wycieczka. Zdjecia i widoki przecudne. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń