piątek, 25 października 2013

FIG - PIG

Plusem posiadania samochodu jest to, że można swobodnie i o każdej porze gdzieś wyruszyć. Moją ulubioną wycieczką, jest przejażdżka na drugą stronę ulicy do supermarketu. No dobra można by się przespacerować, szczególnie, że w Katarze już zima - czyli chłodniej ale nadal gorąco w ciągu dnia, ale jak już się rozpędzę z kupowaniem co mi się jeszcze przypomni..to nie doniosę. Więc prosta sprawa - jadę autem. Przejazd zajmuje mi dłużej, niż przedreptanie z laczka bo muszę objechać, zawrócić i dopiero jak hiena polować na miejsce parkingowe, bo wystarczy, że czekając na miejsce ktoś wyjedzie w inną stronę i "bęc" już ktoś mi tam wjedzie, nie patrząć na to, że ja czekam z włączonym migaczem. Awantura gwarantowana. Na nic się zdają nerwy, bo tu panuje prawo dżungli, trzeba szukać nowego miejsca. W końcu mam, z piskiem opon wjeżdżam, żeby na pewno nikt sobie na ten kawałek zębów nie ostrzył.

Nie dodałam, że jest przed ósmą w sklepie panowie w uniformach przebierają popsute pomidory i dokładają nowe warzywa i owoce. Znam trasę mojego objazdu wózkiem tak dobrze, że mogli by zgasić światło a i tak bym kupiła wszystko co potrzebuję. Wrzucam kluczyki, plastikową kartę i szmacianą torbę na zakupy do mini wózka i szusuję między regałami. Pierwszy punkt - bagietki, bo idę o zakład, że jeszcze nie gotowe. Czuję się jak u siebie bo pan od pieczywa krzyczy z końca "dzień dobry madam - bagietki jeszcze nie gotowe - 15 min madam" no dobra, mam czas na resztę zakupów. Dojeżdżam do działu owoce - pakuję banany, brzoskwinie, padam na zawał przy dziale z borówkami i stwiedzam, że przeżyję bez nich bo cena powala. Szukam fig na koktajl alewidzę brzoskwinie, cytrusy, banany, mango - fig brak. Pytam przebierającego w pomidorach pana z obsługi "do u have fig" -pig??? odpowiada. Nie pig tylko fig, taki owoc...aaa.."no madam mefi fig" no i po koktajlu.

Gorące pachnące bagietki dowiozłam do domciu. Zjadłam śniadanie z moją nową-starą współlokatorką. Nie pamiętam czy pisałam, że czekoladowa wreszcie się wyprowadziła i powróciła do mnie moja kochana Ukrainka. Zamieszania było sporo, załatwiania jeszcze więcej, i co wydawało się niemożliwe stało się realne. Znowu mieszkamy razem i wreszcie nikt nie trzaska drzwiami i nie ma problemu, że ktoś mnie odwiedza.

Dostałam też maila w związku z wielkim wydarzeniem, które szykuje się już za parę dni. A mianowicie przystępujemy do OneWorld i nie wiem czy się bardziej cieszyć czy płakać, zostałam przydzielona do obsługi lotu do Dubaju z naszym szefem na czele i super vipami, którzy przylecą do Doha na ineagurację. Mam nadzieję, że nie zemdleję albo nie poleję nikogo arabską kawą. Mogę się tylko domyślać co tam się będzie działo. Ćwiczę uśmiech numer pięć i przyszywam guziki, żeby z wrażenia nie poodpadały.

piątek, 4 października 2013

CISOWIANKA


Woda jak woda, nic dziwnego by w tym nie było, gdyby nie fakt, że ta oto woda pojawiła się w klasie biznes na locie powrotnym z Ameryki. No taka radość mnie ogarnęła, że prawie wszystkim sugerowałam spróbowanie polskiej wody gazowanej. Cisowianka, ci-so-wian-ka powtarzałam, żeby nikt nie przeoczył faktu, że mamy na pokładzie polską butlę z bąbelkami.

Ci co mnie znają, wiedzą że często opisuję swoje doświadczenia i nie zawsze są one miłe. Tym razem miarka się przebrała po stronie dziennikarzy. Dostaję dużo maili, próśb i zapytań dotyczących pracy, mieszkania w Doha itd.itd na co zawsze odpisuję. Ostatnio napisał do mnie dziennikarz jednego z polskich miesięczników, aby udzielić odpowiedzi na kilka pytań, materiał dotyczył pracy w liniach lotniczych. Pytania rozbudowane jak kalkulator matematyczny, no ale dałam radę - odpowiedział najbardziej szczegółowo jak się dało i czekałam na przesłanie tekstu do akceptacji. Niestety poziom tekstu wystrzelił mnie w orbitę, i wyciągnięte z kontekstu zdania nie miały w ogóle odniesienia do tego o co pytał szanowny dziennikarz. Naniosłam poprawki, wysłałam i czekałam na odpowiedź, która owszem nadeszła z kilkudniowym opóźnieniem i żenującymi zmianami pojedynczych wyrazów. Tekstu nie zaakceptowałam.Była nieprzyjemna wymiana maili pod koniec - mam nauczkę na przyszłość.

Tydzień po incydencie z dziennikarzem nr 1 i kiedy moja bezgranicznej wiara w ludzi i ich umiejętności podupadła, otrzymuję maila od Pani niewiadomo skąd - wiadomo jednak, że jest dziennikarką, jak wynika z treści maila. Od razu przechodzi na "Ty" bo to chyba teraz modne i bez ładu i składu oznajmia, że przygotowuje materiał o pracy stewardessy. "Jeśli jesteś zainteresowana, czekam na kontakt". Odpisuję prosząc o dodatkowe informacje, po których będą mogła uznać czy jestem zainteresowana bądź nie. Jest odpowiedź! " Chodzi mi o informacje dotyczące szczegółów pracy stewardessy m.in. jakie warunki trzeba spełnić, żeby zostać stewardessą, czy to ciężka praca, na czym dokładnie polega i zarobki". Szczególnie zachwyciło mnie ostatnie pytanie - może powinnam też podać rozmiar buta i numer konta bankowego? No ale brniemy dalej w wymianie mailowej. Odpisuję i proszę o podobanie proponowanego wynagrodzenia za udzielenie informacji i odpowiedź na pytania. Znając już odpowiedź pana numer 1 - "w tej gazecie właściciele nie zapewniali wynagrodzeń dla naszych rozmówców. Dotyczyło to także znanych artystów, z którymi były przeprowadzane długie wywiady + duże zdjęcia okładkowe (m.in.Krzysztof Krawczyk, Czesław Mozil, Paweł Kukiz, Muniek Staszczyk i Tadeusz Drozda) spodziewałam się podobnej odpowiedzi. Oto ona: "Nie stosujemy takich praktyk, jeśli nie wchodzi w grę rozmowa "za darmo", to bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i pomoc".

Za darmo umarło. Podziękowałam i uznałam, że na żadne maile tego typu nie będę więcej odpowiadać. Po ostatnich przejściach z pierwszym Panem i przewracaniem kota ogonem, robię sobie przerwę. Co za dużo to niezdrowo.