No nareszcie pojawił się wrześniowy grafik. Już myślałam, że nigdy go nie opublikują - nieroby. A to wszystko jak zwykle przez Ramadan, który na całe szczęście się już skończył. Po Ramadanie zaczął się Eid czyli kolejne święta, przez które kto tylko może bierze wolne. Dlatego też podejrzewam, że nie miał kto na czas przygotować rosterów. Doczekałam się Australii - Perth, nowej destynacji gdzie będę w pełni korzystała z dnia wolnego i jak zwykle już się nie mogę doczekać. Muszę pobuszować w internecie, co muszę obowiązkowo zobaczyć, a później zdam relację jak było. Reszta grafiku jest całkiem, całkiem, najważniejsze, że nie mam lotu do Hinduskowa, ale sbyje są jak pole minowe, zawsze może się pojawić jakiś niechciany przez nikogo Bombej albo Dheli. Oj oby nie.
Urlop w Polsce był cudowny. Wszystko ułożyło się po mojej myśli. W Katowicach byłam koło południa i mama z jamnikiem odebrała mnie z lotniska. Wizyta u babci, obiad i błogie lenistwo. Do Wesela Tyśki i Seby zostało kilka dni, więc przetrenowałam u fryzjera uczesanie w warkocz i pozałatwiałam sprawy, które zawsze przy okazji wizyty w domu trzeba ogarnąć. Mama podwiozła mnie pod dom Justyś, która wyglądała jak księżniczka w białej jak śnieg sukni ślubnej. Nie mogłam się napatrzyć, moja najlepsza przyjaciółka, którą znam już dwadzieścia lat błyszczała jak gwiazdy na czerwonym dywanie i lada moment wyjdzie za mąż. Nie byłabym sobą, gdybym przemilczała fakt, że fotograf wyglądał jakby szedł po mleko do sklepu, w tenisówkach, zwykłych gaciach i koszulce z krótkim rękawkiem. Żenada, ubrać się jak palant w takim ważnym dla wszystkich dniu. Oby zdjęcia wyszły ładnie, bo za strój ma dużego minusa. Kamerzysta zawstydził fotografa, bo nie można mu było nic zarzucić pod względem wyglądu, jednak profesjonalizm to profesjonalizm. Przyjechał Seba w eleganckim granatowym garniturze, w błyszczących lakierkach można się było przeglądać. Oboje prezentowali się szałowo.
Ślub odbywał się w kościele na Górze Św. Anny, gdzie prawie połamałam sobie nogi w moich wysokich szpilkach. Ale dzielnie walczyłam do samego końca. W aucie była zmiana, a potem dalej jak na szczudłach. Mały kościółek ma swoją niezwykłą atmosferę. Nie ma gapiów, pustych ławek i chłodu wielkiego molochu. Tato Justyny prowadził ją do ołtarza, a organista uderzał w klawisze kościelnych organów. No nie powiem, że łezka się w oku nie zakręciła. Rozpoczęła się ceremonia zaślubin, a mała Stellka znudzona zabawą zegarkiem Stefano, podjęła próbę zwrócenia na siebie uwagi głośnym gaworzeniem. Stellka, to ośmiomiesięczna siostrzenica Tyśki, jest przesłodka i chętnie był ją porwała. Mieliśmy małe kłopoty z synchronizowaniem kiedy wstać, kiedy siadać, kiedy klękać, więc egzamin praktyczny z "mszy" oblany. Po sakramentalnym "tak" zebraliśmy się przed kościołem i mimo, że ksiądz zabronił - posypał się ryż do sushi, grosiki i płatki róż. Życzenia, prezenty i pojechaliśmy do Izbicka, gdzie odbywało się wesele.
Jeśli ktoś szuka wymarzonego miejsca na zorganizowanie wesela, to z ręką na sercu mogę polecić Pałac w Izbicku www.palacizbicko.pl , pełen profesjonalizm od A do Z. Lubię się przyczepić, a naprawdę nie było do czego. Wyśmienite jedzenie, rewelacyjna obsługa, najlepsza organizacja jaką widziałam i zabawa do białego rana. Dj'e z Eski nie musieli namawiać do wspólnej zabawy, bo parkiet rozgrzany był do czerwoności. Tańce, hulanki, fontanna z czekolady i masa innych atrakcji towarzyszyła wszystkich gościom przez całą noc. Wszyscy bawili się znakomicie, aż żal było iść spać. Rano czekało na nas śniadanie i około trzynastej trzeba było opuścić pokoje. Druga część imprezy przewidziana była nad jeziorem w Januszkowicach. Wyborowe towarzystwo, rowerki wodne, słoneczko cały dzień i przypomniały się czasy szkoły średniej i studiów. Spędziłam cudowny czas, odpoczęłam i chętnie bym cofnęła wskazówki zegarka, żeby się znowu tam przenieść. Pozdrawiam ekipę z Poznania i zapraszam do Kataru, bo od 5 tego grudnia otwieramy długo oczekiwane połączenie do Warszawy. Będę stawała na rzęsach, żeby dostać się na ten lot, a jak się nie uda to chociaż na weekend odwiedzić stolicę. Czas urlopu szybko się kończy, czas wracać do pracy, bo zaraz Malediwy.
Urlop w Polsce był cudowny. Wszystko ułożyło się po mojej myśli. W Katowicach byłam koło południa i mama z jamnikiem odebrała mnie z lotniska. Wizyta u babci, obiad i błogie lenistwo. Do Wesela Tyśki i Seby zostało kilka dni, więc przetrenowałam u fryzjera uczesanie w warkocz i pozałatwiałam sprawy, które zawsze przy okazji wizyty w domu trzeba ogarnąć. Mama podwiozła mnie pod dom Justyś, która wyglądała jak księżniczka w białej jak śnieg sukni ślubnej. Nie mogłam się napatrzyć, moja najlepsza przyjaciółka, którą znam już dwadzieścia lat błyszczała jak gwiazdy na czerwonym dywanie i lada moment wyjdzie za mąż. Nie byłabym sobą, gdybym przemilczała fakt, że fotograf wyglądał jakby szedł po mleko do sklepu, w tenisówkach, zwykłych gaciach i koszulce z krótkim rękawkiem. Żenada, ubrać się jak palant w takim ważnym dla wszystkich dniu. Oby zdjęcia wyszły ładnie, bo za strój ma dużego minusa. Kamerzysta zawstydził fotografa, bo nie można mu było nic zarzucić pod względem wyglądu, jednak profesjonalizm to profesjonalizm. Przyjechał Seba w eleganckim granatowym garniturze, w błyszczących lakierkach można się było przeglądać. Oboje prezentowali się szałowo.
Ślub odbywał się w kościele na Górze Św. Anny, gdzie prawie połamałam sobie nogi w moich wysokich szpilkach. Ale dzielnie walczyłam do samego końca. W aucie była zmiana, a potem dalej jak na szczudłach. Mały kościółek ma swoją niezwykłą atmosferę. Nie ma gapiów, pustych ławek i chłodu wielkiego molochu. Tato Justyny prowadził ją do ołtarza, a organista uderzał w klawisze kościelnych organów. No nie powiem, że łezka się w oku nie zakręciła. Rozpoczęła się ceremonia zaślubin, a mała Stellka znudzona zabawą zegarkiem Stefano, podjęła próbę zwrócenia na siebie uwagi głośnym gaworzeniem. Stellka, to ośmiomiesięczna siostrzenica Tyśki, jest przesłodka i chętnie był ją porwała. Mieliśmy małe kłopoty z synchronizowaniem kiedy wstać, kiedy siadać, kiedy klękać, więc egzamin praktyczny z "mszy" oblany. Po sakramentalnym "tak" zebraliśmy się przed kościołem i mimo, że ksiądz zabronił - posypał się ryż do sushi, grosiki i płatki róż. Życzenia, prezenty i pojechaliśmy do Izbicka, gdzie odbywało się wesele.
Jeśli ktoś szuka wymarzonego miejsca na zorganizowanie wesela, to z ręką na sercu mogę polecić Pałac w Izbicku www.palacizbicko.pl , pełen profesjonalizm od A do Z. Lubię się przyczepić, a naprawdę nie było do czego. Wyśmienite jedzenie, rewelacyjna obsługa, najlepsza organizacja jaką widziałam i zabawa do białego rana. Dj'e z Eski nie musieli namawiać do wspólnej zabawy, bo parkiet rozgrzany był do czerwoności. Tańce, hulanki, fontanna z czekolady i masa innych atrakcji towarzyszyła wszystkich gościom przez całą noc. Wszyscy bawili się znakomicie, aż żal było iść spać. Rano czekało na nas śniadanie i około trzynastej trzeba było opuścić pokoje. Druga część imprezy przewidziana była nad jeziorem w Januszkowicach. Wyborowe towarzystwo, rowerki wodne, słoneczko cały dzień i przypomniały się czasy szkoły średniej i studiów. Spędziłam cudowny czas, odpoczęłam i chętnie bym cofnęła wskazówki zegarka, żeby się znowu tam przenieść. Pozdrawiam ekipę z Poznania i zapraszam do Kataru, bo od 5 tego grudnia otwieramy długo oczekiwane połączenie do Warszawy. Będę stawała na rzęsach, żeby dostać się na ten lot, a jak się nie uda to chociaż na weekend odwiedzić stolicę. Czas urlopu szybko się kończy, czas wracać do pracy, bo zaraz Malediwy.