sobota, 29 grudnia 2012

ZAPACH KADZIDEŁ - OMAN


Wyjazd do Omanu, był w planach już od dawna, tylko coś nie mógł się urodzić. Aż pewnego pięknego dnia, koleżanka Ariadna zaintrygowana propozycją wycieczki, powiedziała że wyruszy ze mną na podbój jednego z piękniejszych Państw Półwyspu Arabskiego. Tyle się słyszy z każdej strony, jak tam cudnie, jak zielono, jak orientalnie, aż przyszedł czas przekonać się na własnej skórze. Cztery dni wolnego, samolot zarezerwowany dla odmiany przez FlyDubai, czyli tanią linię lotniczą z Dubaju. Mimo dłuższej podróży, bo z przesiadką w Dubaju to przynajmniej gwarantowane miejsce w samolocie. Na pokładzie do Dubaju 17 pasażerów, miejsca do wyboru do koloru. Już  mi się podoba. Na pokładzie sympatyczna załoga, twarzowe uniformy i kapitan Carlos, który leciał trochę jak pijany. Oj..rzadko robi mi się słabo, a już szukałam jakiegoś woreczka. Najbardziej zaskoczył mnie filmik o bezpieczeństwie na pokładzie samolotu. Musicie zobaczyć bo jest genialny!

W Muskacie wylądowałyśmy po południu. Odebrałyśmy samochód z wypożyczalni i wyruszyłyśmy w poszukiwaniu najstarszego hotelu w stolicy, w którym miałyśmy nocować http://www.mutrahotel.com/home.php. GPS nie chciał z nami współpracować, a pożyczony przewodnik po dziesięciu minutach chciałam wyrzucić przez okno. Droga z lotniska zajęła nam chwilę, bo zdążyłyśmy się zgubić kilka razy. Najczęściej w momencie gdy kończyła się już droga, uznawałyśmy że to jednak nie tędy droga. Oznakowanie dróg ma wiele do życzenia, co przepłaciłyśmy zawałem serca wjeżdżając pod prąd jednokierunkowej ulicy. Dzięki Bogu nic się nie stało, ale bez przygód na początku by się nie obyło. Potem znowu się zgubiłyśmy, podjeżdżając wzdłuż wielkich skał pod oświetlony żółtym blaskiem księżyca meczet. Skończyła się droga, nawrotka i dzielnicą na skalnej górze zjeżdżałyśmy do głównej drogi. Za nami biały samochód na omańskich numerach mrugał w nas światłami. Zatrzymałam się, żeby zorientować się w sytuacji gotowa do opuszczenia szyby, na co Ariadna krzyczy "nie otwieraj!" w końcu nie wiedziałyśmy czy to bezpieczne posunięcie było. Oczywiście otworzyłam. Mężczyzna w białej kandurze ( regionalnym stroju arabskim ) i kummie na głowie uśmiechnął się do nas przyjaźnie i zapytał, gdzie chcemy dojechać. Hotel był niedaleko, ale przez przebudowę drogi, można się było zgubić po raz kolejny tego dnia. Chłopiec siedzący na miejscu pasażera przyglądał nam się uważnie. Domyślam się że to ojciec z synem byli dla nas tak życzliwi i pojechałyśmy za nimi, aż pod samiuśkie drzwi hotelu. Na koniec zapytali czy potrzebujemy jeszcze jakiejś pomocy i pomachali na do widzenia. Witamy w Omanie.

Sułtanat Omanu przywitał nas tak ciepło i serdecznie, że od razu się zakochałam. Już od lotniska można było wymienić kilka słów z Omańczykami, co w Katarze jest prawie niewykonalne. Uśmiech gości na ich twarzach od ucha do ucha, słońce świeci a w powietrzu czuć zapach kadzidła. Na straganach mijamy dymiące kadzielnice, którymi pachnie dosłownie wszystko. Dym o zapachu lawendy, piżma i drzewa sandałowego, można poczuć w kawiarniach, sklepach a nawet w muzeach. Już od czasów starożytnych kadzidła używano w obrządkach religijnych. Wonny dym z omańskich żywic unosi się dziś ku niebu nawet w Watykanie. Egipskie hieroglify mówią o ekspedycjach wysyłanych przez królową Hatszepsut na tereny dzisiejszej Somalii, w poszukiwaniu drzewek kadzidłowca. Kadzidło miało też znaczenie praktyczne, królowa stosowała je jako perfumy i środek przeciw zmarszczkom. Cenniejsze niż złoto, było dobrem luksusowym, na które mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi. Wchodzimy na autentyczny omański souk, gdzie zachwycam się drewnianymi sklepieniami, które wyglądają przewspaniale. Sprzedawcy machają przed nosem szalikami, mrucząc pod nosem "paszmina madam, paszmina, see". Nie chcemy oglądać szalików, wchodzimy do sklepy ze starociami, których jest tyle, że w głowie mi się zakręciło. Piękne stare kłódki, dzbany, monety, nawet pantofle z zadartymi noskami, niczym zdjęte ze stóp Alladyna. Jakby się dobrze poszperało to i dywan by się znalazło. Na stole leżą noże, oryginalnie zakrzywione zakładane na specjalne okazje. Kandżar (nóż) widnieje na fladze narodowej, znaczkach i myślę, że mógłby być ciekawą pamiątką do mojej kolekcji.



Stary Muskat przypomina mały labirynt dróg jednokierunkowych. Dobrze, że paliwo jest tanie, bo inaczej straciłybyśmy tam fortunę na naszym błądzeniu po mieście. W bardzo lokalnej knajpce na świeżym powietrzu, zjadłyśmy mięsną ucztę, popiłyśmy najlepszą na świecie miętową herbatą i wróciłyśmy spacerkiem do hotelu. Zmęczenie dało już się we znaki, bo zasnęłam na zawołanie. Rano zaczynamy zwiedzanie. Przed nami dzień pełen wrażeń. Dobranoc.

czwartek, 27 grudnia 2012

Z WIZYTĄ W DOHA

Święta minęły tak szybko i bez pompy, że nawet ich nie poczułam. Mam w domu dwie małe choinki i kilka dekoracji, ale atmosfery magicznych świąt w tym roku nie było. Za oknem ciepło, co katarskiej zimy w ogóle nie przypomina, ale tylko się cieszyć, bo wreszcie można oddychać i otworzyć w domu okno. Grudzień w Doha mógłby trwać przez cały rok. Ajj..marzenia...

Pierwszym lotem z Polski przyleciała Mama. Druga wizyta w Katarze była równie ekscytująca, jak ta pierwsza. Goście zawsze wnoszą trochę zamieszania i bałagan w pokoju, ale później łezka się w oku kręci, że czas się już żegnać. Byłyśmy na przepięknym koncercie Samiego Yusufa w amfiteatrze pod gołym niebem i puszystymi gwiazdami, poleciałyśmy na Malediwy i spiekłam się jak rak. Lepiłyśmy pierogi, grałyśmy w karty i śmiałyśmy się w nocy tak bardzo, że prawie sąsiadki pukały mi w ścianę. A wszystko dlatego, że Mamę wystraszyłam tak bardzo, że serce stanęło jej w gardle, a ja nieświadomie odegrałam scenę jak z nagrodzonego Oskarem horroru. Poszłam spać trochę wcześniej, bo oczy same mi się zamykały. Współlokatorki nie było w domu, a mama siedziała jeszcze przy komputerze, gdy ja położyłam się spać. Pożyczony dmuchany materac zajmował pół pokoju i w nocy prawie całkowicie schodziło z niego powietrze. Na całe szczęście, za pomocą guzika pompował się automatycznie, bucząc jak stary odkurzacz. W całym mieszkaniu było ciemno. Mama weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi, odwróciła się plecami do mojego łóżka i uruchomiła dopompowanie materaca. Obudzona hukiem z materaca, wstałam i poszłam do łazienki zostawiając uchylone drzwi. Gdy materac był już napompowany, mama zobaczyła że drzwi są otwarte i słychać jakby ktoś był w mieszkaniu. Pomyślała, że ja w łóżku śpię jak zabita, Moniki nie ma w domu, a ktoś łazi po mieszkaniu. Serce waliło jej tak, że aż ja w łazience słyszałam a jak się wszystko wyjaśniło, popłakałam się ze śmiechu. "Miśka Ty mi takich rzeczy nie rób"-usłyszałam.

Na Malediwach była piękna pogoda, warto o tym wspomnieć, bo czasami deszcz potrafi zaskoczyć. Byłyśmy tam tylko jeden dzień, więc bardzo nam zależało, żeby słoneczko błyszczało na niebie. Tak też się stało. Popłynęłyśmy z samego rana na wyspę Vadoo http://www.adaaran.com/prestigevadoo/ gdzie odpoczęłyśmy na białym piasku i nie mogłyśmy się nacieszyć pięknymi widokami. Ile razy tam jestem, tyle razy czuję się jak w raju. Zrobiłyśmy milion zdjęć w każdej możliwej pozie, a że cała plaża należała do nas, można było się wyginać niczym profesjonalne modelki bez większego skrępowania. Delikatny wiatr, turkusowy ocean, ćwierkające ptaszki, wszystko to powoduje, że jest bosko. Przesympatyczna obsługa i iście rodzinna atmosfera sprawiła, że ani mi się śniło z wracać. Ale szybka łódź motorowa była jak szwajcarski zegarek, punktualnie o wyznaczonej godzinie popłynęłyśmy z powrotem do hotelu.


Koniec wakacji przyszedł szybciej niż myślałam i uściskałyśmy się serdecznie na do widzenia. W marcu planuję przyjazd na parę dni do domu, więc będzie okazja zobaczyć rodzinę i przyjaciół. W lutym urlop na który dalej nie wiem gdzie jechać. Może Argentyna? Może Tajlandia a może Curacao? Sama nie wiem, muszę coś wreszcie postanowić, bo obudzę się jak zwykle za pięć dwunasta bez pomysłu. A czas ucieka.

sobota, 22 grudnia 2012

WESOŁYCH ŚWIĄT


Najszczersze życzenia.
Pięknych i radosnych nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia,
Świąt spędzonych w rodzinnej atmosferze,
Abyście znaleźli dużo kolorowych prezentów pod zieloną choinką,
Świąt które, dadzą wam trochę radości i odpoczynku,
A co najważniejsze nadzieje na Nowy Rok,
Aby był dużo lepszy od obecnego.

Życzy:
NIKA

wtorek, 18 grudnia 2012

CO SIĘ STAŁO?

Drodzy czytelnicy! Pragnę najmocniej jak potrafię, przeprosić za tak nagłe zablokowanie strony. Należą Wam się nie tylko przeprosiny, ale także wyjaśnienia. Po opublikowaniu posta pt."Warszawa nie da się lubić", rozpętała się burza. Posypały się obelgi i wyzwiska, przenosząc swoją siłę rażenia z bloga na forum internetowe portalu lotnictwo.net.pl OTWÓRZ LINK. Na portalu zaczęło się niewinnie
 OSSEAN pisze:
 "ciekawy blog CC Qatara do przeczytania ale najważniejsze z tego wpisu to:

"Plotka głosi, że od marca do Warszawy będzie latał duży samolot, więcej miejsc, większa szansa na wyjazd do domu. Na następne tygodnie loty są już obstawione i bilety sprzedają się jak świeże bułeczki. Wzrośnie też liczba lotów z czterech do siedmiu, czyli będziemy fruwać codziennie i bez dnia wolnego na miejscu."

Wzmianka o plotce nie wzbudziła większego zainteresowania. Przez dwie strony toczy się żenująca dyskusja, która pokazuje prawdziwą twarz forumowiczów. Nazywanie mnie "babką klozetową", "powietrzną kelnerką", "głupią babą" itp. nie robi na mnie wrażenia. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Szkoda, że człowiek nabiera odwagi w momencie, gdy pod tekstem wyświetla się ochronny napis"ANONIMOWY". Wiele razy powtarzałam i powiem to jeszcze raz. Wszystkie wpisy na MOIM blogu są tylko i wyłącznie oparte na MOICH własnych doświadczeniach. Jeśli Pani w sklepie jest tak niemiła, że poświęcę jej jedno zdanie o tym co zaszło, to znaczy że taką wyrobiłam sobie opinię o tej osobie. I nie uważam, że wszyscy pracownicy Carrefourów, sklepów i sektora usług są tak niekompetentni jak ta Pani. Ale jakbym miała pisać tylko o tym jak jest pięknie i cudownie, że Warszawa jest najpiękniejszą stolicą świata i że Polacy są mili, sympatyczni, pomocni i nie mogę nikomu nic zarzucić, czy byłabym wiarygodna?

Uderzcie się w pierś i z ręką na sercu powiedzcie, że nie raz doświadczyliście braku profesjonalizmu, niesympatycznej obsługi czy gorszego dnia jakiegoś pracownika. Oczywiście można zamieść wszystko pod dywan i udawać, że nic się nie stało. Ale wstyd mi, gdy widzę takie zachowania w moim kraju, który ma być i jest świadectwem i wizytówką Nas Polaków za granicą. Dlatego będę pisać o Pani która była bardzo nieprofesjonalna, niezależnie od tego ile zarabia. I będę pisać o tym co mnie boli, bo odwiedzam różne miejsca i spotykam różnych ludzi, którzy niezależnie od wykształcenia, kultury w której się wychowali i języka którym mówią, potrafią okazać więcej szacunku i empatii do innego człowieka, niż Wy Anonimowi komentatorzy. Pozory mylą! Nigdy nie ocenia się książki po okładce, tak samo jak nie możecie oceniać mojej pracy, po przeczytaniu jednego postu. Prowadzę mój blog już prawie cztery lata, piszę to co zaobserwuję i co nie każdemu się podoba. Ale nie należę do osób, które widzą świat tylko w różowych barwach. Mocno stoję na ziemi i zawsze wysoko stawiam sobie poprzeczkę, więc odstawcie na bok zazdrość i zawiść, że ktoś może mieć lepiej, tylko weźcie się do roboty.

Wydaje wam się, że w Katarze w domach błyszczą złote klamki, bo w gazecie pojawił się artykuł " Katar raj na ziemi" OTWÓRZ LINK? Myślicie, że Polacy na emigracji nie chcą wrócić do Polski, że nie brakuje im polskiego marudzenia i mrozu w zimie? W Katarze żyje się inaczej, wolniej, nikogo nie obchodzi z której części świata tu przyjechał, czy ma dostęp do bieżącej wody i czy wie jak korzystać z toalety. Mogłabym się złościć na moich pasażerów, którzy jak napisałam, "dają nam nierzadko popalić" ale nigdy im tego nie pokażę. Nie dzielę moich pasażerów na klientów lepszych i gorszych, każdy otrzymuje pięciogwiazdkowy serwis i bezpieczeństwo na pokładzie, niezależnie czy to Hindus, Arab czy Europejczyk. Noszę mundur z wielką dumą i bardzo mocno doceniam to, że mogę być częścią siedmiotysięcznej załogi najlepszych linii świata. Moja opinia o sytuacjach, które mnie spotykają i doświadczeniach, które zdobywam nie ma na celu nikogo urazić. Różnice kulturowe czasami mnie złoszczą, czasami rozbawią do łez, czasami mam ochotę rzucić wszystko i zakopać się w wydmie na pustyni. Ale w życiu spotykam się z niesprawiedliwością, która sprawia, że robi się przykro i człowiek zaczyna się zastanawiać po co to wszystko.

Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni moim postem o krótkim pobycie w Warszawie. Z uwagi na zaistniałą sytuację, blog będzie miał okrojoną formę. Osoby dla których blog był swego rodzaju przewodnikiem, gdzie mogli znaleźć wskazówki dotyczące rekrutacji, życiu w Katarze i warunkach pracy jako stewardessa, z przykrością dodaję, że nie będą już miały do tego dostępu. Tym blogiem otworzyłam niejedne drzwi, które przybliżyły nie tylko zawód stefki, ale dodały otuchy i odwagi tym, którzy wahali się czy tu przyjechać i zacząć największą w swoim życiu przygodę. Dziękuję mojej 78 tysięcznej liczbie czytelników i tym, którzy w tej całej wojnie polsko-polskiej, mnie najbardziej wspierają. Mama poleciała już do domu, będzie więcej czasu na pisanie, bo zaległości zrobiły się spore. Pamiętam cały czas o Omanie, relacja jeszcze w grudniu.

sobota, 29 września 2012

No.40 ZE SPECJALNĄ DEDYKACJĄ

YOU KNOW YOU'RE A FLIGHT ATTENDANT WHEN.........

1. You can eat a 4 course meal standing at the kitchen counter.
2. You search for a button to flush the toilet
3. You look for the "crew line" at the grocery store.
4. You can pack for a 2 week trip to Europe in 1 roll-aboard
5. All of your pens have different hotel names on them
6. You NEVER unpack
8. You can tell from 70 yards away if a piece of

luggage will fit in the overhead bin
9. You care about the local news in a city three states away
11. You know at least 25 uses for air sickness bags-none of which pertain to vomit
12. You understand and actually use the 24-hour clock
13. You own 2 sets of uniforms: fat and thin
15. You always point with two fingers
16. You get a little too excited by certain types of ice
17. You stand at the front door and politely say "Buh-bye, thanks, have a nice day" when someone leaves your home
18. You can make a sentence using all of the following phrases: "At this time," "For your safety," "Feel free," and "As a reminder"
20. You stop and inspect every fire extinguisher you pass, just to make sure the "gauge is in the green"
21. Your thighs are covered in bruises from armrests and elbows
22. You wake up and have to look at the hotel stationery to figure out where you are
23. You refer to cities by their airport codes
24. You actually understand every item on this list
25. Everytime the door bell rings you look up at the ceiling.
27. You open your bathroom doors at home slowly incase someone forgot to lock it.
29. When you ask your spouse when they will be coming home from work you ask for their "ETA"
31. You go through each room at your friends place looking for magazines to read!
32. You bring home different grocery bags full of goodies that you can't get in your home town! and tell a story about it!
33. You know better NOT to date a pilot!
34. Your a fire fighter, a nurse, a security officer and a server all in one!
35. Your a GREAT multi - tasker!
36. You have mastered the art of walking very quickly down the aisle and not catching anyone's eye.
39.you answer your phone by saying "Hi its ..... at "position"
40. when you try and put the foot brake on your shopping cart.
41.When releasing your seatbelt in the car, you try to 'lift the top portion of the buckle and pull apart" and are confused when you can't find it.
42. When sitting in the backseat of your friends car, you check the seat pocket for garbage.
43. when your friends or family ask what time it is, you ask in what time zone!
46. You see rubbish dropped on the floor in your own home and instead of bending down to pick it up, you kick it under the sofa.
47. You have 400 mobile numbers in your adress book of crew you still wanted to meet up with....but when you finally get the time and browes for numbers you cannot put their faces and names together!
48. You locate all the exits when on public transport and learn the door operations.
49. You are standing in an elevator in your hotel and cant remember what floor you're supposed to go to, or what your room number is.
50. You can never make definite plans, otherwise you know you'll be delayed/called out, for sure!
51. You can't help saying goodbye to friends or anyone without sounding patronising... "b'bye now.. bye!
52. when you've finished your dinner you throw the dirty plate in the cupboard and kick the door shut.
53. If you check your breast pocket for a pen when you are going to write a shopping list at home.
54. You automatically uncross your legs, sit back, and fold your arms across your lap when you hear an engine rev up, whether you're a passenger on a flight that day or just in the car
56. when ur going out from the hotel on a layover u smile and greet ppl u meet in the lifts... and ur not even in uniform!
58. You know the water gauge is showing empty and you grab a bottle of water and start washing your hands!
60. You carry around ultra concentrated spray for the smells that come out of the lavoratory to protect you and your fellow co-workers
64. Your dead heading on a flight and your sleeping and you wake up when they say "doors for departure and cross check" or when you hear the high low chimes in the cabin!
65. You tell people to turn off their cellphones or ipods.
66. If someone is smoking you show them the sign and remind them not to smoke!
67. You are ready to shop when you get to your destination!
68. You get so use to standing up while eating you don't even look for a chair anymore.
70. You have soo many pictures, you don't know what album to start with and what pictures belong where anymore!
71. You don't like long walks at the beach anymore, cause all you do is walk the ocean, but 36,000FT above!
73. you have mastered the art of putting on makeup in the car/bus/subway
74. you carry in your purse a stain-remover pencil at all times
75. you apologize for everything
76. you are no longer disgusted at stepping in dog poo: you've seen worse...trust me!
77. you appreciate time at home more than anyone else
78. when you ask someone a question, you stick your ear in their face and put your hand around it in order to hear better
80. you're a pro of small talk and specialize in four categories: children, mortgages, divorces, and your in-laws
81. you've got a bunch of old worthless coins from the pre-Euro era
82. you bring your big suitcase on a one-day layover to get your groceries!
85. you're dead-heading and you offer to place other passengers' luggage in the overhead bins, or bring them blankets.
87. you keep all your creams/perfumes/cosmetics in small pots and bottles so that they pass security cause you know its has to be under 100ML
88. You hear your cell phone ring even when it's not ringing
90. your fruits and veggies at home always go bad because you're always away
92. You have different currencies in your wallet.

So you want to be a flight attendant?

poniedziałek, 3 września 2012

ZAPOMINALSKA

Wysiadając z samolotu, trzeba mieć głowę na karku, oczywiście pod tym kątem, żeby niczego nie zapomnieć. Wróciłam wczoraj w nocy z Paryża, 256 osób wysiadło, dajemy znak kierowcy autobusu do odjazdu, a tu nagle po schodach wbiega filipińska niania arabskiej rodziny, krzycząc że zapomniała dziecka. Myśleliśmy, że to żart. Biegnie przez pół kabiny i ku naszemu zdziwieniu, wraca na rękach ze śpiącym chłopcem, który mógł mieć na oko z cztery lata. Ludzie zapominają różnych rzeczy, laptopów, podręcznych walizek, zakupów z duty free, ale tą Panią, wpisuję na pierwsze miejsce do księgi zakręconych. Jak można zapomnieć dziecka z samolotu? Pisałam już kiedyś, że w momencie gdy wszyscy wysiadają musimy przeszukać samolot pod kątem bezpieczeństwa i tego co mogło w nim zostać ukryte, a być tam na pewno nie powinno. I teraz wyobraźcie sobie sytuację, że sprawdzam moją zonę, a tam arabskie dziecko. Pozdrawiam serdecznie wszystkie nianie i przychodzi mi do głowy myśl. Ile miała dzieci pod opieką, że jej się jednego zapomniało?

środa, 29 sierpnia 2012

WESELE TYSI I SEBY

No nareszcie pojawił się wrześniowy grafik. Już myślałam, że nigdy go nie opublikują - nieroby. A to wszystko jak zwykle przez Ramadan, który na całe szczęście się już skończył. Po Ramadanie zaczął się Eid czyli kolejne święta, przez które kto tylko może bierze wolne. Dlatego też podejrzewam, że nie miał kto na czas przygotować rosterów. Doczekałam się Australii - Perth, nowej destynacji gdzie będę w pełni korzystała z dnia wolnego i jak zwykle już się nie mogę doczekać. Muszę pobuszować w internecie, co muszę obowiązkowo zobaczyć, a później zdam relację jak było. Reszta grafiku jest całkiem, całkiem, najważniejsze, że nie mam lotu do Hinduskowa, ale sbyje są jak pole minowe, zawsze może się pojawić jakiś niechciany przez nikogo Bombej albo Dheli. Oj oby nie.

Urlop w Polsce był cudowny. Wszystko ułożyło się po mojej myśli. W Katowicach byłam koło południa i mama z jamnikiem odebrała mnie z lotniska. Wizyta u babci, obiad i błogie lenistwo. Do Wesela Tyśki i Seby zostało kilka dni, więc przetrenowałam u fryzjera uczesanie w warkocz i pozałatwiałam sprawy, które zawsze przy okazji wizyty w domu trzeba ogarnąć. Mama podwiozła mnie pod dom Justyś, która wyglądała jak księżniczka w białej jak śnieg sukni ślubnej. Nie mogłam się napatrzyć, moja najlepsza przyjaciółka, którą znam już dwadzieścia lat błyszczała jak gwiazdy na czerwonym dywanie i lada moment wyjdzie za mąż. Nie byłabym sobą, gdybym przemilczała fakt, że fotograf wyglądał jakby szedł po mleko do sklepu, w tenisówkach, zwykłych gaciach i koszulce z krótkim rękawkiem. Żenada, ubrać się jak palant w takim ważnym dla wszystkich dniu. Oby zdjęcia wyszły ładnie, bo za strój ma dużego minusa. Kamerzysta zawstydził fotografa, bo nie można mu było nic zarzucić pod względem wyglądu, jednak profesjonalizm to profesjonalizm. Przyjechał Seba w eleganckim granatowym garniturze, w błyszczących lakierkach można się było przeglądać. Oboje prezentowali się szałowo.
 
 

Ślub odbywał się w kościele na Górze Św. Anny, gdzie prawie połamałam sobie nogi w moich wysokich szpilkach. Ale dzielnie walczyłam do samego końca. W aucie była zmiana, a potem dalej jak na szczudłach. Mały kościółek ma swoją niezwykłą atmosferę. Nie ma gapiów, pustych ławek i chłodu wielkiego molochu. Tato Justyny prowadził ją do ołtarza, a organista uderzał w klawisze kościelnych organów. No nie powiem, że łezka się w oku nie zakręciła. Rozpoczęła się ceremonia zaślubin, a mała Stellka znudzona zabawą zegarkiem Stefano, podjęła próbę zwrócenia na siebie uwagi głośnym gaworzeniem. Stellka, to ośmiomiesięczna siostrzenica Tyśki, jest przesłodka i chętnie był ją porwała. Mieliśmy małe kłopoty z synchronizowaniem kiedy wstać, kiedy siadać, kiedy klękać, więc egzamin praktyczny z "mszy" oblany. Po sakramentalnym "tak" zebraliśmy się przed kościołem i mimo, że ksiądz zabronił - posypał się ryż do sushi, grosiki i płatki róż. Życzenia, prezenty i pojechaliśmy do Izbicka, gdzie odbywało się wesele.


Jeśli ktoś szuka wymarzonego miejsca na zorganizowanie wesela, to z ręką na sercu mogę polecić Pałac w Izbicku  www.palacizbicko.pl , pełen profesjonalizm od A do Z. Lubię się przyczepić, a naprawdę nie było do czego. Wyśmienite jedzenie, rewelacyjna obsługa, najlepsza organizacja jaką widziałam i zabawa do białego rana. Dj'e z Eski nie musieli namawiać do wspólnej zabawy, bo parkiet rozgrzany był do czerwoności. Tańce, hulanki, fontanna z czekolady i masa innych atrakcji towarzyszyła wszystkich gościom przez całą noc. Wszyscy bawili się znakomicie, aż żal było iść spać. Rano czekało na nas śniadanie i około trzynastej trzeba było opuścić pokoje. Druga część imprezy przewidziana była nad jeziorem w Januszkowicach. Wyborowe towarzystwo, rowerki wodne, słoneczko cały dzień i przypomniały się czasy szkoły średniej i studiów. Spędziłam cudowny czas, odpoczęłam i chętnie bym cofnęła wskazówki zegarka, żeby się znowu tam przenieść. Pozdrawiam ekipę z Poznania i zapraszam do Kataru, bo od 5 tego grudnia otwieramy długo oczekiwane połączenie do Warszawy. Będę stawała na rzęsach, żeby dostać się na ten lot, a jak się nie uda to chociaż na weekend odwiedzić stolicę. Czas urlopu szybko się kończy, czas wracać do pracy, bo zaraz Malediwy.


wtorek, 28 sierpnia 2012

ŻYJĘ, ŻYJĘ

Jak plotki donoszą, nie zaprzestałam blogowania, a tylko chwilowo nie pisałam. A to bo urlop w domciu, wesele przyjaciółki, smutki i urodzinowe niespodzianki. Dzieje się jak zwykle bardzo dużo, i nie sposób nadążyć. Koza spóźnia się z grafikiem i już jajko trzy razy zniosłam, gdzie mnie katapultują w przyszłym miesiącu. Niedługo porządnie zabiorę się za pisanie, bo teraz uciekam na plażę, co by mi słońce nie zaszło. A jutro Malediwy więc podkład trzeba zrobić. Może nie będę wyglądać jak moja czekoladowa współlokatorka. Zaczęłam też czytać Millenium, więc musicie mi wybaczyć, że mało piszę. Dodam tylko, że w Gruzji jest przepięknie! Oczywiście mam zdjęcia! Buziaki

wtorek, 31 lipca 2012

SKYDIVE - TEXAS

Tak jak obiecałam, tak zrobiłam. Skoczyłam! Emocje jeszcze mnie trzymają, ale na pewno nie zapomnę tego do końca życia. To najwspanialsze uczucie, które jest tak trudne do opisania, że najłatwiejszym rozwiązaniem jest wyskoczyć z samolotu na wysokości ponad czterech kilometrów i przekonać się na własnej skórze.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Umówiłam się na CouchSurfingu z Ganeshem, który pomógł mi dokonać rezerwacji i zabrał do miejsca, gdzie odbywają się skoki. Wcześniej pojechaliśmy na lekkie meksykańskie śniadanie, które po skoku czułam ze zdwojoną siłą. W bazie warto być wcześnie rano. Wypełnia się dokumenty, podpisuje dziesiątki paragrafów i na końcu wpisuje osobę, z którą w przypadku nieszczęśliwego wypadku należy się skontaktować. Noo wtedy mi już tak do śmiechu nie było. Wszyscy są przemili i bardzo pomocni. Dziewczyna z obsługi przyniosła laminowaną kartkę z listą utworów, które chciałabym mieć na filmie, który też zamówiłam. I to był najtrudniejsze w ciągu całego dnia. Połowy piosenek nie znałam, ale Ganesh szukał w Itunes na swoim telefonie i jakoś poszło. Nalepkę z imieniem i numerem 44 przykleiłam na koszulkę i pozostało oczekiwanie na moją kolej. W bazie robiło się tłoczno i strasznie gorąco. Poszliśmy na zewnątrz oglądać tych, którzy skaczą od kilku do kilkunastu razy dziennie i patrzyliśmy jak lądują. Czekania nie było końca, ale biorąc pod uwagę weekend i ilość osób oczekujących to i tak poszło szybko.

Co jakiś czas sprawdzałam na monitorze, czy moje imię już się pojawiło i mam się powoli rozglądać za moim instruktorem. Po ponad dwóch godzinach zostałam przydzielona do grupy nr.19. Na tablicy widniało imię instruktora oraz kamerzysty, który moje przeżycia będzie rejestrował od momentu wkładania kombinezonu, aż po lądowanie na zielonej trawce. Przegryzając m&m'sy usłyszałam głos mojego instruktora, który z filmowym uśmiechem przywitał mnie serdecznie. Przeszliśmy na drugą stronę hangaru i zaczęło się ubieranie. Aż samej trudno mi w to uwierzyć, ale w ogóle się nie bałam. Ani chwili zawahania, no jakbym robiła to każdego dnia. Może to dlatego, że samolot nie jest dla mnie jakąś nowością i spędzam tam około 150 godzin w miesiącu? Nie wiem, ale dżoker nie schodził z mojej twarzy i nie mogłam się doczekać, kiedy to wreszcie się zacznie. Ubrana w czerwony, bardzo twarzowy kombinezon, ubrana w szelki, pasy co tam jeszcze, byłam gotowa do zrobienia najbardziej szalonej rzeczy, która przyszła mi do głowy. Matt, któremu powierzyłam swoje życie, dał znak że samolot już na nas czeka. I wtedy w sercu poczułam ścisk i pomyślałam sobie, Matko za parę minut wyskoczę z samolotu i będę mogła poczuć się wolna jak ptak, no z Mattem na plecach, ale chwała mu za to że tam będzie.


Po chwili siedzieliśmy już w samolocie. Mały kukuryźnik z dwoma ławeczkami w środku, na których siedzi się jeden za drugim, wystartował gdy wszyscy zajęli miejsca i dosłownie przytulili się do siebie. Matt siedział za mną i odpowiadał na nurtujące mnie pytania, a kamerzysta na ławeczce obok przygotowywał sprzęt i robił kilka ujęć z wnętrza. Samolot wzbijał się coraz wyżej i wyżej, a mi nawet nóżka nie dygnęła. Matt przypiął uprzęże, sprawdził czy wszystko jest zapięte prawidłowo i zostały mi do nałożenia tylko plastikowe gogle. Osiągnęliśmy odpowiednią wysokość i podniosła się osłona na drzwiach, czas na mnie. Do zobaczenia na dole! Trzy, dwa, jeden i fruuu...


Pęd powietrza i niesamowita prędkość uświadomiły mi co się wyprawia. Pojawił się kamerzysta, zrobiliśmy parę obrotów i spadałam jak ołowiana kula na teksańskie pole, który z góry wyglądało zniewalająco. Otworzyłam z mała pomocą spadochron i poczułam szarpnięcie, po których odetchnęłam z ulgą. Ufff..Matt pozwolił mi trochę posterować i zrobić kilka piruetów, po których odezwało się moje poranne buritos. Nogi miałam jak z waty, więc gleba zaliczona na koniec, a miało być pokazowo lądowanie na nogi. Ogromna radość i rozpierająca duma, że dokonałam czegoś co zawsze było moim marzeniem, nie opuszczała mnie do końca dnia. Jestem zajebista! No a na koniec filmik, podobno jak się raz skoczy to chce się zrobić to po raz kolejny. Jeśli tylko nadarzy się okazja, na pewno zrobię to po raz kolejny.

wtorek, 24 lipca 2012

A NAGRODY OTRZYMUJĄ...

Wszystkim biorącym udział w konkursie serdecznie gratuluję. Tym samym ogłaszam wyniki konkursu.

Miejsce piąte - Aero z Londynu


Miejsce czwarte- Sławek z Doha


Miejsce trzecie - Lulu & Zazikowa z Zamościa


Miejsce drugie - Martyna z Poznania


Miejsce pierwsze - Krzysiek z Kędzierzyna - Koźla


Z wszystkimi osobami skontaktuję się drogą mailową a nagrody zostaną przesłane pocztą. Jeszcze raz gratuluję zwycięzcom i życzę wspaniałego dnia!

poniedziałek, 16 lipca 2012

HELLO LONDYN

Zabrałam się dzisiaj za sprzątanie. Ostatnie burze piaskowe, zamieniły mój pokój w Saharę, no i w końcu trzeba było odpalić odkurzacz. Przed wprowadzeniem się nowej współlokatorki, do mieszkania wkroczyła ekipa RR, i posprzątali wszystko tak dokładnie, że do teraz nie mogę się nadziwić. Kuchenkę z którą walczyłam szczoteczką do zębów, oni umyli w parę minut. Mogę się domyślać, że mieli zabójcze środki do czyszczenia a nie tak jak ja, płyn z hinduskiego supermarketu. Dzięki temu, że tak ładnie filipińskie rączki posprzątały - dzisiaj wiele się nie namęczyłam.

Loty do Londynu zaowocowały w długo oczekiwane zwiedzanie miasta. Layovery zawsze były za krótkie, żeby dojechać do miasta a już o zwiedzaniu nie wspomnę. Ale w końcu się udało. Z samego rana pod skrzydłami Kuby, wyruszyłam zobaczyć londyńskie atrakcje. Metro przypomina trochę siedzenie na kanapie u babci, w małym ciasnym i wąskim pokoiku. Nie jechaliśmy w godzinach szczytu, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie wejść tam o tej porze. Klimatyzacja chyba działa, choć zastanawiam się cały czas czy to nie wymysł mojej wyobraźni. W metrze w sumie nic się nie dzieje charakterystycznego, bo przecież w Moskwie wszyscy coś czytają, w Japonii wydzielone wagony dla kobiet i cisza jak makiem zasiał, nikt na nikogo nawet nie zerka ( wiecie z ciekawości chociaż ), w Nowym Jorku totalny mix, od pana w slipkach z gitarą krzyczącego, że Elvis żyje, po babcię robiącą na drutach i nastolatków z radiem w stylu jamnik, z którego muzyka buczy na całe metro. W Londynie nie działo się nic, raz nadepnął mnie jakiś Hindus w granatowym turbanie i żeby przecisnąć się do mini drzwi przy wysiadaniu, trzeba zjeść duże śniadanie, albo można jechać dalej.


O dziwo trafiliśmy na wspaniałą pogodę, słoneczko nie opuściło nas przez cały dzień i dopiero wieczorem zaczął padać deszcz. Ale wieczorem to sobie mogło padać, bo wracałam do Doha. Londyn zrobił na mnie duże wrażenie i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobał. Inny, ale interesujący. Dużo zieleni i miejsc, które można odwiedzić, darmowe muzea ( do żadnego nie miałam czasu wejść ), piękni panowie, zniewalający dżentelmeni, prawie sobie kark skręciłam, tłum turystów i miła przyjemna atmosfera, do której chętnie wrócę. Londyńskiego życia nocnego nie poznałam, ale może kiedyś wybiorę się na weekend i będę miała okazję założyć moje 13 centymetrowe szpileczki. Pod Pałacem Buckingham załapaliśmy się na przemarsz Royal Guards, włochate czarne wielkie czapy i czerwone mundurki, wyglądają zabawnie. Później spacerkiem w kierunku Trafalgar Square, gdzie m.in. stoi zegar odmierzający czas do rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich. Potem już z górki, Big Ben, London Eye i Tower Bridge, na którym można podziwiać pięć olimpijskich kół. Apropos olimpiady, miasto jest bardzo dobrze oznaczone, co to będą za emocje. No szczególnie, że przynajmniej na naszych siatkarzy można liczyć.


Z Londynu wracaliśmy w nocy i po niespełna dwóch godzinach snu przed lotem, okrutnie chciało mi się spać. Pasażer z ostatniego siedzenia, bez skrępowania oglądał pornosa na swoim Ipadzie, demoralizując Koreankę, która obsługiwała część samolotu w której siedział. Arabowie dla których nie wystarczyło miejsca w biznesie, robili raban że ich cztery żony w czarnych sukmanach nie mogą korzystać z toalet w biznesie ( bo przecież oni zawsze tylko w biznes latają ). Sugerowali mi podanie kawy z cukrem i mlekiem, ale nic nie mówiłam, bo po co się wplątywać w jakąś niepotrzebną nikomu sytuację. W ekonomicznej przy prawie trzystu osobach, nie ma szans żebym komponowała każdemu kawę marzeń, więc podając kawę na tacce, można dowolnie dobrać mleczko i dodatkowy cukier. A potem już każdy sobie miesza i wsypuje tyle ile chce. Potem się złościli, że nie ma już kurczaka szakalaka ( nie żartuję, następnym razem zrobię zdjęcie, że tak naprawdę się nazywa nasza pozycja z menu ), i została tylko wołowina z młodymi ziemniaczkami. No ale wszystkich zadowolić się nie da, mimo że człowiek się dwoi i troi. Najfajniejsze były dzieciaczki, które uśmiechały się kilkoma zębami które jedynie posiadały. Chętnie chwytały za mój palec i przyglądały się czerwonym paznokciom. Ojciec czarne włosy, matka czarne włosy a tu jakaś blondyna się do nich uśmiecha, maluchy były zachwycone.

No i na koniec wieści ze świata "koza" znowu najlepsza na świecie. Po raz drugi jesteśmy liderem! Jest się z czego cieszyć, bo nagroda w rankingu Skytrax to nie byle co. Dużo naszej wspólnej ciężkiej pracy i są efekty, których nie jedna linia może pozazdrościć. Zostały cztery dni do świętowania sukcesu, bo dwudziestego zaczyna się Ramadan i będzie źle, dla tych co poszczą i tych co nie poszczą, ale muszą się kryć przed tymi co głodni chodzą.

czwartek, 5 lipca 2012

KONKURS Z KARTKĄ

Uwaga! Uwaga! Uroczyście ogłaszam, pierwszy konkurs pt."KARTKA". W konkursie może wziąć udział każdy, ale zadanie wymagać będzie nie lada pomysłowości. Już tłumaczę zasady:

1. potrzebna będzie kartka na której będzie widniał napis "KASIA i MICHAŁ" ( forma dowolna, druk, pismo, pieczątka z ziemniaka )

2. oprócz napisu można dopisać krótkie życzenia np. Gratulujemy KASIA i MICHAŁ, Dużo szczęścia dla Kasi i Michała itp.

3. należy wykonać zdjęcie z kartką w dowolnym miejscu na świecie, może to być wasze zdjęcie, przyjaciół, lub zupełnie obcych osób. Aby zwiększyć swoją szansę na wygraną możecie wysłać od 1 do 3 zdjęć. Liczy się kreatywność i  poczucie humoru. Pamiętajcie! Nie trzeba spędzać urlopu na Bora Bora, aby zrobić świetne zdjęcie. Zatem aparaty i kartki w dłoń!

4. konkurs trwa od 5 lipca 2012 przez 2 tygodnie. Zdjęcia można przysyłać drogą mailową do 19 lipca 2012.

5. w temacie proszę wpisać "KONKURS Z KARTKĄ" i załączyć zdjęcie, w treści maila wystarczy krótka informacja, gdzie zostało zrobione oraz imię, bądź pseudonim nadawcy.

6. wyniki konkursu zostaną ogłoszone 24 lipca 2012. Wybiorę 5 zdjęć, których autorzy otrzymają nagrody z różnych zakątków świata.

7. laureaci konkursu oraz zdjęcia wyróżnione zostaną opublikowane na blogu, a pod koniec sierpnia zobaczycie co z tego wyszło.

Mam nadzieję, że zasady są jasne jak słońce a konkurs przyniesie dużo dobrej zabawy. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, kilka przykładowych zdjęć, które nie biorą udziału w konkursie. Powodzenia dla wszystkich i trzymam kciuki, jak mówi moja przyjaciółka Gosia, jakbym miała trzy kciuki to bym trzymała trzy, ale nie mam.


środa, 6 czerwca 2012

PIASKOWNICA


Po cudownym urlopie w Polsce, przyszło wrócić do Kataru. W mieszkaniu zastałam piaskownicę i dosłownie sypnęło mi piachem w oczy jak weszłam do domu. Koszmarny kurz na trzy centymetry, pokrył każdą nawet najmniejszą szczelinę, więc dzisiaj miałam co robić. Przyzwyczaiłam się już do spania, jedzenia i wycierania się zakurzonym ręcznikiem, ale wczoraj to nie można było nawet oddychać. Posprzątane, wypucowane, a jutro będzie to samo. Uroki życia w piaskownicy trzeba zaakceptować. Nie dostałam jeszcze nowej współlokatorki, ale już mi się dzisiaj śniło, że przyszła szczupluteńka Marokanka z długimi, czarnymi, kręconymi włosami, które blokowały odpływ w wannie. Mam nadzieję, że to nie sen proroczy i prędko mi nikogo nie wrzucą.


Z Polski przywiozłam trochę twarogu, pyszny chleb i 3 kilo extra, których nie przewidziałam. I nie mówię tu o nadbagażu...który tez miałam i Pani we Frankfurcie prawie kazała mi wyciągnąć 2 kg z podręcznej walizki. Więc teraz odchudzanie w przyśpieszonej formie. W domciu było bosko, spotkałam się z przyjaciółmi i poleniuchowałam w każdym calu. Jadłam truskawki i obiadki u babci, których efekty już widać. Pojechałam też do Wierzchowisk, gdzie babcia od strony mamy wybudowała drewniany domek i na wsi, która wcale nie była taka wiejska jak myślałam, spędziłam trzy dni. Max już pierwszego dnia wytarzał się w krowim gównie i trzeba było gówniarza od razu kąpać. Z naszej trójki Max czuł się najbardziej jak u siebie, chodził po całej wsi i wracał zadowolony, cały się oblizując. Szczekał na krowy, które patrzyły na niego otępiale i stukał paznokciami po panelach. Potem pojechałam do Krakowa, bez którego by się nie obyło. Piękna pogoda, cudna atmosfera i ludzie, którzy bawią do łez. Dobrze być znowu na starych śmieciach.


A teraz powrót do rzeczywistości, która może niedługo nabierze soczystych kolorów...Bo przecież w najbardziej nieoczekiwanym momencie, może nas spotkać coś co będzie spełnieniem marzeń i snów? Czy warto oddać się szaleństwu i uśmiechać się, że jest nowy piękny dzień. Mówi się, że nic nie dzieje się bez przyczyny i wierzę, że jest w tym ziarenko prawdy.