piątek, 14 lutego 2014

I LOVE YOU KOSZTUJE

 W supermarkecie pojawiły się walentynkowe jabłka. Po około 40-43 złote za kilogram, ale za miłość się płaci. Hiszpańskie owoce błyszczą na półce i jak to w Katarze, na bank znikną prędzej niż można to sobie wyobrazić. Otóż im większy festyn, im większy miś z sercem tym lepiej, ważne żeby się świeciło, cekiny, wstążki, naciapkane, namieszane i będzie się sprzedawało jak parasol w czasie burzy. 

Miłość w Katarze kosztuje i ma różną cenę. Od pary jeansów u znanego projektanta po samochody, telefony i biżuterię. W kraju tak bogatym, gdzie wszystko jest na sprzedaż, a nawet jeśli nie to i tak będzie, zaczęło mnie to przerażać. Bez zahamowań, bez ogródek, bez cienia zastanowienia można kupić sobie miłość. W jaki sposób? Będzie przykład, z życia wzięty, a dokładnie mówiąc z samolotu. Lecimy do Ameryki dwadzieścia osób załogi z czego cztery to piloci...chwila przerwy, bo piloci to długi temat i też można o pewnych zachowaniach książki pisać, ale za chwilę do tego powrócimy. Loty do USA są długie, zamknięci na 12-15 godzin z kompletem 335 pasażerów na pokładzie potrafi rozerwać na strzępy. Ale tym razem pasażerowie nie odstają od normy 95 specjalnych posiłków w wersji wegetariańskiej, 45 osób na wózkach inwalidzkich i średniej wieku powyżej 65 roku życia. Tak jest na każdym locie z małymi wyjątkami. Załogę dzielimy na dwa, zostaje osiem w klasie biznes wliczając szefa pokładu, drugie osiem przechodzi do klasy ekonomicznej wliczając szefa o stopień niżej. Kierownictwo zajmuje się boardingiem dwie osoby z każdej klasy wydelegowane są do kuchni, gdzie odbywa się przygotowanie posiłków, podział itd. w kabinie zostaje jak łatwo policzyć w klasie ekonomicznej pięć osób na 293 osoby. Po co komu siłownia, podnosząc ciężkie jak ołów torby tyle razy, że kręgosłup wygina się we wszystkie strony, możemy startować w zawodach Strong Men. Ale co tam, przed nami 14sto godzinny lot - mamy jeszcze zapas siły. Wszyscy usadzeni, w biznesie ostatni pasażerowie dopijają szampana i przebierają się w piżamy. Startujemy.

Zajmuję się kuchnią, po ostatnim treningu rzadko pojawiam się w kabinie - i w sumie dobrze, mniej stresu, więcej podnoszenia, przekładania no i nakładanie na talerze wg.określonych wytycznych. Lubię. Dodatkowo przypada mi w gratisie zaglądanie do kokpitu co 30 min., co czasem jest plusem czasem minusem. Na minus składają się piloci, którzy traktują samolot jak sieciówkę Starbucks, prosząc o kawę latte z chudego mleka z cukrem tylko brązowym, z odrobiną zimnego mleka, a potem herbata english breakfast z normalnym mlekiem, ale podgrzanym z miodem i listkiem mięty. Uwielbiam takie prośby, szczególnie gdy nie ma czasu i po chwili wołają, że jednak im nie smakuje i mogę zabrać kubeczek. Zabieram zaciskam zęby i wracam do kuchni nazywanej galley. Na plusy składa się izolacja od załogi, która ma fochy i nie koniecznie chce się z nimi rozmawiać, i wtedy kokpit jest jedyną ucieczką. Piękne widoki, pogaduszki i można odetchnąć. Na moim locie koleżanka z którą zostałam sama, gdy reszta załogi poszła spać, nie była rozmowna, więc co jakiś czas znikałam na dłuższą chwilę, gdy akurat nic w kabinie się nie działo i wszyscy chrapali. No i sobie gawędzimy Kapitan z kraju gdzie szyją podróbki Zary i Bershki, drugi pilot z kraju gdzie stolicą jest Islamabad. Panowie w wieku mojego ojca, nie byli upierdliwi, wręcz sympatyczni i godziny mijały o wiele szybciej. Po raz kolejny wciskam kod, patrzę w kamerę i czekam na zielone światło, sygnalizujące że mogę wejść. Siadam i w czasie gdy kapitan zajęty z nałożonymi słuchawkami na uszy przekazuje jakieś numery, drugi pilot nachyla się i proponuje wyjście na miasto, na kolacje z winem i dodaje "just me and you". Padłam na zawał.

Wyszłam oszołomiona, bo przez myśl by mi nie przyszło, że taki stary piernik odważy się złożyć taką propozycję. A jednak. Panowie nie mają już żadnych zahamowań, a na dodatek gdyby to była inna dziewczyna, jest dużo prawdopodobieństwo, że by się skusiła. A nóż widelec po kolacji dostała by nowego ajfona albo sukienkę. Granice przyzwoitości delikatnie się w tej piaskownicy zatarły, i tak jak Katarczycy wszystko mogą, od wpychania się w kolejkę do myjni, po niemoralne propozycje w klubach, przez komunikatory w telefonie i wiadomości na FB, tak inni starają się czerpać z tego trochę więcej korzyści. Zatem miłość jest na sprzedaż i nie trzeba się nawet wiele starać, żeby osiągnąć swój cel. Wypchany portfel, europejski paszport czy Porsche, są łakomym kąskiem dla wielu dziewcząt. Nie ważne czy Pan jest starszy od żółwia, ma pełne uzębienie i gromadę dzieci z żoną w domu, przynajmniej nie prosi o pieniądze na "chorą matkę". Naiwnych dziewczyn jest tutaj na pęczki, każda marzy o lepszym życiu u boku pilota, lub w przypadku Arabek najlepiej Katarczyka, zrobią masaż, ugotują albo przyniosą gotowe, wypełnią małżeńskie obowiązki i będą czekały wiernie na następne spotkanie z mężczyzną marzeń. Porażające jest to, że Panowie są zachwyceni takim obrotem sytuacji, więc z pełnym pakietem uciech biorą co Bóg daje. No i ja się pytam ile kosztuje miłość?

środa, 5 lutego 2014

PIĘĆ plus TRZY

Świętuję dzisiaj podwójnie. To już pięć lat, gdy pierwszy raz zasiadłam do komputera z pomysłem na pisanie bloga. A także piątego lutego (imieniny Mamy) trzy lata temu zaczęła się moja przygoda. Mama we łzach z rozmazanym po brodę tuszem do rzęs, machała na pożegnanie, tato trzymał się dzielnie, w końcu to nie mój pierwszy wyjazd na dłużej. Z niewielką różnicą, że tym razem sama nie wiem jak długo tu zostanę. 1/4 świata zobaczyłam, licząc miejsca w których fizycznie stopą mą chodziłam i oglądałam, bo nie liczę lotów do Pakistanu, Iranu czy Mozambiku, gdzie jedni wysiadają, drudzy wsiadają i z powrotem.


Czas w Katarze mija z prędkością strusia pędziwiatra, początki była ciężkie, później lepiej, gorzej, ale zawsze z uśmiechem. Mam tu swoich przyjaciół, zajęcia pozalekcyjne i muszę przyznać, że trochę się tu zadomowiłam. Pytanie tylko co dalej? Gdy trzeba będzie wreszcie ocknąć się z pracy przypominającej wakacje i "wiecznie w podróży" zderzy się z rzeczywistością, że tak nie wygląda normalne życie. Tylko czy ja chcę żyć normalnie? Czekać rok na upragniony urlop albo być więźniem własnego biznesu. Chyba zaczynam doceniać mój wolny czas, miejsca które odwiedzam, taka przygoda nie zdarza się dwa razy w życiu - coś za coś.