niedziela, 31 marca 2013

KOLACJA W CHMURACH

Ostatnio w Doha dużo się dzieje. Zaczynając od genialnego Food Festival po koncerty światowych gwiazd muzyki. Będąc na miejscu, takich okazji nie można przegapić. Festiwal jedzenia przyciągnął tłumy ludzi i o dziwo nawet wszystko było ładnie zorganizowane. Mówię o dziwo, bo Katarczycy mają zachwiane poczucie organizacji i najczęściej nikt nic nie wie, każdy mówi co innego i jest szatański chaos. A tu proszę, niespodzianka. Food Festival trwał cztery dni. Hotele i restauracje oferowały swoje specjały, od których można było dostać zawrotu głowy. Impreza miała miejsce w parku przy Muzeum Sztuki Islamskiej, gdzie rozstawione zostały namioty i najlepsi szefowie kuchni przygotowywali najróżniejsze dania.

Wstęp na festiwal jest darmowy. Dopiero gdy ma się ochotę czegoś spróbować trzeba nabyć kupony, dostępne w kilku wyznaczonych miejscach. Wtedy doliczana jest opłata dla organizatora w wysokości dziesięciu rijali. Ceny na stoiskach nie przekraczały dwudziestu rijali, więc można było spróbować kilku rzeczy na raz i jeszcze zostawić miejsce na deser. Wybór był naprawdę imponujący. Wybrałyśmy z ciocią Anią, kuchnię meksykańską i usiadłyśmy przy okrągłym stole przy filipińskiej rodzinie. Żar z nieba, bo lato już się zbliża wielkimi krokami, jedyny minus, że nie ma parasoli pod którymi można się na chwilę schować do cienia. Główną atrakcją pieszczącą kubki smakowe imprezy było "dine in the sky" czyli trzydaniowy zestaw kulinarnych wariacji, serwowany na wysokości 40 metrów nad ziemią. Siedem razy w ciągu dnia 22 odważnych, ma przyjemność dosłownie zasiąść w chmurach i oprócz doznać widokowych są też te smakowe, przygotowywane przez najlepszych kucharzy. Koszt obiadu w chmurach wynosił 500 rijali a bilety rozeszły się jak świeże pączki. Osobiście patrząc na dźwig, który podnosi platformę stolików na wysokość czterdziestu metrów, zrobiło mi się słabo i chyba bym tam ze strachu nic nie zjadła...ale pomysł uważam za bardzo interesujący.



piątek, 29 marca 2013

NAGLE GAŚNIE ŚWIATŁO


Tyle mam do opowiadania, że nie wiem od czego zacząć. Skończyłam się szkolić, były chwile zwątpienia, ale każdy mi powtarza, że będzie lepiej. Początki już takie są, chyba w każdej pracy. Trzeba trochę pocierpieć i popełnić kilka błędów, żeby później było już tylko lekko, miło i przyjemnie. Byłam na urlopie w Polsce, gdzie oprócz wyjazdu na narty z przyjaciółmi, byłam też na niewidzialnej wystawie o której koniecznie muszę opowiedzieć. Byliście kiedyś na wystawie, której nie widać i zapłaciliście za bilety? Brzmi dziwnie? Nic podobnego, to dopiero początek podróży w świat gdzie panuje totalna ciemność.

O wystawie dowiedziałam się od Julka. Juliusz Cezary mieszka w Doha i akurat wracał ze mną lotem z Warszawy. Opowiedział mi o wystawie, na którą zabrała go jego dziewczyna i był tak zafascynowany i nasączony wrażeniami, że musiałam zbadać temat od podszewki. "Wyobraź sobie, że całkowicie gaśnie światło..." pojawia się pierwsza informacja na oficjalnej stronie wystawy www.niewidzialna.pl. No dobra gaśnie światło i co dalej? Dalej wchodzisz w świat, który z jednej strony przeraża a z drugiej rozbudza wszystkie zmysły, które działają ze zdwojoną siłą. Pierwsza wystawa została otwarta w 2007 roku w Budapeszcie. Inspiracją do jej stworzenia była młoda para z Węgier. Nagła utrata wzroku u swojego męża, wzbudziła w kobiecie poczucie dostosowania się do zaistniałej sytuacji i zleciła wyciemnienie całego mieszkania. Ogromna przepaść w postrzeganiu świata nagle się zmniejsza, gdy podczas godzinnej wyprawy przekonasz się na własnej skórze, jak to jest być niewidomym.

Na "niewidzialną" warto zrobić wcześniej rezerwację. Wchodzi się co kilkanaście minut w grupach maksymalnie po osiem osób. Przez stronę internetową można wybrać dzień i godzinę, która nam najbardziej odpowiada. Dobrze przyjść z pół godziny wcześniej, gdzie w części widzialnej, przygotowane są sprzęty, gry, książki, które ułatwiają funkcjonowanie w codziennym życiu osobom niewidomym i niedowidzącym. Oczywiście prawie się spóźniliśmy, więc część widzialna przypadła nam na sam koniec. Wkładamy wszystkie nasze rzeczy do szafki, ściągamy zegarki, komórki i wszystko co może świecić musi zostać w szafce. Dostajemy instrukcje, żeby mieć w kieszeni kilka monet, przydadzą się później. Zbiera się nasza grupa i pierwszy raz widzimy się z naszym przewodnikiem na widok którego zbladłam. Przewodnik jest niewidomy. Otwiera drzwi gdzie widać tylko czarną płachtę i zaczynają mi się pocić ręce. Słychać odgłos zamykających się drzwi. Jest tak ciemno, że nawet w snach nie spotkałam takiej ciemności. Po omacku szukam rękawa Alka, żeby się nie zgubić i pierwsze co przewodnik prosi, żeby się przypadkiem nie trzymać za ręce. Jejciu, i po co mi była ta wystawa. Jestem lekko poddenerwowana, ale zaraz atmosfera się rozluźnia. Po chwili słyszymy kolejne informacje i prośbę o przedstawienie się. Dziwna sytuacja bo przecież się nie widzimy, i kto ma po kim się odezwać? Więc jakoś poszło i poznaliśmy imiona i głosy kolegów i koleżanki z grupy. Kurczowo trzymam się Alka, bo jednak podświadomość bierze górę i dopiero złapana na gorącym uczynku z bólem serca zdaję się tylko na siebie.

Nie mogę wam powiedzieć, co jest za czarną kurtyną, bo zepsułabym najlepszą zabawę. Na koniec można zadawać pytania i rozwiać wątpliwości. Czy zastanawialiście jak opisać kolory osobie która nigdy ich nie widziała? Jak zachowują się ludzie, gdy osoba niewidoma prosi o przeprowadzenie przez ulice. Będziecie w szoku, jak często lepiej od was postrzegają świat i jak pieką ciasto marchewkowe. Wyszłam tak oszołomiona, że nie mogłam przestać myśleć o tym czego przez tą godzinę doświadczyłam. Piękne doznanie, które polecam każdemu. Na wystawę można przyjść także z dziećmi, które radzą sobie w ciemności o wiele lepiej niż dorośli. Można wybrać opcję zwiedzania w obcym języku, ale trzeba się umówić już na konkretną godzinę poza te, które dostępne są na stronie w języku polskim. Rozbudź swoje zmysły, daj się porwać w świat, który będziesz mógł zobaczyć tylko oczami swojej wyobraźni.

wtorek, 12 marca 2013

NA ZIELONEJ TRAWCE


Mało jest miejsc, gdzie można wypoczywać na świeżym powietrzu. Do tego trzeba wziąć pod uwagę, że tylko w zimie, jest możliwość spacerowania, leżenia na plaży i biegania po "korniszu". W lecie o takich luksusach nawet się nie myśli, każdy kalkuluje najkrótszy możliwie czas spędzony w nieklimatyzowanym pomieszczeniu. Kto nie wierzy, że temperatura w lecie przekracza pięćdziesiąt stopni, niech przy rezerwacji biletu pamięta, żeby wybrać opcję z postojem w Doha i będzie mógł wyjść pozwiedzać. Uff..Aż mi się gorąco na samą myśl zrobiło.

Park który szczególnie lubię, znajduje się przy Muzeum Sztuki Islamskiej, a właściwie jest na jego terenie. Wstęp do parku jest możliwy tylko w godzinach, gdy muzeum otwarte jest dla zwiedzających. We wtorek pocałowałam bramę, bo zapomniałam, że akurat we wtorki wszystko zamknięte jest na cztery spusty. Na dwa dni przed lotem do Brazylii wpadłam na pomysł, żeby trochę się dotlenić i pojechałam do parku. Zaparkowałam czarną strzałę i z zamiarem czytania wrzuciłam książkę do torebki. Wzięłam pod pachę czarny szalik, który będzie imitował mój kocyk. W bagażniku była Gosi mata do jogi, ale nie będę tam festynu robiła. Park jest zielony i wyjątkowo pusty. Ogólnodostępne wi-fi przyda się później do sprawdzenia maili. Spacerkiem dochodzę do cypla przy wodzie, gdzie na kształt kopców kreta stworzono wzniesienia pokryte trawą. Stają się moim wymarzonym miejscem do leżenia. W parku jestem sama, nie licząc ogrodników którzy coś tam dłubią przy palmach i Pana z kawiarenki obok, który przeciera stoliki i podśpiewuje pod nosem.

Rozkładam szalik na górce i kładę torebkę pod głowę, tworząc idealny kąt do czytania. Słońce pięknie odbija się od tafli wody, a widok na fikuśne wieżowce i hotele po drugiej stronie zatoki jest zniewalający. Cisza, spokój tak to ja mogę wypoczywać. No i gdy sobie tak leżę i delektuję się ciszą, przychodzą do kawiarenki młode Katarki, które od razu wyciągają BlackBerry, Ipady i takie, takie. Plotkują, chichoczą i wybierają napoje z karty. Przyglądam im się chwilę spod słonecznych okularów i wracam do lektury. Po kilkunastu minutach kątem oka widzę, że dwie ubrane od stóp po głowę w czarną abbaję postacie, obwieszone biżuterią i spryskane perfumami, które unoszą się po całym parku, wdrapują się na "moją" górkę i najwyraźniej zmierzają w moją stronę. Błysnęły znaczki Louisa V. i Diora na torebkach i po chwili były już metr ode mnie.
- Cześć, możemy się koło Ciebie położyć?
- Cześć, jasne, że tak. - odpowiedziałam z takim zdziwieniem, jakbym była w ukrytej kamerze.
- Naprawdę możemy?
Młode Katarki ubrane i wyglądające jak milion dolarów, były jeszcze bardziej zaskoczone niż ja, bo chyba nie spodziewały się, że będą miały możliwość poleżeć na trawce w parku koło białej kobiety w tenisówkach, jeansach i książką w ręce.
- No, Tak! Zapraszam.
Jedna położyła się po mojej lewej a druga niczym sardynka w puszcze po prawej. I sobie leżymy. Śmiać mi się chciało, bo sytuacja wyglądała komicznie. Po chwili ta z lewej pyta:
- Jak masz na imie?
- Dominika - odpowiadam. - A Wy?
Imion niestety nie pamiętam, ale były równie arabskie jak moje towarzyszki.
- A co czytasz? - pyta druga.
Pokazałam okładkę mojego kryminału o księżniczce z lodu i wymyśliłam, coś na poczekaniu odchodząc od prawdziwej wersji morderstwa, dochodzenia itd.
- To my już idziemy.
I na trzy cztery wstały, otrzepały swoje piękne, czarne abbaje i pomachały na do widzenia.

Jeszcze przez kilka minut byłam otumaniona i rozbawiona sytuacją, bo nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie przytrafiło. Nie licząc wycieczki do Aleksandrii, gdzie dosłownie wszyscy chcieli sobie zrobić ze mną i z moimi blond włosami zdjęcie. Do tego stopnia, że chodzili za mną z telefonami komórkowymi i nagrywali każdy mój krok, albo ustawiali się po cichu do zdjęcia i szybko pstrykali. Mogę się tylko domyślać, że koleżanki z kawiarenki na pewno zrobiły ukradkiem zdjęcie - szkoda, że nie wzięłam maila może bym miała ciekawą pamiątkę.