wtorek, 28 września 2010

PONIEDZIALKOWE NURKOWANIE



Realizowanie tabelki szczęścia, przełożyło się między innymi na poniedziałkowe wyjazdy na nurkowanie. Piękna pogoda, wreszcie przestało nieziemsko wiać i można odmówić sobie połknięcia tabletki na egipską chorobę morską. Pobudka wcześnie rano nie sprawia mi wiele kłopotów, bo zwykle budzę się raczej wcześnie. Ubieram turkusowy strój w poprzeczne pasy, białe sportowe spodenki i brązową bluzkę z krótkim rękawkiem. Japonki, hotelowy ogromy ręcznik, torba, książka, parę gazet co by inni mogli się trochę rozerwać i oczywiście rooming listy telefony, bo jak już wszem i wobec wiadomo turyści wyczuwają kiedy mam dzień wolny i trzeba do mnie dzwonić, pisać i puszczać głuche.
Zjadłam śniadanie, żeby mama się nie martwiła, że popadnę w anemię do której niewiele mi już brakuje. Egipskie specjały, a raczej hotelowa kuchnia mi nie służy od dłuższego czasu, ale został miesiąc i będzie pysznie. Zbiórka przy recepcji o godzinie 08:30, busik o dziwo na czas i jedziemy do bazy. 20 minut slalomu na drodze podjechaliśmy pod bazę Adventure. Wszyscy gotowi do wyprawy nurkowej, część trochę wystraszona, cześć nieświadoma tego co zobaczą pod wodą a jeszcze inni to doświadczeni nurkowanie, dla których jedna butla to zdecydowanie za mało, więc zabierali trzy. Dzięki Amadeuszowi udało się szybko wypłynąć i już byliśmy w drodze na pierwszą rafę koralową. Na tej jeszcze nie byłam nazwy jak zwykle nie pamiętam, mam zapisaną w mojej książce nurkowej, gdzie wpisuję każde nurkowanie, ale leżę teraz w łóżku i nie chce mi się podnosić, żeby wpisać nazwę, która większości i tak nic nie powie.
Po około godzinie dopłynęliśmy na rafę. Ogromna jasnobrązowa powierzchnia, która prawie wystawa z wody to była nasza rafa na pierwsze nurkowanie. Świetna organizacja na łodzi, wszyscy uśmiechnięci, choć można było zauważyć zdenerwowanie i lekki stresik, prawie u każdego, dla kogo nurkowanie dotychczas oglądało się w tv lub na zdjęciach. Zaczynamy przygotowania. Pianki, których założenie wcale nie jest takie proste jakby się wydawało. Musi się człowiek umordować, żeby dobrać swój rozmiar a potem wciskać się w czarny kombinezon. Argument, że pianka wyszczupla i będzie się wyglądało jak szprycha, wcale nie pomaga. Dwa sapnięcia, pomoc beżowych małpek i jestem ubrana. Poszukałam w żółtej plastikowej skrzynce, przygotowanego wcześniej balastu i zapięłam jak pasek, tylko mój pasek ważył 8 kg. Maskę i płetwy położyłam po prawej stronie i zaczęłam zapinać jacket. Klamra jedna, druga, pas na rzepy, klik, klik i gotowe, zapasowy automat przełożyłam pod pachą i zamocowałam w metalowym uchwycie. Powietrze w butli 200 bar, wszystko gra. Wstaję ze stęknięciem bo sprzęt jest ciężki, a butla na plecach mogłaby być lżejsza o parę kilogramów. Na koniec płetwy,napompowanie jacketu, plucie do maski, żeby nie parowała i hop do wody, gdzie czekają już jak zwykle tylko na mnie moi koledzy.

Naciskamy guzik z uniesioną lewą ręką nad wodą i zaczynamy znikać w głębinach. Patrzę na pozostałych nurków, którzy wpadają jak śliwka w kompot a ja powoli, powoli, powoli zaczynam opadać i mój balast wreszcie się do czegoś przydał. Będąc na łodzi wyznaczyliśmy pary, kto z kim płynie, odnalazłam Rosjankę w czerwonej chuście na głowie i płyniemy. Paula na początku nadawało tempo i spoglądała co jakiś czas jak sobie radzimy. Tłocznie pod wodą, bo obok nas było jeszcze kilka statków, więc od razu popłynęliśmy podziwiać podwodny świat. Na dnie zerkała na nas płaszczka wielkości dużej pizzy w czasie gdy my prawie jej nie zauważyliśmy. Parę metrów dalej zobaczyliśmy ogromnego Napoleona, o czym dowiedziałam się dopiero jak wyszliśmy, ryba ogromna ale jak się nazywa jak się ją widzi pierwszy raz? Teraz już wiem jak wygląda skrzydlica, murena i małe krewetki, ale pierwszy raz nie wiedziałam nawet jak wygląda Nemo.

Paula porobiła nam piękne zdjęcia i na koniec przepłynęliśmy wąską szczeliną, wpływając na wrak statku. Imponujący silnik, połamana konstrukcja i poplątane liny sprawiły, że poczułam się troszkę jak w Titanicu. Oczywiście Titanic to nie był nawet w jednej setnej, ale wrażenia niezapomniane. Nurkowanie jest boskie. Szczególnie w Morzu Czerwonym, które oferuje to co najpiękniejsze za niewielkie pieniądze. To nurkowanie podobało mi się najbardziej. Kolorowe rybki, czerwone, żółte i niebieski, w kropki w paski i długie jak wąż strażacki. Pięknie, kto nigdy nie nurkował musi spróbować, bo to coś fantastycznego.




niedziela, 26 września 2010

OSTATNIE 32 DNI

I zaczęło się odliczanie. Powoli mój sezon zbliża się ku końcowi i pora ruszać do domu. Do nowego mieszkania, do mojego Pawła i uściskać babcie, które czekają z utęsknieniem. Ojj..jak tylko pomyślę, że już niedługo będę w domku to skaczę z radości. Gdyby jeszcze w Polsce pogoda była trochę bardziej przyjazna, no ale nie można mieć wszystkiego. Tyle czasu w upale powinno mi wyjść bokiem, a na trochę do zimnej Polski na pewno nie zaszkodzi. W końcu w styczniu lecę do Indii i tam znowu będzie cieplutko.

A może w tym roku będzie ładna jesień i jakaś łagodna zima? Może namówię Pawła na narty i spędzę wreszcie super sylwestra? Któż to wie? Ważne, żeby mieć jakiś plan i starać się go zrealizować. Odliczanie pełną parą. Czas nabrać trochę kolorów, ponurkować i wykorzystać ostatnie dni w słonecznym Egipcie. Katowice Pyrzowice powitają mnie 29 października. Do zobaczenia w Polsce!

piątek, 24 września 2010

INDIE - GOA

Jak to życie potrafi zaskoczyć. Jeszcze parę dni temu do mojej tabelki szczęścia wpisałam marzenie o wyjeździe do Azji, a dziś otrzymałam maila, iż lecę do pracy do Indii. Konkretniej rajskie plaże Goa to będzie od końca stycznia moje nowe miejsce pracy. Po beżolandii już się nie mogę doczekać cudownych krajobrazów, nowej kultury i przejażdżki na słoniu. I niech mi ktoś powie, że marzenia się nie spełniają. Cuuuudownie!!! Skaczę do nieba z radości i nie mogę uwierzyć, że lecę na Goa.
Mój blog niebawem znowu będzie tętnił życiem, tym razem już nie z Arabii, ale z niesamowitego kraju kolorów, przypraw i kobiet z kropkami na czole. Wszystko będzie nowe, wyjątkowe i postaram się opisać to z najmniejszymi szczegółami. Planuję zakup nowej lustrzanki więc zdjęć tez nie będę sobie żałować. Oj będzie się działo...

wtorek, 21 września 2010

PRACA MARZEŃ

Biuro podróży Exim ogłosiło konkurs a właściwie rekrutację na najbardziej pożądane stanowisko! Bo kto nie marzy o podróżach i żeby jeszcze za to płacili? Zachęcam do rejestracji bo marzenia trzeba spełniać. A nóż widelec się uda!

REKRUTACJA EXIM - SPRAWDŹ SAM!

poniedziałek, 20 września 2010

POZIOM SZCZĘŚCIA

Wszystko co robimy w jakimś stopniu wpływa to na poziom naszego zadowolenia. Tylko w jaki sposób sprawdzić czy szczęścia mamy w sobie wystarczająco dużo? Może należałoby coś zmienić i polepszyć standard życia albo zrobić coś o czym zawsze się marzyło, ale nigdy nie podjęło się żadnych kroków żeby to zrealizować. Za każdym razem kiedy wrzucam jakieś zdjęcia na NK czy FB, pojawiają się komentarze jaką to jestem szczęściarą, że bywam w tylu miejscach, jak mi zazdroszczą i że też by tak chcieli. No właśnie, ale kończy się na tym, że chcą i nic w związku z tym nie robią. Przecież prawie każdego może być dziś stać na wyjazd np. do Azji, jeśli naprawdę chce tam pojechać.

Pracując od 4 lat z dala od Polski, nauczyłam się, że marzenia mogą się spełniać. Najtrudniejsze jest się zmobilizować i zacząć działać. Potem idzie już z górki. Teraz nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Jestem w stanie wskazać palcem dowolne miejsce na mapie i tam właśnie pojechać. W dobie internetu, chętnych do wyjazdów z plecakiem jak i do luksusowych hoteli nie brakuje. Dlatego wciąż wierna powiedzeniu, że dla chcącego nic trudnego, zachęcam do realizowania swoich planów, które odsunięte na boczny tor, nadal są do odkopania i wprowadzenia w życie.

Aby lepiej przygotować się do zmierzenia poziomu szczęścia a przy okazji zrobić coś na zasadzie rachunku sumienia, przygotowałam czysta kartkę A4. Pomysł zaczerpnęłam od koleżanki, która zainspirowała mnie stworzeniem własnej "tabelki" szczęścia, za co Ci Aniu bardzo dziękuję. Najgorszy jest początek, to jak pisanie pracy magisterskiej, gdy ma się pomysł i temat, ale nie wiadomo jak zacząć. Zaczęłam więc od tego co w danej chwili miałam w głowie. Pierwsza pozycja SPORT, który dzieli się na mniejsze podpunkty, zanotowałam kilka między innymi: skok ze spadochronem i wyjazd na narty. Od czasu studiów nie pamiętam kiedy byłam na nartach, a kiedyś każdej zimy byłam poszaleć na stoku. Trzeba było uwzględnić zakup sprzętu narciarskiego, którego skompletowanie zajmie mi na pewno trochę czasu, bo po ostatnich wyjazdach zostały mi tylko za małe spodnie, pęknięte okularki i dziurawe rękawice. W kolejnych rubrykach pojawiły się kategorie takie jak ZAKUPY, ZDROWIE, CZAS WOLNY, INWESTYCJE, PODRÓŻE i inne. Realizacja punktów już weszła w życie i zdecydowanie podniosło to poziom mojego szczęścia. Niewiele, ale metodą małych kroczków zamierzam dojść bardzo daleko.

czwartek, 9 września 2010

BYĆ SAMOLUBEM

Czy to aby nie jest tak w życiu, że zawsze bierzemy pod uwagę bardziej zadowolenie drugiej osoby, niż nas samych? Czy wyjeżdżając na urlop nie myślimy o tym gdzie druga osoba chciałaby pojechać, odkładając własne pragnienia i marzenia na drugi plan. Kierujemy się bardziej rozsądkiem, niż tym co tak naprawdę chcielibyśmy zrobić, przeżyć, doświadczyć. Zastanawiam się czy bycie samolubem, myślenie tylko o własnych korzyściach, spełnianiu i realizowaniu wyznaczonych celów, jest w porządku wobec siebie i partnera. Czy lepiej cieszyć się z tego co się ma, bo nie można mieć wszystkiego? Być z jednej strony szczęśliwym a z drugiej pochłoniętym uczuciem, że coś mi w życiu umyka, czegoś brak i coś ucieka mi przez palce?

Dlaczego tak trudno znaleźć odpowiedź? Czy przez całe życie nie szukamy idealnego partnera, który będzie nas kochał, szanował, podziwiał i który zapewni poczucie bezpieczeństwa. A co jak go już znajdziemy? Założymy rodzinę i cały świat wywróci się do góry nogami. Jedni mówią, że to naturalna kolej rzeczy, że tak po prostu jest i trzeba to polubić, pokochać, zaakceptować i zrozumieć. Gdy miałam naście lat, wydawało mi się, że priorytetem jest rodzina, ciepły dom do którego chętnie się wraca, mąż, dzieci, merdający ogonem pies i marzenia. Teraz, gdy niedawno na liczniku wybiły 24 lata, patrze na świat w którym pogoń za pieniądzem, zabawa i sex przestają być tematem tabu. Ile razy słyszy się o zdradach, rozwodach w małżeństwach które można określić jako wzór do naśladowania. Czy bycie samolubem ogranicza nas do bycia singlem? Czy łatwo jest pogodzić nasze pragnienia z pragnieniami partnera? Związek to uczenie się kompromisów, bycie z kimś na dobre i na złe, tylko co w przypadku gdy do związku wkrada się monotonia? Gdy praca, codzienne obowiązki oddalają nas od siebie, nie jest już tak jak na początku, nie ma czasu a nawet chęci na miłosne uniesienia, wspólne wypady, spontaniczne zachowania.

Zadając sobie pytanie czy jestem samolubem, po długim namyśle chyba przyznam, że jestem. Zależy mi na moim związku, jestem zakochana i chcę pielęgnować to co udało nam się zbudować. Ale z drugiej strony nie chcę odmawiać sobie wielu przyjemności, które będąc singlem podejmowałabym samodzielnie, bez zaczerpnięcia opinii drugiej osoby.  Bycie w stałym związku to trudne wyzwanie, dylematy, próby i poświęcenia. Mimo wszystko, jeśli moje decyzje będą wpływać na stan mojego szczęścia, nawet jeśli będą bardzo samolubne, to będę zadowolona i mając oparcie w drugiej osobie, razem uda nam się pokonać przeszkody.

środa, 8 września 2010

JEST MI ZIMNO

Sezon letni prawie się kończy, zaczęło się rozmyślanie o kolejnych podróżach. Może uda się wyjechać gdzieś na zimę? Marzy mi się Dominikana albo Bali...osób chętnych jest dosyć sporo, a miejsc niewiele. Ale nie będę sobie tym teraz zawracała głowy, co ma być to będzie. Mam już bilet do domku i z tego cieszę się niezaprzeczalnie najbardziej. Wylot do Katowic 29 października i witaj zimo. Jak już teraz mój tato grzeje w domu gazem i mówi, że jest 10 stopni to co to będzie w listopadzie. Kurtka puchowa, czapka i rękawiczki przywitają mnie po powrocie do Polski.

W Egipcie też pogoda powoli się zmienia. Nie jest już tak upalnie jak w ubiegłych miesiącach a wieczorne lotniska, staja się chłodne i wietrzne. Pod koniec września na lotnisko będę jeździła w czerwonym firmowym polarze, bo gęsia skórka pojawia się już co raz to częściej. Na ostatnim przylocie na Warszawie, było mi tak zimno, że przy turystach mówię "ale dziś zimno" a oni do mnie "ale ma Pani poczucie humoru". I co tu się dziwić, jak w Polsce spadł śnieg na Kasprowym to chłodny egipski wiaterek będzie jak fala gorąca buchająca z piekarnika. Lubię ciepło, a zimę tylko wtedy gdy w górach jest śnieg i można pojechać na narty.

wtorek, 7 września 2010

HURGHADA w TRZECH ODSŁONACH

Życie w Beżolandii można podzielić na kilka kategorii. Pierwsza to osoby, które zatraciły gdzieś poczucie własnej wartości, często nawet ładne, w miarę oczytane i zarazem najgłupsze z wszystkich możliwych. Tzw. habibitour, przyjeżdżają do Hurghady tak często jak tylko się da. Stoją z walizką na lotnisku i jak je czekoladowy Pan odbierze to jest wielkie buzi, buzi, a jak zapomni albo się spóźni o godzinkę, to siedzą z mina basseta i wypatrują. Taki ich los, może przesyłały za mało pieniędzy i Mohamed Ahmed Abdul na drugim terminalu czule żegna inną Habilibi. Ta kategoria najszybciej łapie też różne choróbska. Afryka dzika, Rosjanki, Polki, Czeszki i inne nie zastanawiając się nad konsekwencjami zmieniają wakacyjnych kochanków jak program w TV. A potem jest płacz. Czy tak trudno zrozumieć, że każdego miesiąca w Rosji odnotowuje się około 5,5 tysiąca zakażeń, czy te liczby nikogo nie przerażają? Najwyraźniej nie, po tym co się widzi na Sheraton Road w Hurghadzie, kolorowi chłopcy ubrani w koszulkę od "Aramiego" w butach "Dolce & Ghana" lub gumowych klapkach za dolara i spodniach troszkę ubrudzonych, ale Habibi na to akurat nie zwraca uwagi. Włosy na żel, kretyński uśmiech i moje ulubione - długi paznokieć, wyhodowany jak na araba przystało, który nie używa papieru toaletowego, po to...jak to napiszę to zwymiotuję, więc musicie się domyślić sami. Tak odpicowany beżek, zaczepia każdą przechodzącą niewiastę i umawia się na niezapomnianą noc lub chociaż godzinę, bo czas jest cenny. Barman, kelner, sprzątający, sprzedawca kofty, torebek i tytoniu do shiszy, każdego dnia bałamucą głupie turystki i rozkręcając sex turystykę w Hurghadzie.

Kategoria druga to "żyję tu bo mam pracę, męża, dzieci, itd" jedni przyjeżdżają z zamiarem zamieszkania i osiedlenia się prawie na pustyni, drudzy wiedzą, że będą tu pół roku - rok i wracają. Wiele osób mieszka tu już od ponad 10 lat, mają swoje zajęcia, interesy, pracują głównie w turystyce i chyba mają się dobrze. Dzieci chodzą do prywatnej szkoły, za którą płaci się nie mało, są przedszkola, żłobki i to by było na tyle. Hurghada to nie Las Vegas a możliwości rozrywek, rozwoju i życia po europejsku są bardzo ograniczone. Zamiast placu zabaw, jezior, łapania żab i glizd na podwórku, grania w badmintona na trzepaku i jeżdżenia na działkę do babci, pozostaje przejażdżka na wielbłądzie, kąpiel w Morzu Czerwonym i słońce przez prawie 365, co akurat jest plusem. Czy są szczęśliwi? Czy znaleźli tu swoje miejsce na ziemi? Czy może żałują swoich decyzji, a nie ma już odwrotu na powrót do Europy. Mam oczywiście swoje zdanie na ten temat, ale pozostawię to dla siebie. Wszystkim moim kolegom i koleżankom, którzy na stałe zamieszkali w Hurghadzie życzę jak najlepiej i podziwiam za wybory, których dokonali.


Do trzeciej kategorii zaliczam osoby przyjezdne. Mogą być to turyści, osoby przylatujące w interesach, odwiedzający swoich przyjaciół i znajomych. I to ich z reguły lubimy najbardziej. Turyści szczególnie polscy, są jacy są, ale porównując z Niemcami czy Anglikami, nie są jeszcze tacy najgorsi. Polscy turyści są jak przedszkolaki, które bez Pani przedszkolanki ani rusz. Uwielbiam natomiast odwiedziny znajomych, przyjaciół i rodzinki. Oprócz miło spędzonego czasu, można też najeść się do syta. Oni najlepiej wiedzą czego nam tu brakuje. Przywożą walizki pełne łakoci, od kiełbasy, przez kiszone ogórki, po szynki i pierogi. Obżarstwa nie ma końca. I niech mi ktoś powie, że jedzenie egipskie jest lepsze od naszego smalczyku, świnki, bigosu i innych pyszności. Aż mi ślinka pociekła. Papierki po krówkach zajmują teraz spora powierzchnię mojego pokoju. Ból brzucha gwarantowany, ale warto było. Dziękuję za pyszniaste cukiereczki i kabanosy ! Wracam do Bulandy 29 października, będzie się działo.