piątek, 19 listopada 2010

WIZYTA W STOLICY

Dawno, dawno temu wpadł mi do głowy pewien pomysł. Przeglądając oferty pracy pomyślałam, że fajnie byłoby coś zmienić na lepsze. Oczywiście realizowanie tabelki szczęścia też ma w tym procesie jakiś udział. Znalazłam na stronie pewnych linii lotniczych, informację iż poszukują nowych pracowników. Poświęciłam czas na wypełnienie skrupulatnie przygotowanych formularzy i wysłałam aplikację. Całkowicie o tym zapomniałam i tydzień temu dostałam zaproszenie na otwarte dni w Warszawie. Namówiłam kumpelę, zarezerwowałam hostel i pojechałyśmy do stolicy.

Pociąg jechał i jechał i końca nie było widać. Klaudia jechała z Katowic i na szczęście nasze pociągi przyjeżdżały na centralny w tym samym czasie. Poczekałam na nią kilka minut i pojechałyśmy do hostelu Oki Doki. Wdrapałyśmy się po wysokich schodach do recepcji, wszystko wyglądało jak za czasów szkoły podstawowej. Dziwny budynek, dziwni ludzie i dziwna atmosfera. Ale nie zniechęcamy się w końcu przed nami kilka dni w Wawie. W recepcji dwie młode osoby, chłopak z włosami jak gniazdo bociana i dziewczyna bez makijażu i bez wyrazu. Ustaliłyśmy, że nie zostajemy jak planowałyśmy 3 noce, ale dwie bo tak nam akurat pasowało. Pani się pomyliła i ściągnęła z mojej karty o jedną noc za dużo. Nie chcąc się denerwować poszłyśmy z chłopcem w niebieskiej bluzie i blond czuprynie do naszego pokoju o tajemniczo brzmiącej nazwie "dzikość serca". Schodami w dół, wklepałyśmy kod i otworzyły się drzwi do korytarza ostatni po prawej stronie to nasz. Na kolorowym papierze oprawionym w ramkę widniał napisz "DZIKOŚĆ SERCA". Przypomniałam sobie, że to przecież ja mam klucz i przekręciłam zamek otwierając szeroko drzwi.

I to był moment kiedy już miałam ochotę wracać do domu. Długi pokój z dwoma metalowymi łóżkami, wysoki na chyba 10 metrów i pomalowany na szaro-srebrno. Czarna podłoga, ani to parkiet ani wykładzina, jakby maźnięte farbą olejną. Czarna zasłona, szafka nocna w kolorze srebrnym, lampka, która tylko stała bo nie dawała oznak życia i zwisające z sufitu srebrne bombki. Koszmar. Pokój powinien nazywać się "CELA" albo "SZPITAL" to wtedy nawet by mi się podobał, ale co to ma wspólnego z dzikością serca? Siedziałyśmy na przeciwko siebie i nie mogłyśmy uwierzyć, że dostałyśmy tak przytulny pokoik i mamy w nim zostać kolejne dwie noce. Odczekałyśmy chwilę i starałyśmy się wymienić pokój, niestety wszystkie pokoje były zajęte, ale obiecano nam pozamieniać dzikość serca na coś lepszego, bo nawet recepcjonistka uznała, że pokój jest specyficzny.

Spotkałyśmy się z kolegą Alkiem i poszłyśmy na piwko. Jak na sobotni wieczór, to mogę powiedzieć, że Warszawka śpi. Nikogo na ulicach, padał lekki deszczyk, ale nie była to ulewa a na chodnikach pusto. Dziwne, w Krakowie czy deszcz czy śnieg ciągle ktoś się kręci i obraca. No ale po krótkim spacerze dotarliśmy do jakiejś tam knajpki, których też jest mało jak na warszawskie możliwości. Dziwna kelnerka, przyniosła nam piwo z sokiem, ale uwaga nie był to sok malinowy jak zostało zamówione, tylko chyba guawa. W każdym razie było to najpyszniejsze piwo jakie kiedykolwiek w życiu piłam. Kelnerka była zachwycona, że nam smakuje i coś tam zaczęła sobie pod nosem opowiadać.

Następnego dnia rano wczesna pobudka, żeby zdążyć na dni otwarte, na które tam w końcu przyjechałyśmy. Noc była ciężka. W pokoju strasznie gorąco i mimo, że spałyśmy przy otwartym oknie, można było się udusić. Łazienka na korytarzu, niedomykające się drzwi i specyficzny toaletowy zapaszek już nas nie ruszał. Ubrałyśmy się elegancko, szpilki, spódnice do kolana wizytowe bluzki i jeszcze załapałyśmy się na hostelowe śniadanie. Zamówiłyśmy taxi i pojechały na ul.Kruczą do hotelu Mercury Grand. Wjechałyśmy na 10 piętro gdzie odbywał się casting. Całkiem sporo osób, kręciło się już przed salą konferencyjną gdzie o 9:00 miało się zacząć spotkanie z przedstawicielami linii lotniczych. Ludzie byli różni, jedni odpicowani jakby mieli swojego prywatnego stylistę, inni jakby pomylili piętra i castingi. No i my. Niewyspane i ciekawe co się będzie działo.

Nie opowiem wam co tam się działo, bo nie chcę zapeszać. Ale mogę powiedzieć, że za 2-3 tygodnie będę wiedziała czy było warto czy nie. Pozostałe dni w Warszawie były piękne i słoneczne. Zaliczyłyśmy spacer na starówkę, przejażdżkę metrem ( aż dwie stacje), stanie w długiej kolejce po lody, wcale nie takie dobre jak sobie wyobrażałyśmy, aż w końcu dotarłyśmy do kina na film "śniadanie do łóżka". Sala była gigantyczna. Jeszcze nigdy nie oglądałam filmu w sali na 999 osób. Wychodziłam z sali ponad 20 min., ale film był całkiem sympatyczny.

Stolica zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Z jednej strony ludzie przedziwni, których nie potrafię podciągnąć pod żadną kategorię z drugiej bardzo czysto i przyjemnie a nawet uroczo. Pełno knajpek sushi i całe masy skośnookich. Niewiarygodne ile ich tam się przewija. Wyjazd zdecydowanie udany, Warszawę na weekend zdecydowanie polecam!

niedziela, 7 listopada 2010

PANI MAGISTER


No i wreszcie po pięciu latach biegania na uczelnię, słuchania nie zawsze ciekawych wykładów i zdawania różnych egzaminów, przyszedł czas na obronę. Długie oczekiwania na wyznaczenie terminu, wykańczało mnie fizycznie i psychicznie, bo składając jako pierwsza pracę w maju, wiedziałam, że wcześniej jak w listopadzie sie bronić nie będę. Czekałam, czekałam, czekałam, aż się doczekałam. Gdy byłam jeszcze w Egipcie zadzwoniła mama i powiedziała, że nareszcie wyznaczono termin obrony na 3 listopada. Myślałam, że zemdleję z wrażenia, a najbardziej cieszyłam się, że zaczęłam się już jakiś czas temu uczyć.

Na polskiej ziemi wylądowałam w piątek po południu, a na uczelni miałam się stawić w środę o godzinie 18:45. Nie marudziłam już, że za późno, wsiadłam w samochód i pojechałam do Krakowa. W domu szybkie ubieranie, nie byłam do końca pewna co założyć, w końcu stanęło na szarej klasycznej sukience i czarnych szpilkach. Pomalowałam usta czerwonym błyszczykiem, zarzuciłam czarny szal w róże i pojechałam. Zapomniałam o remoncie ul. Nowohuckiej i trochę się zdenerwowałam jak nie mogłam skręcić prosto do szkoły tak jak planowałam. Ale mogę już powiedzieć, że znam trochę Kraków, więc z lekkim poślizgiem dotarłam pod salę dziekana, gdzie odbywał się egzamin.

Jak się później okazało, wcale nie musiałam się tak śpieszyć. Wchodziłam jako ostatnia a przede mną było jeszcze może z 5 osób. Każdy po 15 minut a czasem dłużej i na korytarzu każdy dostawał glupawki. Były tez niespodzianki, przyszedł Szczepciu, żeby mi pokibicować i pośmiać się z mojego delikatnego zdenerwowania. Aż wybiła godzina zero i dziekan wywołał moje nazwisko i weszłam do sali. Nie było wcale tak strasznie. Jak zobaczyłam Elę moją promotor to od razu się lżej na sercu zrobiło. Przywitanie la la la...i zaczynamy egzamin. Pierwsze pytanie z pracy, czyli nie mieli mnie zbytnio czym zaskoczyć, drugie ze sztuki współczesnej i trzecie o sztuce ziemi. Po 30 minutach wyszłam i byłam z siebie bardzo zadowolona. 5.0 z obrony i 4.0 ze studiów. Jestem Panią Magister :))))) Radość nieziemska. Były kwiaty i szampan.Ufff..koniec. Jak to szybko zleciało.