Są takie miejsca na ziemi, do których można wracać po milion razy. Są takie osoby o których można myśleć wieczorami i uśmiechać się jak głupi do sera. Są takie chwile dla których warto żyć. Nie zawsze rzeczy układają się po naszej myśli, ale zawsze można wdrożyć plan B. W końcu jestem kobietą, a kobiety mają nadprzyrodzone moce i siłę której "sorry panowie" faceci powinni się od nas uczyć.
Jeśli coś się kończy, nie ważne czy to karta pre-paid czy ulubiony drink, najlepiej kupić nowy bądź zamienić to na coś innego,bądź przynajmniej podobnego. Zamówić "sex on the beach" nigdy nie wychodzi z mody. Podobnie jest z mężczyznami, gdy nie jest tak jakbyśmy sobie tego życzyły, i nie mówię tu o małżeństwach, tylko o romansach, randkowaniu i chyba najfajniejszym etapie w początkowej fazie znajomości, to droga Panno, pogoń takiego Pana, i nawet niech Ci się oczy nie szklą i łezka nie zaleje podłogi. Niech spada jak kilo młodych ziemniaków wyrzuconych z czwartego piętra. Tego kwiatu jest pół światu - jak to mówi moja babcia.
Rozstania nie należą do przyjemnych, i choćby się człowiek starał rozstać z klasą to któraś strona zawsze oberwie mocniej. Ale nie ma co rozpamiętywać, lamentować i odwlekać co nieuniknione, było minęło - jak to nie to, i ma się człowiek stresować, denerwować i smucić to lepiej żeby każdy poszedł w swoją stronę.
Mężczyzna będzie miał urażoną dumę i pokrojone na kawałki ego i nigdy nie pojmie, że przecież nie był wcale taki wspaniały jak Herkules, ani dowcipny ani jakiś. Gdzie Ci mężczyźni? Czy kobiety zawiesiły poprzeczkę tak wysoko, że niektórzy Panowie muszą nałożyć bryle z denkami od słoika z musztardą a i tak będą mieli problem żeby cokolwiek dostrzec? Ale w tym właśnie rzecz. To nie my mamy obniżać pałąk, tylko jak się chce tworzyć coś wyjątkowego, to się niestety trzeba trochę bardziej powysilać. O nieuleczalnej chorobie Yellow Fever już kiedyś wspominałam, jak ktoś lubi mieć w domu służącą - nie partnerkę, nie mój cyrk nie moje małpy.
Ten sam mężczyzna o którym dzisiejszy post, po tygodniu letargu, nagle budzi się oszołomiony, że gdzieś poleciałam i ma mi za złe, że nic o tym nie wiedział. Hmm..no może gdyby się w minimalnym stopniu zainteresował, wiedziałby że nie należę do kobiet, które będą płakać, zamkną się w domu i będą obżerać się lodami z litrowych kubłów. Nie, nie, nie. W ramach planu B - wybrałam opcję ME MYSELF and I czyli 4 dniowy pobyt na Malediwach, gdzie widoki, plaża, słońce, drewniany domek z jacuzzi i biegające po plaży kraby, rekompensują wszystko.
Czy żałuję? Czy jest mi smutno? Żałować nie ma czego, a smutno - pewnie, że było ale smutno to jest mi najbardziej teraz, bo muszę już wracać. Cztery magiczne dni na wyspie Meeru, sprawiły, że hmm..wracam do pisania. Na to nigdy nie jest za późno. O pobycie na Malediwach na pewno napisze. Serwus!