czwartek, 17 maja 2012

KINOMANIAK

Także, tego, jestem we Frankfurcie. Miało padać i wiać chłodem, więc zabrałam pół walizki ubrań na tą okazję. Ani zimno, ani pochmurno, piękna słoneczna pogoda, na moje oko jakieś 15 stopni. Po katarskim piekarniku zaczęłam rozkoszować się temperaturą poniżej 20 stopni. Lot spokojny, wręcz nudny, bo na pokładzie tylko 63 pasażerów i wszyscy od razu poszli spać. Załoga chętna do nauki, bo bardzo nowa, lata po 2-3 tygodnie w porywach do 3 miesięcy. Gorzej będzie z powrotem, bo samolot pełny i pracy będzie o wiele więcej, i mimo że chętne do nauki to ograniczenia czasowe które mamy na serwis, mogą zburzyć nasz piękny, spokojny lot do Kataru. Mało tego Rumunka (lata od dwóch tygodni) zgłosiła się na ochotnika do kuchni. Nie było by to takie straszne, ale ja zostałam jej pomocnikiem, czyli w gruncie rzeczy poprosiła o kuchnię dla mnie. No trudno, też kiedyś byłam nowa - tylko nikt mi nie pomagał i CS nie była taka miła i sympatyczna jak dzisiaj.

Po wylądowaniu we FRA, czekaliśmy aż wszystkie nasze paxy, opuszczą samolot. Sześćdziesiąt dwie osoby wyszły i został jeden mężczyzna, któremu jakby się wcale nie śpieszyło. Po każdym lądowaniu każda stefka odpowiedzialna z określoną "zonę" ( np.lewa strona od rzędu 16 do 30 siedzenia AB DE ), przeszukujemy samolot pod kątem czegoś, czego tam nie powinno być, najczęściej jednak pasażerowie zapominają toreb z duty free, czasem walizek, telefonów i biletów z paszportami. Oddajemy znajdy do personelu naziemnego i my już nie mamy z tym nic wspólnego. Po sprawdzeniu samolotu, zaczyna się najmniej przyjemna część, czyli zbieranie koców i słuchawek, a potem zakładamy plastikowe kłódki przypominające klocki lego na torby do których te wszystkie skarby pakujemy. Chwilę potem jesteśmy gotowi do opuszczenia samolotu. Ale..Ale..jeden pantofel nadal siedzi, i absolutnie nie zapowiada się, żeby wysiadał, bądź czegoś zapomniał. Koleżanka zapytała czy wszystko w porządku i poprosiła grzecznie o opuszczenie samolotu. Mężczyzna mógł mieć z pięćdziesiąt lat, spojrzał na nią i powiedział "dwie-trzy minutki, tylko skończę oglądać film". No to czekamy. Słuchawki czekają, koce czekają, wszyscy stoimy i czekamy, aż Hrabia skończy oglądać co tam zaczął. Po 10 minutach zebrane były już słuchawki, bo ileż można czekać, w końcu też chcemy po nocnym locie iść spać. Kinomaniak najwyraźniej miał nas głęboko w poważaniu, bo po drugim upomnieniu aby opuścił pokład, dalej głupio uśmiechał się do monitora wbudowanego w fotel.

Spakowane podręczne walizki, ubrane w marynarki i z zawieszonym identyfikatorem na szyi, dały znak że czas się zmywać. Wyprosiliśmy łosia, któremu jak się okazało została ponad godzina filmu i był bardzo zaskoczony, gdy zobaczył że w około nie ma już nikogo, tylko On sam. Takiego cyrku jeszcze nie miałam. Zazwyczaj samolot jeszcze dobrze nie wyląduje, a naród już się podnosi z miejsca, żeby wytarmosić torbę z luku bagażowego i zachowuje się jakby od razy chciał wyskoczyć przez okno. A tu proszę, ewenement na skalę światową. Pasażer chce sobie dokończyć film z załogą czy bez. Zapłaciłem wymagam!

wtorek, 15 maja 2012

PRZEPROWADZKA

Zupełnie przez przypadek wyszło na jaw, że moja współlokatorka się wyprowadza. Zaskoczyła mnie tak bardzo, że nie widziałam co powiedzieć. I momentalnie zrobiło mi się strasznie smutno. W końcu mieszkałyśmy razem ponad rok i nigdy nie było żadnego, nawet najmniejszego spięcia. Ajj.szkoda, boję się teraz kogo mi przyślą. Modlę się o jakąś normalną dziewczynę, która nie będzie roznosiła zapachu curry po całym mieszkaniu. Albo blokowała odpływu czarnymi kręconymi włosami. Blee..Jedyny plus tej zmiany jest taki, że zmieniam pokój. Z tego bez okna na ten z ogromnym oknem i wielkimi promieniami słonecznymi każdego poranka. Jak mi tego strasznie brakowało. Za parę dni przeprowadzka, może uda mi się przenieść jeszcze przed wakacjami w Polsce. Zobaczymy.

Do Doha przyjechało dużo nowych dziewczyn i grono Polaków robi się już imponujące. Pragnę podziękować babci Ewy ( Ewa zaczęła wczoraj oficjalnie szkolenie na stefkę ), za wspaniałe pierogi ruskie, które były wyśmienite i zachwyciły mnie w każdym calu. Jak się ktoś pyta co mi przywieźć to w stu procentach powiem, że jedzenie, polskie, pyszne, tego czego najbardziej brakuje i za czym tęsknię. Dzisiaj w nocy Frankfurt, potem Londyn i witaj Polsko. Już się nie mogę doczekać.

sobota, 12 maja 2012

ZWIERZĘTA NIE LUDZIE, ZOO NIE PRACA.

Miałam napisać wczoraj, ale było we mnie tyle negatywnych emocji po locie, że wolałam lekko ochłonąć. Poleciałam do Nowego Jorku zrobić zakupy, pouśmiechać się do ludzi na ulicy i wydać kolejną fortunę na nieprzewidziane zakupy w Victoria Secret. Ten sklep jest jak narkotyk, ile raz bym tam nie wlazła, wychodzę z pustym portfelem. No, ale radości nie ma końca i warto wydać pół wypłaty na tą anielską bieliznę. Na ulicy wszyscy w biegu, można dostać zawrotów głowy. Moim zadaniem bojowym był zakup męskich majtek. Wiedziałam jaka firma, wiedziałam gdzie i wiedziałam, że rozmiar M, ale nikt mi nie powiedział, że tam nie będzie oznaczenia S, M, L itd. Jejciu, pół godziny stałam przy dziale z męskimi slipami i nie miałam najmniejszego pojęcia, które będą dobre. To jakieś szaleństwo. Nie ma żadnego oznaczenia, tylko numery, milion numerów, no i był klops. W końcu poprosiłam jakiegoś przystojniaka, o krótki wykład na temat rozmiarów i już wszystko stało się jasne. Kupione, zapakowane przez olbrzymią Panią przy kasie, której stylizacja na ten dzień zaskoczyła chyba ją samą. Miała na sobie kolczyki, pierścionki, korale, tatuaże, sztuczne rzęsy, coś z włosów przypominające gniazdo, makijaż jak na sylwestra i paznokcie w kształcie szponów sokoła. To miasto nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Tam każdy ma swój styl i jest unikatowy, co w gruncie rzeczy w pewnym stopniu mnie fascynuje.

Samolot do NYC zapchany po ostatnie siedzenie. 293 osoby na pokładzie, 8 stefek do opanowania hinduskiej bandy, dwie w kuchni, więc w sumie zostaje 6, a jedna osoba to CS, która nie zawsze jest wtedy kiedy powinna i wychodzi 5 osób pracujących jak roboty z baterią super turbo. Już na boardingu chciałam wracać do "domu", bo zapowiadało się istne czternastogodzinne piekło. Wchodzą jak do stodoły, od razu do toalety, która jeszcze przed startem wyglądała jakby ktoś się w niej kąpał, sikał na podłogę i wszystko co papierowe rzucał gdzie popadnie. A to dopiero początek. Tak jakby na lotnisku nie było toalet. Dzieciaki biegają, pozostali ściągają klapki i przemieszczają się na bosaka, po obrzydliwie brudnej wykładzinie w kabinie, nie wspominając już o innych miejscach w samolocie, które czyszczone są tak prowizorycznie, że myję ręce przy każdej możliwej okazji. Wiem, że samolot wygląda jakby był polerowany przez tydzień na przyjęcie pasażerów, ale prawda jest taka, że robi się prowizoryczne sprzątanie w przeciągu 20-40 min. i samolot rusza w kolejną podróż. Zbiorowisko bakterii, karaluchów i zarazków z których istnienia nie zdajemy sobie sprawy. Bagaże blokują przejście, Ci w sari udają że nie rozumieją co do nich mówię, bo w końcu jestem tragarzem. "water-water sister water" słychać z każdej strony. Infanty z matką karmiącą posadzili koło okna, jej męża osiemnaście siedzeń dalej, na miejscach przeznaczonych dla matki z dzieckiem siedzą wygodnie pary, które nie chcą się rozdzielić i ustąpić miejsca matce z maluszkiem. Pretensje, że dzieci płaczą i skaczą po siedzeniach, że są już głodni, że chcą siedzieć w biznesie i żebym im podać szampana.

Prawie czternaście godzin lotu, oprócz odpoczynku 3,5 godziny nie usiadłam nawet na minutę. Jak na targowisku. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Nie miałam już siły. Jeden imbecyl się schlał, wyzwał mnie od rasistów, gdy zdecydowałam że kończymy dla tego Pana serwis napojów alkoholowych, bo w USA będzie to nasza wina, że baran jest pijany. Zaczepiał innych pasażerów, wyrzucił trzy tacki z jedzeniem na podłogę i drzwi, siedzenie i podłoga kleiły się od sałatki makaronowej, masła, ryżu i soku pomarańczowego. Zwierzęta nie ludzie, zoo nie praca. Po raz kolejny zacisnęłam zęby i przetrwałam do końca ten cyrk. Jak to dzisiaj powiedział mój tato - choćbyś nie wiem jak ciężko pracował, męczył się i pocił, choćby to było upokarzające i męczące do granic możliwości, to szybko o tym zapomnisz a kasa zostanie. I święte słowa. W drodze powrotnej już cisza i spokój, nawet się trochę nudziłam. Teraz odpoczynek w Doha, pójdę się trochę przejść i wieczorem może na souk. Mam ochotę na tajską kuchnię dzisiaj. Mm...o tak.