sobota, 24 listopada 2012

KOREANKA W KRAKOWIE

Nie uwierzycie. Ja do tej pory przecieram oczy ze zdziwienia. Przed lotem do Kalkuty z którą kojarzy mi się tylko Matka Teresa i cała otoczka Indii, które toną w górze śmieci, sprawdziłam załogę i system wyświetlił dwie Koreanki, Tajkę i dwie Hinduski. Tragedia Posejdona. Przyszłam na briefing trochę wcześniej, bo wyjątkowo nie było ruchu na drodze i busik dojechał bardzo szybko. Po kilkunastu minutach byłyśmy już w komplecie. Zaczęło się od autoprezentacji, czyli skąd się przybyło, jak długo pracuje się w firmie i jakimi językami się mówi. I pierwszy raz ktoś wyrwał mnie w butów. Pałeczkę przejmuje Koreanka i mówi "Hi, my name is Yu-Mi, Im from South Korea and I speak english, korean and POLISH". Zemdlałam. Myślałam, że źle słyszę, ale okazało się, że koleżanka YuMi zasuwa po polsku jak mały robot. Mieszkała rok w Krakowie i rok w stolicy. Uczyła się języka pięć lat w Korei, a potem na Jagiellońskim. Dacie wiarę?

Cały lot rozmawiałyśmy po polsku i nie mogłam się nadziwić, że tak świetnie mówi w naszym języku. Na pytanie co najbardziej podobało Ci się z Polsce, odpowiedziała bez zająknięcia - "tyskie". Potem dodała, że jadła też kiełbaski z niebieskiej nyski przy Hali Targowej i mnie kupiła. Zna wszystkie zakątki, smaki i tęskni za Polską. Powiedziała, że bardzo jej się podobało, tylko "chłopaki nie ładni". Miło było pogadać po polsku, w najmniej oczekiwanym momencie. Na dodatek z ostatnią osobą, którą bym mogła podejrzewać o znajomość jakże trudnego języka.

piątek, 23 listopada 2012

MIŁE NIESPODZIANKI

Od czego tu zacząć? Tyle się zdarzyło, że zdradzę tylko trochę, żeby wyostrzyć ciekawość i wywołać napięcie. A mianowicie. W Omanie było cudownie i oczywiście z przygodami. I to jakimi...Mam piękne zdjęcia, wiele do opowiadania i przelania na ekran kilku smaków i aromatów najpyszniejszej na świecie shishy. O podróżach bez mapy, aż się skończy droga już niedługo.

Jest już nowy roster, wyjątkowo szybko w tym miesiącu, co zaskoczyło nawet ludzi którzy przy nim majstrują. Moja firma pozytywnie rozpatrzyła moją prośbę i dostałam lot do Warszawy. A właściwie z Warszawy. Lecimy do Polski jako pasażerowie 4 tego grudnia ( kozą do Frankfurtu i potem Lufthansą do Warszawy ), aby polecieć z powrotem do Dohy 5 tego. Załoga która przyleci pierwszym rejsem do Warszawy będzie miała layover, a my zabierzemy maszynę i pasażerów z moją mamą na pokładzie i powrócimy na pustynię. Już się nie mogę doczekać.

Zrobiłam też Mamie niespodziankę i kupiłam bilety na koncert brytyjskiego wokalisty Samiego Yusufa. Przez telefon usłyszałam ogromną radość i łzy, a z tej radości pies dostał po głowie - niechcący.

Wracając do kozy, po powrocie z Omanu sprawdziłam maila i tym razem niespodzianka dla mnie, czyli AWANS. Gratulacje i informacja o szkoleniu na F1. Czyli skok do biznes klasy, z którego się cieszę, a najbardziej moje plecy. Dźwigania mniej, pasażerowie z innej bajki, praca inna niż dotychczas i dużo nauki. Czekam z niecierpliwością na trening.

W grudniu zabieram też Mamę na Malediwy, które bidowałam z myślą o lenistwie i podtrzymaniu opalenizny, która w Doha może zniknąć, bo już zima zła. Dostałam też propozycję współpracy. Projekt ściśle tajny, ale sama kiedyś miałam się za to zabrać. Zobaczymy co z tego będzie. No i to tyle w wielkim skrócie. Cieszę się tak bardzo, że chyba pęknę.

czwartek, 15 listopada 2012

BID PO STEKA

Czas do łóżka, mimo że godzina do spania nie zachęca. Dzisiaj nocny lot do RPA, a w samolocie nie ma możliwości regeneracji sił. A ja to od razu robię się śpiąca, jeszcze dobrze nie wystartujemy. Bidowałam RPA, żeby iść na pysznego, soczystego steka. Pomyślicie, że zwariowałam ale najlepsze mięcho, jest właśnie tam. Na drugim miejscu Brazylia, ale jak poszerzę swoje horyzonty, może ktoś przebije moich liderów sztuki kulinarnej. Aż mi ślinka cieknie, na samą myśl o jutrzejszej kolacji i winku. Tego mi na tą chwilę do szczęścia potrzeba.

Po powrocie z RPA, wybieram się z Ariadną do Omanu. Kupiłyśmy bilety u lokalnego taniego przewoźnika FlyDubai, i będziemy przez 3 dni podbijać kraj, o którym słyszy się same dobre rzeczy. Nieoficjalny, wybrany przez samego siebie na ochotnika, ambasador Polski w Omanie Michał, podpowiedział i podrzucił kilka propozycji hotelowych, jedzeniowych, shishowych i dzięki koziej zniżce, mamy wypożyczony samochód trochę taniej.

Podekscytowana jestem niemało. Aparat już się ładuje, 7kg bagażu jeszcze nie, ale to rozpracuję w swoim czasie. Nic dodać, nic ująć - czas gasić światło, zasłonić kurtynę w oknie i powiedzieć dobranoc. Relacja, zdjęcia i wrażenia z Omanu wkrótce.