środa, 16 stycznia 2013

BO TU NIE MA WODY - OMAN


Dojeżdżamy do szerokiej, piaszczystej plaży, którą otaczają góry a widok jest tak niezwykły, że otwieram usta ze zdziwienia. Nagle przed nami jak w jakiejś bajce, stoi drewniany domek z werandą i starannie wypielęgnowaną drogą z palm, które ciągną się aż do samego wejścia. I daję słowo, przybyłyśmy do restauracji na końcu świata, która wyciska dla nas soki ze świeżych pomarańczy. Knajpka na plaży na totalnym odludziu, nie ma samochodów ani hałasu, tylko wiatr i gorące słońce. Świat należy do nas. I do starszej pary, jak się zaraz okazało, która leży na ubraniach na piachu i przez moją głowę przebiegają myśli, skąd oni się tu wzięli. Europejczycy chyba. Starszy Pan wchodzi do wody, a ciepła wcale nie jest, ale to oceniam ja - zmarzluch. Nigdy nie byłam w takim miejscu, gdzie z dala od cywilizacji, można poczuć się tak wolnym i odpoczywać otulonym morską bryzą. Wybierzcie się do Omanu, tam jest wiele takich niezwykłych miejsc, które z pewnością was oczarują. Otrzepałyśmy nogi z piachu i jedziemy dalej, widoki zniewalają.


Dzień zleciał nam bardzo szybko, wieczorem kolacja i poszukiwania wspaniałej dzielnicy Muskatu, która okazała się kichą i po raz ostatni biorę przewodnik do ręki. Zaglądnęłyśmy do kawiarenki internetowej, żeby wybrać drogę i przeglądnąć opinie o wodospadach. Żółwie zostawiamy na inny raz, a żeby nie siedzieć w mieście następnego dnia z samego rana, wyjeżdżamy z pożyczoną z hotelu mapą na Wadi Bani Khalid. Wadi pochodzi z języka arabskiego, może oznaczać dolinę albo koryto rzeki i łącząc te dwa znaczenia, najbliżej memu sercu będzie pasowało tu sformułowanie górska oaza. Droga pełna niespodzianek, zgubiłyśmy się już piętnaście minut po wyjeździe z hotelu, z którego drogę mamy opanowaną do perfekcji. Ale nauczone, że jak raz źle zjedziesz, to już kaplica. Z opóźnieniem, ale w udało się wydostać z zakorkowanej drogi i autostradą na której jedyną stacją w radiu jest koran, mkniemy do wodospadów. Stroje kąpielowe zapakowane, okulary przeciwsłoneczne na nosie, prowiant zakupiony w supermarkecie w postaci bananów, jabłek, ciastek, m&m' sów i wody do picia. Czyli przez jeden dzień z głodu nie umrzemy. Po niekończącym się odcinku drogi, jest pierwszy znak na Wadi. GPS pokazuje, że jedziemy po pustyni, ale jakaś tam mała droga jest. I co ciekawe, tak postawią te znaki, żeby człowiek nie zobaczył, że ma skręcać, albo na równi ze skrętem więc nie zdążysz wyhamować. No i jak zwykle najważniejszy skręt przejechałyśmy i Wadi szukamy w górskiej wioseczce, gdzie rozczochrane dzieci z wielkimi brązowymi oczami wpatrują się w nas jak w UFO. Kozy jeszcze bardziej zaskoczone naszym widokiem i ot co, koniec drogi. Patrzę na Ariadnę i mówię - to chyba jednak nie tu.


Zawracamy dosłownie nad przepaścią a leje po nogach ze śmiechu, Ariadna ma serce w gardle, że spadnie w wąwóz. Dzięki Bogu wypożyczyłyśmy mały samochód. Wracamy krętymi uliczkami, pozdrawiamy bawiące się na ulicy dzieci i w końcu widzimy ten zasłonięty do granic możliwości znak - WADI BANI KHALID. Alleluja, jesteśmy uratowane. Zaczyna się ruch na drodze i nagminnie wyprzedzają nas Jeepy 4x4. Udajemy, że też jesteśmy Jeepem i wreszcie dojeżdżamy na parking. Aparat, ręczniki, stroje i jak działa psychologia tłumu, idziemy za całą resztą, którą prowadzą miejscowi przewodnicy. Po betonowym korycie wypełnionym wodą, przechodzimy jak baletnice aż do jeziora czystego jak łza. Góry, woda i słońce, i jak na oazę dość dużo ludzi. A miało być tak dziewiczo. Ze skał złażą Francuzi, mijamy znak, że do jaskini około 1km. I wszystko przez tez grupowe zachowania, gdzie mózg Ci się wyłącza i zwalnia tak, że idziesz jak durna za tymi Francuzami. No i jest szlak żółty, oznaczone kamienie, nasza czujność została uśpiona. Po zdobyciu góry i spotkaniu z kolejną wioską, patrzymy w dół gdzie wody ani śladu, a my durne przecież na wodospady przyjechały. Zdesperowane, zmęczone, wściekłe, że dałyśmy się wyrolować żabojadom dzwonimy ze szczytu góry do Sławków, którzy już tu byli i opowiadali o wodospadach,  że ludzie się kąpią..i w ogóle. Odbiera Sław, słaby jest zasięg ale coś tam próbuje wykrzyczeć.
- Sławek, bo my tu stoimy z Ariadną i tu nie ma żadnych wodospadów, nawet wody nie ma, jest tylko wioska i kozie bobki.
-Ale gdzie wy jesteście? - mówi Sławek.
-No na górze jesteśmy.
-A był drewniany mostek i ludzie się kąpią?
-Mostek był, ale metalowy i restauracja.
-Restauracja? dziwi się Sław, tam nie było restauracja tylko taki zielony mostek..
-Zielony???????? Jak to zielony?
-No nie wiem jaki, ale mostek.
-Kurcze, to ja już nie wiem.
- A wy na pewno w dobrym miejscu jesteście? Wadi Bani Khalid?
- Tak, Tak to na pewno tu, tylko tu nie ma wodospadów.
-No to nie wiem dziewczyny, jak wam pomóc - jak myśmy byli to Monia się tam normalnie kąpała i ludzie na główkę skakali.
- aaaaa..spoko, Sławek będziemy szukać dalej. Dziękujemy i pozdrawiamy ze szczytu góry.

 

Złazimy. Było już prawie pusto, wszyscy pojechali na kolację a my dalej nie zamoczyłyśmy nogi w źródełku. Poszłyśmy wąwozem w dół, nie jak półgłówki w górę i po wyżłobionych kamiennych schodach znalazłyśmy to czego tak długo szukałyśmy. Krystalicznie czysta, ciepluteńka woda, białe skały w około i niestety arabskie bochomazy namalowane sprejem, za które powinni im łapy obcinać. Miejsce wyjątkowe, niestety widać ślady turystów, bo papierów, kup i pozostawionych worków foliowych, butów i innych gadżetów wycieczkowicza jest tu sporo. Szkoda, bo za parę lat nie będzie już czego oglądać. Nie przejmujemy się napisami i przeciskając się przez skały, dochodzimy do jaskini, do której można wejść tylko z latarką. Jak ktoś ma klaustrofobię, też odradzam bo mi na sam widok szczeliny, która imitowała wejście zrobiło się słabo. Siadamy na odpoczynek i popijamy resztki wody, które cały czas ze sobą taszczymy. Jest pięknie, warto było się tu doczłapać. Po krótkim odpoczynku, zanim nas noc zastanie ruszamy na kąpiel. Strumyczek płynie, kamienie ułożone tak, że pięciolatek by przeszedł, Ariadna śmignęła na drugą stronę w klapeczkach, ja w tenisówkach stawiam pierwszy krok - i trach, kamień się akurat poruszył i do kostki stoję w wodze. Ta leje ze mnie po drugiej stronie, ja z aparatem i mokrym butem w wodzie płaczę ze śmiechu, przygodo trwaj. Przebieramy się w stroje i na dwie tury, żeby chociaż kilka zdjęć mieć wskakujemy do wody. Ja wskakuje już w butach, bo i tak są już mokre a jeszcze mnie jakaś ryba złapie za palec.

 

Ojj pięknie było. Takie miejsca zawsze przypominają mi, że jest jeszcze tyle niezwykłych zakątków na świecie, o których nam się nie śniło. I gdzie można robić tak niesamowite rzeczy. Kąpiele w bajkowej scenerii przy czerwonym blasku zachodzącego słońca, są pamiątką na całe życie i tego nikt tam nie odbierze.

P.S Przelot z Warszawy do Omanu linią Qatar Airways z przesiadką w Doha 1442 pln. Oferta na marzec, polecam!!!

3 komentarze:

  1. ojej, takie zdjęcia kiedy tutaj zima na całego... nie poprawia mi to nastroju... ja dopiero w marcu gdzieś, gdzie trochę cieplej - do Maroka.. i nie mogę się doczekać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo!!! Juz postanowione - jade!! ale dopiero pod koniec roku, mam nadzieje, że wtedy też będa promocje w Qatar Airways :)
    A propos komentarza Moniki - do Maroka wybieram sie na początku kwietnia, może zmienisz termin i dołączysz? Szukam chętnych :)
    Pozdrawiam, Martyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie miałam pojęcia że Oman to takie piękne miejsce, śliczne zdjęcia Domi :)

    OdpowiedzUsuń