Ten tydzień minął pod hasłem - Warszawa. Mało tego, że w tak krótkim czasie byłam tam dwa razy, to jeszcze z tą samą dziewczyną z załogi. Przy otwieraniu drzwi na Okęciu, obsługa naziemna prawie zemdlała. Wyglądało to jakbyśmy tylko My tam latały. Wysiadając z tuby, przeszliśmy kontrolę paszportową i dalej podreptaliśmy do punktu odbioru bagażu. W międzyczasie zrobiło się małe zamieszanie na schodach ruchomych, przed którymi Pani z Goa, w eleganckim sari, zapiera się rękami i nogami, rodzina ją popycha a ona nie ma ochoty wejść na schody ruchome. Ze strachu cała się trzęsie, kropka i kreska na czole się prawie rozmazała z nerw i to był czas na superbohatera. Podchodzę do rodzinki, która de facto z nami leciała odsuwa się dziadek w białych spodniach i białej półkoszuli - półmarynarce ubrudzonej w czasie lotu niemiłosiernie. Siwa broda i wąsik lekko podkręcony u dziadka zawsze kusi żeby pociągnąć i sprawdzić czy prawdziwa. Do tego biały turban na głowie i tobołki. Obok syn dziadka w czarnym turbanie i raczej ubrany na ciemno, no i jest jeszcze babcia (matka dziadka) od ilości zmarszczek nie było jej już prawie oczu widać, ważyła na oko z 35-40 kilo, drobna babuleńka w pięknym sari no i z tobołkiem. Prababcia od razu wskoczyła na schody ruchome, nie zastanawiając się ani chwili. Nastała konsternacja, babcia już prawie płacze, przecisnęłam się przed rodzinkę i pytam:
- z mężem, synem z mamą Pani nie chce, a ze mną Pani pojedzie?
- TAK krzyknęła głośno, ściskając mnie za rękę tak mocno, że chciałam powiedzieć "ała".
- no to jedziemy, na raz, dwa, trzy wejdziemy na schodu i pojedziemy na dół, to nic strasznego - RAZ, DWA, TRZY... babcia dostała trzęsawki ale szczęśliwa, że jedziemy. Gotowa już do przejęcia tobołków, ale ja mówie:
- Nie, nie , nie jeszcze jedne schody. I znowu RAZ, DWA, TRZY ostatni odcinek prawie pokonany. Babcia mówi:
- bo ja pierwszy raz jadę takimi schodami i się potwornie boję
- ale nie ma czego, teraz już jest pani przeszkolona i z innymi schodami nie powinno być żadnego problemu, a co Wy tu w Polsce robicie?
- przyjechaliśmy na ślub mojej córki..
- ooo...to wszystkiego najlepszego, zobaczycie jak wygląda prawdziwe polskie wesele.
Dojechaliśmy na dół, pani była tak szczęśliwa, że ją ocaliłam od wciągnięcia przez schody ruchome, że jakby mogła to by mi serce oddała. Ścisnęła mocno moją dłoń i cała rodzina radośnie pomachała całej naszej załodze na do widzenia. Na ślub córki..to ci dopiero.
W stolicy spotkanie z Jackami, dostałam znowu pyszne pierożki, uszy się trzęsą, aż do teraz bo są domowe, robione z sercem i do tego do wyboru do koloru. Z fetą i szpinakiem, ruskie, z kapustą z owocami jakie tylko dusza zapragnie.
W drodze powrotnej mieliśmy na pokładzie celebrytkę, podróżniczkę i tak jak się cieszyłam, że z nami leci, tak później miałam bardzo mieszane uczucia. W ogóle nie chciała z nami rozmawiać, w czasie serwisu nie chciała nawet odpowiedzieć na pytanie koleżanki co jej podać, wszystko przekazywała przez osobę siedzącą obok niej. Dziwne uczucie jak się kogoś pytasz co podać do jedzenia, potem co do picia a osoba nie patrząc nawet w Twoją stronę mówi coś do kolegi i on składa zamówienie. Może się obraziła, że nikt nie poszedł po autograf? Chcieliśmy sobie zrobić zdjęcie na koniec, żeby nie robić przedstawienia na początku, ale zrezygnowałyśmy z takiego pomysłu. No cóż, jednak nie każdy jest taki fajowski jak kreują go media. A szkoda...
- z mężem, synem z mamą Pani nie chce, a ze mną Pani pojedzie?
- TAK krzyknęła głośno, ściskając mnie za rękę tak mocno, że chciałam powiedzieć "ała".
- no to jedziemy, na raz, dwa, trzy wejdziemy na schodu i pojedziemy na dół, to nic strasznego - RAZ, DWA, TRZY... babcia dostała trzęsawki ale szczęśliwa, że jedziemy. Gotowa już do przejęcia tobołków, ale ja mówie:
- Nie, nie , nie jeszcze jedne schody. I znowu RAZ, DWA, TRZY ostatni odcinek prawie pokonany. Babcia mówi:
- bo ja pierwszy raz jadę takimi schodami i się potwornie boję
- ale nie ma czego, teraz już jest pani przeszkolona i z innymi schodami nie powinno być żadnego problemu, a co Wy tu w Polsce robicie?
- przyjechaliśmy na ślub mojej córki..
- ooo...to wszystkiego najlepszego, zobaczycie jak wygląda prawdziwe polskie wesele.
Dojechaliśmy na dół, pani była tak szczęśliwa, że ją ocaliłam od wciągnięcia przez schody ruchome, że jakby mogła to by mi serce oddała. Ścisnęła mocno moją dłoń i cała rodzina radośnie pomachała całej naszej załodze na do widzenia. Na ślub córki..to ci dopiero.
W stolicy spotkanie z Jackami, dostałam znowu pyszne pierożki, uszy się trzęsą, aż do teraz bo są domowe, robione z sercem i do tego do wyboru do koloru. Z fetą i szpinakiem, ruskie, z kapustą z owocami jakie tylko dusza zapragnie.
W drodze powrotnej mieliśmy na pokładzie celebrytkę, podróżniczkę i tak jak się cieszyłam, że z nami leci, tak później miałam bardzo mieszane uczucia. W ogóle nie chciała z nami rozmawiać, w czasie serwisu nie chciała nawet odpowiedzieć na pytanie koleżanki co jej podać, wszystko przekazywała przez osobę siedzącą obok niej. Dziwne uczucie jak się kogoś pytasz co podać do jedzenia, potem co do picia a osoba nie patrząc nawet w Twoją stronę mówi coś do kolegi i on składa zamówienie. Może się obraziła, że nikt nie poszedł po autograf? Chcieliśmy sobie zrobić zdjęcie na koniec, żeby nie robić przedstawienia na początku, ale zrezygnowałyśmy z takiego pomysłu. No cóż, jednak nie każdy jest taki fajowski jak kreują go media. A szkoda...
Czy ta celebrytka to była pewna "Blondynka"?
OdpowiedzUsuńTak jest blondynką.
OdpowiedzUsuńNo to na bank Wojciechowska albo Pawlikowska! Tylko kurcze obie blondynki...
OdpowiedzUsuńMa inne imię niż to które znamy...
OdpowiedzUsuńNiezła historia z tymi ruchomymi schodami. Pomaganie ludziom przez stefki poza samolotem bylo treścią reklam. Wzorowa z Ciebie 5-gwiazdkowa stewa! ;) Tak trzymać!!
OdpowiedzUsuńOk, zagadkę rozwiązałam!:) Widziałam dziś jej jakieś zdjęcie na fb, i po tle się domysliłam, że to o nią chodziło jednak, a z imieniem to już w ogóle 100% pewności mam:) A niby się wydaje taka spoko, sympatyczna, luzacka och i ach... szkoda gadać...no ale niektórzy lubią gwiazdorzyć...
OdpowiedzUsuńImie ma inne niz podaje to M.W.....dobrze ze mozna poznac inna trzwarz...cóż telewizja kłamie.
OdpowiedzUsuńO kurde ale zmienilas mi jej obraz. dawniej jej nie lubilam, polubilam na nowo za kobiete na krancu swiata, a teraz taka wtopa... Ech wielka pani, a ja myslalam ze to taka babka z ktora mozna konie krasc..
OdpowiedzUsuńZ kolei nie przepadam za D.P., mialam nadzieje ze o niej mowa.
Jak widzę co piszecie to, aż mnie głowa boli. cytując słowa piosenki "Ułamek sekundy niech nie decyduje o twoim patrzeniu na świat...". Tak jest tutaj Pani Martyna leciała w długą drogę z przesiadką w Doha i Manili, na pewno była zmęczona, ponieważ musiała załatwić tysiąc spraw przed wylotem w redakcji, a zaraz po przylocie czekał na nią program do zrobienia. Dlatego wolała zająć się pracą i przygotowaniem do programu, a nie podejmować życiowe decyzję chicken or beef? Więc może trochę wyrozumiałości. Po drugie każdy ma prawo do gorszego dnia i do zmęczenia. Dlatego proszę o trochę wyrozumiałości i proszę nie poddawać pod sąd osoby której w ogóle się nie zna, szczególnie nie wypada to już stewardesie, która ma być wyrozumiała i uprzejma. Ja rozumiem, że autorka bloga często pochopnie coś ocenia, na dowód wystarczy przeczytać jej wpis o Warszawie, który odbił się szerokim echem. Proszę jednak pamiętać, że blog to rzecz opiniotwórcza i może nie trzeba od razu kogoś na nim ganić, bo te opinia jak widać dla wielu ludzi staje się bardzo wiarygodna, a nie jest odbierana jak subiektywna ocena autora. Proszę o tym pamiętać pisząc następnym razem. Bo to tak jakby lecieć jakąś linią lotniczą, napotkać na niemiłą stewardesę, a następnie robić czarny PR całej linii jaka to jest zła.
OdpowiedzUsuńTak to już jest, że pierwsze wrażenie często zostaje tym ostatnim. Dla pasażera wybór posiłku to z pewnością nie życiowa decyzja. Ale nie mowa tutaj o gustach smakowych a o zachowaniu, odrobinie taktu i szacunku pasażera wobec personelu pokładowego. Samolotami podróżują różni celebryci i wiele gwiazd światowego formatu, ale nikt nigdy nie zachowywał się jakby miał muchy w nosie. No ale dobrze, skoro "anonimowy" uważa, że była to Pani Martyna i miała gorszy dzień, niech tak będzie - moje wrażenie pozostaje niezmienne, bo niezależnie czy ktoś jest celebrytą czy jest panią Zosią ze sklepiku z warzywami ma prawo do takiego zachowania jakie uważa za stosowne.
OdpowiedzUsuńAaaaaa to jednak Martyna????? A ja myslalam ze Beata Pawlikowska.... Pozdrawiam all. Zuza.
OdpowiedzUsuń