wtorek, 27 września 2011

FRĘDZLE

Zupełnie przez przypadek dostałam we wrześniu Mediolan. Zrobiłam dziewięć bidów i pomyślałam, że warto od niechcenia machnąć jakąś europejską destynację, z braku laku wpisałam Mediolan i masz - jak się czegoś tak bardzo nie chce to się dostanie. Zaczynam wierzyć, że tak właśnie jest w moim przypadku. Bo ileż można bidować Moskwę, Singapur czy Wietnam z dniami wolnymi..ee..moja wiara w to, że zobaczę Plac Czerwony delikatnie została naruszona. Ucieszyłam się z Medio bo tato kupił bilety i postanowił się ze mną zobaczyć, jako że nie widzieliśmy się kiedy ja byłam w Polsce. Do samego końca nie byłam pewna, w którym hotelu będziemy zakwaterowani. Opcje były dwie, pierwsza to Hilton ale na wygwizdowie o którym pisałam jakoś w pierwszym miesiącu mojego latania, a druga to też Hilton ale w centrum miasta, dwie minuty drogi od głównego dworca. No i teraz już jestem specjalistą, gdy nie obsługuje się lotu do Nicei zostaje się w centrum do którego autobus wiózł nas ponad godzinę, w każdym innym przypadku pozostaje hotel w dziurze zabitej dechami przy lotnisku Malpensa. Samolot tanich linii lotniczych Wizzair ląduje na lotnisku Bergamo, skąd autobusem można dostać się na Station Centrale i tak oto zaraz po zakwaterowaniu zadzwonił tato, że już dojeżdża i mam szukać mężczyzny z zieloną parasolką. Do głównej stacji przeskakując kałuże doszłam w dosłownie dwie minuty, po opisie gdzie stoimy w końcu się znaleźliśmy. Uwielbiam to uczucie kiedy wpadam w objęcia bliskiej osoby, której tak długo nie widziałam. Na dworze strasznie duszno i kropi delikatny deszcz, ale to nie zmienia mojego dobrego humoru. W hotelu dostaję większy pokój z dwoma wielkimi łóżkami i kapciami do człapania po pokoju. Najlepsze dopiero przede mną. Tato wyciąga z torby kanapki z szynką i wierzcie mi, nie ma nic piękniejszego od świeżego chleba i smaku, który jest nie do opisania. Dosłownie pochłaniam jeszcze pachnący piekarnią chlebek, zagryzam kabanosem, aż nie mogę mówić a Tomasz chodzi po pokoju i robi zdjęcia w momencie kiedy z trudem udaje mi się przełknąć.


Wykonuję szatańskie modły, żeby przestało padać i po przepysznym śniadaniu zjeżdżamy srebrną windą na dół. Wypożyczam hotelową parasolkę, która nie przypominała parasola, a za zgubienie groziła kaucja 25 euro. Chyba już lepiej było kupić parasolnik i ciapatych na dworcu, którzy są przygotowani na każdą okoliczność i w zależności od warunków pogodowych próbują opchnąć jak nie parasol, to wachlarz albo czapkę na zimę. Pojechaliśmy metrem do centrum miasta i wtedy dowiedziałam się, że mój tato nigdy nie był w Mediolanie. No to dopiero było odkrycie. I tyle co stopa moja stanęła na placu przed ogromną katedrą, od razu zaroiło się od czarnych handlarzy frędzlami. Obrzucili mnie kolorowymi sznurkami przypominającymi mulinę i rozpoczynali swoją standardową zaczepkę w stylu: skąd jesteś, jak się masz kup ode mnie frędzel. Ani ich zignorować bo mnie obwiesili tych badziewiem, a potem będzie za mną szedł w nieskończoność. Że im się tak chce wciskać ludziom kit. Przestało padać i wyszło słoneczko. Robiłam zdjęcia i zrzucałam z siebie wisząca na mnie sznurowadła. Na lewo od głównego wejścia do Duomo, znajduje się kasa gdzie niewysoki Włoch sprzedaje bilety na dach Katedry. Wycieczkę do górę można wybrać za 10 euro windą i o cztery euracze mniej pokonując w wąskiej wieży 250 stopni. Nie ma to tamto, śmigamy schodami na górę, bo co - my nie damy rady? No i ja prawie wyzionęłam ducha jak wczłapałam się szczyt, z którego rozpościera się niesamowity widok na cały Mediolan.


Jak ktoś będzie miał czas to zdecydowanie polecam, żeby się tam udać. Naprawdę warto. Potem spacer, pyszne lody i wycieczka na stadion AC Milanu, i tutaj ostrzegam niech się nikt tam nie wybiera, nie wiedząc wcześniej jak daleko to jest od stacji metra. My nie wiedzieliśmy i miałam wrażenie, że ukończyłam maraton. Idzie się w nieskończoność, aż wreszcie pojawia się stadion, na końcu świata to mało powiedziane robimy fotografię i najgorsze, że jeszcze trzeba wrócić. Niech sprowadzą helikopter albo maszynę czasu, bo moje nogi odmawiają posłuszeństwa a taksówki tamtędy nie przejeżdżały chyba od ostatniego meczu. Wróciliśmy autobusem na gapę, po przejściu wcześniej kolejnych kilometrów, zanim odkryliśmy że pomarańczowy słupek przypominający nic jest przystankiem autobusowym. Potem Pizza z salami istne cudo i rozmowy na różne tematy, ale to już w hotelowym pokoju. Znowu zaczęło padać, ale wtedy było nam już obojętne. Dzień zaliczam do super udanych, no i najważniejsze, że na czas zwiedzania przestało padać. Lubię Włochy i Mediolan ale zdecydowanie bardziej Rzym! Na locie do Doha sami Hindusi. Nie było ani jednego Włocha z krwi i kości tak więc lot wyglądał jakbyśmy wracali z Delhi a nie z Europy, oni są wszędzie...Byle w Polsce się im za bardzo nie spodobało, bo gdzie ja biedna będę wracać.


2 komentarze:

  1. To jest stadion wspolny AC Milan i Interu Mediolan;-) Można prosić więcej zdjęć zwłaszcza ze środka stadionu?:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiele ich nie ma, a że niedziela była i pocałowaliśmy klamki ze środka niestety zdjęć brak. Dziękuję za informację.

    OdpowiedzUsuń