Z nowego rostera się nie cieszę, bo z czego tu się cieszyć, ale przynajmniej nie mam Lagosu a to już powinno być powodem do świętowania, a przynajmniej do obalenia flaszeczki, której w Doha też brak. Zatem cieszmy się z tego co mamy, bo sierpień przyniósł długo wyczekiwany Wietnam a i we wrześniu polecę jeszcze raz. To nie dwa dni wolne na miejscu, ale dla mnie liczy się każda godzina. Kilka słów co tam, jak tam i zaraz poopowiadam trochę o rewelacyjnym Sajgonie, który jako jedyne miejsce na ziemi całkowicie obalił moje wyobrażenia o tym kraju.
Napatoczył się ostatnio Frankfurt, gdzie hotelowe pokoje przypominają izolatkę, a nazwa hotelu dla wszystkich Azjatów jest nie do wymówienia czyli steigenberger. Nastawiam się na szukanie plusów, więc: to Europa a nie Indie i jest sklep dla crew w którym zakupiłam cudowne spodnie Diesel'a i nie są to Diesle rodem z Bułgarii, które udawały na mojej pupie oryginały w 2004 roku. Nie jest źle, szkoda że layover jak zwykle co raz to krótszy. Niedługo wymyślą tam i powrót, wypluć to słowo. Skleroza nie boli, ale nie pamiętam czy jeszcze gdzieś później byłam. Aaa..no jasne, że byłam na cudownym locie do Hyderabadu oczywiście w Indiach i niech ich zjedzą wszystkie plagi egipskie za to, że muszą akurat na moim locie wypełnić wszystkie wolne miejsca w ekonomicznej. Za to, że błyszczeli złotymi sygnetami, wypili piętnaście litrów wody na samym boardingu i wiecznie chcieli, a to herbatę a to whisky a to sok a to cokolwiek im się przypomniało. Gdybym miała jakąś gwarancję, że więcej tych lotów nie będę obsługiwała przysięgam, że byłam bym grzeczna i na inne poświęcenia bym się zgodziła. Ale nie ma to tamto, męczyć się trzeba jak się chce świat zwiedzać.
Skończył się też święty Ramadan, a szkoda. Bo polubiłam miesiąc w którym nie trzeba się martwić jak ma wyglądać góra wózka, nie serwowało się alkoholi, wszystko w wielkiej tajemnicy przed Allahem. Dodatkowo jak pościli, to nie trzeba było serwować ani jedzenia ani picia, dla mnie rewelacja a ramadan powinien być kilka razy w roku. Ledwie się skończyło ukrywanie po domach, już brudasy wpatrują się arabskimi ślepiami jak idziesz do sklepu. Cmokania, wołania i od razu odechciewa się wychodzenia, więc następnym razem dostawa do domu. Pogoda powoli się zmienia, temperatura z 50 stopni spada do 40 i niedługo w dzień wolny plażowanie w Intercontinentalu. W wolne dni odwiedzam Kasię, Gosię, gotujemy, pijemy piwko bezalkoholowe i oglądamy filmy. Fajnie mieć, kogoś na kogo można liczyć.
W Sajgonie przywitała mnie różnica czasu, przez co mój wewnętrzny zegar znowu oszalał. O dziwo, zebraliśmy się w 7 osób i lokalna taksówka zabrała nas do centrum na Night Market za jedyne 5 dolarów. Już mi się podoba. Trzeba było się rozdzielić, bo każdy miał swoje priorytety. Dziewczyny poszły na masaż, faceci na piwko bo masażu się bali. Nie chcieli darmowego bonusa, wliczonego w cenę w tej części świata. Ale co kraj to obyczaj, gorzej jak masażystką jest trzecia płeć i upiera się przy bonusowym pocieraniu męskich części ciała, a właściwie jednej części. Ja za to z Lindy z Południowej Afryki, ruszyłyśmy na podbój nocnego bazaru, gdzie wreszcie zobaczyłam prawdziwy sajgon. Do kupienia dosłownie wszystko, pamiątki, torebki Jimmy Choo, portfele, buty i tysiące zegarków. Sprzedawcy złoszczą się jak za bardzo chce się obniżyć cenę. Mają maleńkie stópki więc do sklepu z butami nawet nie wchodziłam, bo jedynie na uszy by pasowały. Wszystko jest małe, jak u krasnoludków. Małe stoliki, małe krzesła i już mamy restaurację na chodniku. Jedzonko wyśmienite, oszałamiające, zachwycające ach... Jak ktoś w Polsce mi tak będzie gotował, rzucam wszystko i wracam. Jesteśmy tuż przed zamknięciem, bo już nie mają takiego zapału do targowania się, i w wielu sklepach rozpoczyna się pakowanie asortymentu do ogromnych kartonów.
Lidny kupiła 6 zegarków, torebkę Jimmy Choo, o którą tak się targowała, że prawie zostałam zbita paskiem od Prady. Ale zakupy udane. W wyznaczonym punkcie umówiliśmy się, celem wspólnego wypadu na kolację ( w Doha o tej porze jadłabym obiad). Bagatela 45 minut spóźnienia, aż zaczęliśmy się zastanawiać czy dziewczyny nie zostały wkręcone też w jakiś darmowy, dodatkowy masaż... Wreszcie się zebraliśmy i w restauracji Lion City rozgościliśmy się zamawiając od krabów, przez żaby i wieprzowinę w sosie słodko kwaśnym. Przepyszne. Aż mi ślinka cieknie. Następnego dnia rano, już tylko Lindy była chętna na wyjście i zwiedzanie. Objechałyśmy taksówką, a potem rowerową rikszą dosłownie całe Ho Chi Minh i moje oczy łzawiły z zachwytu. Czysto, piękna architektura ( jasna sprawa, że nie wszędzie) muzea, sklepy i niesamowita atmosfera. Jeszcze w żadnym miejscy na ziemi nie czułam się tak dobrze, bezpiecznie i naładowana energią. Piękna katedra Notre Dame, nazywane do niedawna Muzeum Amerykańskich Zbrodni Wojennych i fantastyczny budynek poczty, gdzie kobitka w stożkowatej czapce piecze pod drzewem gofry to tylko część atrakcji, która widziałam tego dnia. Bazarki, pamiątki i świątynie w których należało ściągnąć buty, przynajmniej raz nie musiałam się bać, że mi ktoś podprowadzi trzewiki, bo stopy rozmiar 38 to oni nie widzieli. Kupiłam woreczek ze złotymi rybkami, która wpuściłam do fontanny, tej samej z której z pewnością pochodzą te rybki, ale jak ma mi to przynieść szczęście a dziadzio bez przednich jedynek ma zarobić parę dolców to czemu nie. Inny handlowiec proponuje zakup małych żółwi, no ale bez przesady.
Była stolica zachwyciła mnie niesamowicie, i cieszę się ogromnie, że mogę pojechać tam znowu. Kto nie był, a chociaż raz taki pomysł przemaszerował mu przez głowę polecam razy tysiąc ! Tam się nie można nudzić. Mili ludzie, nie naruszające zawartości portfela ceny i jedzenie które jest tylko w Azji. Miliony skuterów, które za zadanie mają ominąć przeszkodę, która właśnie wtargnęła na jezdnię ojj był stresik. Już nie kocham Filipin, teraz kocham Wietnam.Wizę dostaje się bez problemu, a przelot to już tylko formalność. Do zobaczenia!
Napatoczył się ostatnio Frankfurt, gdzie hotelowe pokoje przypominają izolatkę, a nazwa hotelu dla wszystkich Azjatów jest nie do wymówienia czyli steigenberger. Nastawiam się na szukanie plusów, więc: to Europa a nie Indie i jest sklep dla crew w którym zakupiłam cudowne spodnie Diesel'a i nie są to Diesle rodem z Bułgarii, które udawały na mojej pupie oryginały w 2004 roku. Nie jest źle, szkoda że layover jak zwykle co raz to krótszy. Niedługo wymyślą tam i powrót, wypluć to słowo. Skleroza nie boli, ale nie pamiętam czy jeszcze gdzieś później byłam. Aaa..no jasne, że byłam na cudownym locie do Hyderabadu oczywiście w Indiach i niech ich zjedzą wszystkie plagi egipskie za to, że muszą akurat na moim locie wypełnić wszystkie wolne miejsca w ekonomicznej. Za to, że błyszczeli złotymi sygnetami, wypili piętnaście litrów wody na samym boardingu i wiecznie chcieli, a to herbatę a to whisky a to sok a to cokolwiek im się przypomniało. Gdybym miała jakąś gwarancję, że więcej tych lotów nie będę obsługiwała przysięgam, że byłam bym grzeczna i na inne poświęcenia bym się zgodziła. Ale nie ma to tamto, męczyć się trzeba jak się chce świat zwiedzać.
Skończył się też święty Ramadan, a szkoda. Bo polubiłam miesiąc w którym nie trzeba się martwić jak ma wyglądać góra wózka, nie serwowało się alkoholi, wszystko w wielkiej tajemnicy przed Allahem. Dodatkowo jak pościli, to nie trzeba było serwować ani jedzenia ani picia, dla mnie rewelacja a ramadan powinien być kilka razy w roku. Ledwie się skończyło ukrywanie po domach, już brudasy wpatrują się arabskimi ślepiami jak idziesz do sklepu. Cmokania, wołania i od razu odechciewa się wychodzenia, więc następnym razem dostawa do domu. Pogoda powoli się zmienia, temperatura z 50 stopni spada do 40 i niedługo w dzień wolny plażowanie w Intercontinentalu. W wolne dni odwiedzam Kasię, Gosię, gotujemy, pijemy piwko bezalkoholowe i oglądamy filmy. Fajnie mieć, kogoś na kogo można liczyć.
W Sajgonie przywitała mnie różnica czasu, przez co mój wewnętrzny zegar znowu oszalał. O dziwo, zebraliśmy się w 7 osób i lokalna taksówka zabrała nas do centrum na Night Market za jedyne 5 dolarów. Już mi się podoba. Trzeba było się rozdzielić, bo każdy miał swoje priorytety. Dziewczyny poszły na masaż, faceci na piwko bo masażu się bali. Nie chcieli darmowego bonusa, wliczonego w cenę w tej części świata. Ale co kraj to obyczaj, gorzej jak masażystką jest trzecia płeć i upiera się przy bonusowym pocieraniu męskich części ciała, a właściwie jednej części. Ja za to z Lindy z Południowej Afryki, ruszyłyśmy na podbój nocnego bazaru, gdzie wreszcie zobaczyłam prawdziwy sajgon. Do kupienia dosłownie wszystko, pamiątki, torebki Jimmy Choo, portfele, buty i tysiące zegarków. Sprzedawcy złoszczą się jak za bardzo chce się obniżyć cenę. Mają maleńkie stópki więc do sklepu z butami nawet nie wchodziłam, bo jedynie na uszy by pasowały. Wszystko jest małe, jak u krasnoludków. Małe stoliki, małe krzesła i już mamy restaurację na chodniku. Jedzonko wyśmienite, oszałamiające, zachwycające ach... Jak ktoś w Polsce mi tak będzie gotował, rzucam wszystko i wracam. Jesteśmy tuż przed zamknięciem, bo już nie mają takiego zapału do targowania się, i w wielu sklepach rozpoczyna się pakowanie asortymentu do ogromnych kartonów.
Lidny kupiła 6 zegarków, torebkę Jimmy Choo, o którą tak się targowała, że prawie zostałam zbita paskiem od Prady. Ale zakupy udane. W wyznaczonym punkcie umówiliśmy się, celem wspólnego wypadu na kolację ( w Doha o tej porze jadłabym obiad). Bagatela 45 minut spóźnienia, aż zaczęliśmy się zastanawiać czy dziewczyny nie zostały wkręcone też w jakiś darmowy, dodatkowy masaż... Wreszcie się zebraliśmy i w restauracji Lion City rozgościliśmy się zamawiając od krabów, przez żaby i wieprzowinę w sosie słodko kwaśnym. Przepyszne. Aż mi ślinka cieknie. Następnego dnia rano, już tylko Lindy była chętna na wyjście i zwiedzanie. Objechałyśmy taksówką, a potem rowerową rikszą dosłownie całe Ho Chi Minh i moje oczy łzawiły z zachwytu. Czysto, piękna architektura ( jasna sprawa, że nie wszędzie) muzea, sklepy i niesamowita atmosfera. Jeszcze w żadnym miejscy na ziemi nie czułam się tak dobrze, bezpiecznie i naładowana energią. Piękna katedra Notre Dame, nazywane do niedawna Muzeum Amerykańskich Zbrodni Wojennych i fantastyczny budynek poczty, gdzie kobitka w stożkowatej czapce piecze pod drzewem gofry to tylko część atrakcji, która widziałam tego dnia. Bazarki, pamiątki i świątynie w których należało ściągnąć buty, przynajmniej raz nie musiałam się bać, że mi ktoś podprowadzi trzewiki, bo stopy rozmiar 38 to oni nie widzieli. Kupiłam woreczek ze złotymi rybkami, która wpuściłam do fontanny, tej samej z której z pewnością pochodzą te rybki, ale jak ma mi to przynieść szczęście a dziadzio bez przednich jedynek ma zarobić parę dolców to czemu nie. Inny handlowiec proponuje zakup małych żółwi, no ale bez przesady.
Była stolica zachwyciła mnie niesamowicie, i cieszę się ogromnie, że mogę pojechać tam znowu. Kto nie był, a chociaż raz taki pomysł przemaszerował mu przez głowę polecam razy tysiąc ! Tam się nie można nudzić. Mili ludzie, nie naruszające zawartości portfela ceny i jedzenie które jest tylko w Azji. Miliony skuterów, które za zadanie mają ominąć przeszkodę, która właśnie wtargnęła na jezdnię ojj był stresik. Już nie kocham Filipin, teraz kocham Wietnam.Wizę dostaje się bez problemu, a przelot to już tylko formalność. Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz