Mama pojechała i pozostało mi tylko zjadanie tego, co zamroziłam na katarską zimę, która już pełną parą. Po wylądowaniu w Doha, informujemy pasażerów, że temperatura na zewnątrz nie przekracza trzydziestu, czyli można wyciągać długie spodnie, szaliki bo wieczorami będzie coraz zimniej. Pewnie sobie myślicie, że zwariowałam pisząc, że zima. No ale jak się miało pięćdziesiąt stopni w lecie, to spadek temperatury o dwadzieścia parę stopni można traktować jako zimę. Można spokojnie wyjść na souk, popalić sziszę i delektować się pogodą. Tylko czasem kompana brak, bo wszyscy "w niebie". A mnie ostatnio wysyłają ciągle w nowe miejsca, z czego się ogromnie cieszę. Październikowy roster był najlepszy z najlepszych, dużo wolnego, i same przyjemne loty, przed którymi ładowałam lustrzankę, żeby sytuacja z Katmandu się nie powtórzyła i bateria trzymała do samego końca. W pogotowiu mam zawsze małą cyfrówkę Canona, ale i ona mnie w Nepalu zawiodła. Moja wina, że nie naładowałam, no ale musztarda po obiedzie. Teraz przed każdym lotem oba aparatu dokładnie sprawdzam, łącznie z kartą pamięci o której zapomniałam dawno temu w Londynie. A mówi się, że skleroza nie boli. Boli efekt tego zapominalstwa.
Zawitałam na Sri Lankę, chciałam zobaczyć słonie, ale byłam tak zmęczona, że doszłam tylko do oddalonego 400 metrów od hotelu marketu i padłam jak kłoda. Spałam i obudzić się nie mogłam, więc zwiedzać mogłam sobie tylko w śnie. Ale szukając pozytywnych aspektów pobytu na Sri Lance, kupiłam herbatę, której można zazdrościć bo jest wyśmienita. W lokalnym spożywczym byłam atrakcją miesiąca, dziewczynka w niebieskiej opasce na włosach uśmiechała się do mnie i patrzyła wielkimi oczami. Przesympatyczni ludzie, gościnność czuć nawet między półkami. Wracając trochę ścieżką trochę ulicą, myślałam że dostanę zawału gdy przede mną spacerowała jaszczura wielkości krokodyla, a że do mnie miała jeszcze z 30 metrów nie widziałam dokładnie co to i już się rozglądałam gdzie by tu uciekać. Jaszczura spokojnym jaszczurowym krokiem weszła w mokradła. Takich waranów czy co to było nie widziałam nawet w Meksyku, a już wtedy wydawało mi się że są gigantyczne.
Po Cejlonie ściągnęli mnie do Kuala Lumpur, na które czekałam i czekałam, aż przyszło ze SBY'ja. Oglądając telewizor, co zdarza się wyjątkowo rzadko, natrafiłam na reklamę z hasłem " Malaysia truly Asia"
Zawitałam na Sri Lankę, chciałam zobaczyć słonie, ale byłam tak zmęczona, że doszłam tylko do oddalonego 400 metrów od hotelu marketu i padłam jak kłoda. Spałam i obudzić się nie mogłam, więc zwiedzać mogłam sobie tylko w śnie. Ale szukając pozytywnych aspektów pobytu na Sri Lance, kupiłam herbatę, której można zazdrościć bo jest wyśmienita. W lokalnym spożywczym byłam atrakcją miesiąca, dziewczynka w niebieskiej opasce na włosach uśmiechała się do mnie i patrzyła wielkimi oczami. Przesympatyczni ludzie, gościnność czuć nawet między półkami. Wracając trochę ścieżką trochę ulicą, myślałam że dostanę zawału gdy przede mną spacerowała jaszczura wielkości krokodyla, a że do mnie miała jeszcze z 30 metrów nie widziałam dokładnie co to i już się rozglądałam gdzie by tu uciekać. Jaszczura spokojnym jaszczurowym krokiem weszła w mokradła. Takich waranów czy co to było nie widziałam nawet w Meksyku, a już wtedy wydawało mi się że są gigantyczne.
Po Cejlonie ściągnęli mnie do Kuala Lumpur, na które czekałam i czekałam, aż przyszło ze SBY'ja. Oglądając telewizor, co zdarza się wyjątkowo rzadko, natrafiłam na reklamę z hasłem " Malaysia truly Asia"
I znowu moje bidy będą bazowały głównie na Azji. Marzy mi się Japonia, chcę zobaczyć 'Chiński Mur' i zawitać wreszcie do Singapuru. Azja jest tysiąc razy ciekawsza od arabowa, którego mam już po dziurki w... Jedyne miejsce, do którego mnie nie ciągnie to Indie. Ewentualnie skoczę na weekend na Goa, jeśli łaskawie dostanę wizę, ale to potem. Wracając do Kuala. Widziałam się z moją koleżanką ze studiów - Agnieszką. Spotkać kogoś na końcu świata, gdzie nasze drogi po otrzymaniu dyplomu magistra totalnie się rozbiegły, to jest dopiero przeżycie. Obowiązkowo byłam zobaczyć bliźniacze wieże, trochę padało ale udało się cyknąć kilka zdjęć. Na obiadku u Hindusa, nadal żyję. Na zakupach w chińskiej dzielnicy i na niezapomnianym spotkaniu pierwszego stopnia z rybami. Normalnie chciałoby się powiedzieć z rybkami, ale te były chyba na jakiś sterydach hodowane. W centrum handlowym znajduje się stoisko z basenem. Zaciekawiło mnie to od razu. Mimo, że byłam prosto po lecie i po kilku godzinach chodzenia, przemieszczania się metrem itd. prawie spałam na stojąco, ale poszłam zobaczyć o co chodzi z tym basenem. Duży napis informuje, że a'la masaż kosztuje około pięć złotych za dziesięć minut "przyjemności". Patrzymy na siebie Tajka, Maurytyjczyk ( trudne słowo) była jeszcze dziewczyna ze Szwecji, ale się zgubiła i uznaliśmy, że pewnie wróciła już do hotelu, no patrzymy i decydujemy się na 10 minut gwarantowanej przez makietę przyjemności. Siadamy na brzegu basenu pokrytego drewnianymi deskami, Mauritius wkłada nogi do wody, a ryby jak piranie rzuciły się w jego stronę i od razu zaczęły się za obgryzanie naskórka. Po 2 sekundach siedzieliśmy piszcząc z nogami w górze, bo uczucie jest nie do opisania. Na desce obok siedzi dziewczyna i daje nam wskazówki, że najgorsza jest pierwsza minuta a potem można się przyzwyczaić. Zanim podjęłam decyzję, że wkładam giry z powrotem, moja sesja prawie dobiegła końca. Najpierw pięty, niżej, niżej..i mój wyraz twarzy mówi sam za siebie. Mam tak straszne gilgotki, że skupiam uwagę przechodniów i kilka nowych osób wyciąga z portfela monety. Gdybym miała to powtórzyć, to chyba jednak nie, no chyba że fisze mieliby jakieś mniejsze, mini fisze..sama nie wiem.
Czy muszę pisać, że oczywiście kupiłam magnes? Tak, tak kolekcja jest imponująca. Ostatni zakup magnesu odbył się na Seszelach. Jeszcze parę lat temu, nawet nie musnęłaby mojej głowy taka myśl, że moje marzenie może się spełnić. I oto spaceruję po plaży na Seszelach. No niby ładnie, ale powiem wam, że na wakacje bym się tam nie wybrała. Przereklamowane, mieszkańcy strasznie niemili, opryskliwi i próbują wyciągnąć kasę z każdego ile wlezie. A na wakacjach ma być miło. Sama wyspa, bardzo zielona, jakbym była w buszu. Serpentyny prowadzą nas na szczyt Victoria, bo po drugiej stronie góry położony jest nasz hotel. Ruch lewostronny i pierwszy raz żałuję, że nasz bus nie posiada pasów bezpieczeństwa. Po przyjeździe mimo wyczerpania, ruszamy na plażę. Robimy zdjęcia, leżymy na piasku jak małe dzieci. W końcu to raj na ziemi. Kilka plaż już widziałam, i nie jest to miejsce które mnie zachwyciło do nieprzytomności. Ale lepiej samemu ocenić, mogę się mylić. Z ciekawości sprawdziłam pierwsza lepszą tygodniową ofertę biura podróży - 8 tys. zł z przelotem od osoby. Mnie nikt na Seszele nie namówi. A na koniec pani z duty free za płatność kartą dolicza 10 euro - i gdzie ten raj?