Halo, halo! Dostałam ostatnio kilka maili od moich nowych czytelników oraz tych, którzy złoszczą się, że nic nie piszę. Piszę, piszę, ale wolno. Wiadomości dotyczą pracy w Katarze, głównie w koziej linii. Czy warto decydować się na bycie stefką, jak się mieszka, żyje i egzystuje w krainie chłopów w białych disz-daszach. Z jednej strony chciałabym napisać, bierzcie nogi za pas i nie decydujcie się na stefkowanie, nigdy, nigdzie i never ever, ale z drugiej strony muszę być obiektywna. Parę dni temu dzwoniła do mnie koleżanka, z którą byłam na studiach. Wybrała się na open day do QA i przeszła kilkudniowe eliminacje. No i co teraz? Sama dobrze pamiętam tą radość, gdy z około 80 osób biorących udział w rekrutacji do końcowego etapu dostało się tylko kilka. Wszystkie dokumenty wysłane, a ja średnio orientowałam się z jakimi państwami sąsiaduje Katar. Czekałam na odpowiedź, ale sama nie wiedziałam czy chcę, żeby była pozytywna czy może lepiej żebym się nie dostała. Po około tygodniu od rekrutacji przyszedł mail z Kataru. Było niedzielne popołudnie kiedy sprawdzałam maila na kompie u Szczepana, siedziałam jak zaczarowana gdy przeczytałam gratulacje, rób badania i do zobaczenia w Doha. No i moje marzenie się spełniło, chciałam być stefką i jedną nogą byłam już w branży lotniczej.
Badania zajęły mi prawie dwa tygodnie, bo ciągle coś nowego wyskakiwało. Albo się w laboratorium pomylili i przekręcili nazwisko, albo źle wydrukowali i tak w koło Macieju. Gdy udało mi się skompletować wszystkie wyniki badań odesłałam mailem do pani o imieniu, którego nie potrafię wymówić i znowu czekałam czy wszystko będzie tak jak sobie życzą. No i było. Dostałam wiadomość, że piątego lutego wylatuję do państwa, w którym benzyna kosztuje mniej niż złotówkę. Nie powiem, że nie miałam wątpliwości czy jechać, że życie tam nie przypomina innych krajów arabskich w których mieszkałam i paliłam sziszę na ulicy. Zdecydowałam się zaryzykować, coś kosztem czegoś, ale gdybym nie spróbowała nie miałabym teraz pojęcia jak naprawę wygląda praca w najlepszych liniach lotniczych świata.
Minęło już osiem miesięcy mojej przygody z lataniem. Nie powiem, żeby była to praca moich marzeń, ale na pewno spełniam marzenia o podróżach na które nigdy nie było by mnie stać. Gdyby policzyć wszystkie noclegi w hotelach w których spałam, odległości, które pokonałam i miejsca które widziałam dzięki pracy w QA to zaoszczędziłam spokojnie kilkaset tysięcy złotych. Dla tych miejsc warto się tu trochę pomęczyć. Ryzyko było, nie znałam tu nikogo, nowi ludzie, nowe miejsce, trzeba było ogarnąć się w firmie gdzie jest się numerem i tak naprawdę jak nie Ty to ktoś inny, najlepiej z Azji, żeby cicho siedział i podporządkowywał się pod panujące tu reguły. A propos reguł. Dzisiaj przed lotem pani z groomingu uznała, że moja szminka ma odcień pomarańczu i to, że przez 3 miesiące używam tej samej pomadki nie ma znaczenia. Skończyły się upały i zaczynają wymyślać. A to rajstopy za świecące, albo kok nie jest symetryczny, no i blond włosy na rękach nie ogolone. Ale jak F1 idzie przez terminal w butach, które są o numer za duże, klapią tak że całą piętę widać to jest Ok, albo Azjatki do spodni noszą skarpetki pończochowe przed kostkę i potem siada taka na przeciwko pasażera i jeszcze zakłada nogę na nogę. Okropne. To, że kapitan miał za krótkie spodnie o dobre 5 centymetrów pominę.
Pytacie czy drugi raz zdecydowałabym się na pracę w kozie, tu bez zastanowienia odpowiem, że nie. Wszystko jest dla ludzi, ale warunki pracy i atmosfera nie jest sprzyjająca, by zostać tu dłużej niż 2-3 lata. No chyba, że jest się desperatem, Hindusem itp. i w swoim kraju nie zarobi się wystarczająco dużo, żeby w dalszym ciągu kupować torebki od Prady i masować się w każdym możliwym miejscu na ziemi. Trzeba się zastanowić po co się przyjechało? Czy na zakupy w ekskluzywnych butikach? Na imprezowanie i spotykanie się z kim popadnie, czy na niewielki tu zarobek? Można wybrać też zwiedzanie świata, tak jest w moim przypadku i mimo, że czasem nie ma możliwości zobaczenia wiele, dla chcącego nic trudnego. Niestety trzeba przygotować się na zwiedzanie solo, rzadko z kimś z załogi, prawie nigdy z kilkoma osobami. Azjaci w większości nie są zainteresowani oglądaniem, zwiedzaniem, przemieszczaniem się, i potrafią nie wychodzić z pokoju przez trzydzieści dwie godziny, zamawiając w międzyczasie room service, który nawet po zniżkach, które nam przysługują kosztuje fortunę np. w hotelu Hilton.
Teraz jak patrzę z perspektywy czasu, cieszę się, że podjęłam to ryzyko i przyjechałam do Kataru. Poznałam wielu ciekawych ludzi, nawiązałam nowe przyjaźnie i przekonałam się, że związek na odległość jest trudny ale możliwy, jeśli ma się kogoś kto chce i będzie czekał mimo nie jednej sprzeczki. Będąc tu zdobywam nowe doświadczenie, którego prawie każdy może mi pozazdrościć, poznaję kultury o których czytałam tylko w książkach i odwiedzam miejsca o których nie śniłam. Nie ma się co zastanawiać czy jechać czy nie. Oczywiście, że tak. To wy musicie przekonać się na własnej skórze jak tu jest, i jak wygląda świat stewardessy w pięciogwiazdkowej linii lotniczej. Nie będzie się podobać, nikt tutaj na siłę nie trzyma, zawsze można wrócić, ale żeby się tu dostać trzeba spełniać multum wymogów i mieć trochę szczęścia. Zatem podsumowując, nigdy nie żałowałam mojej decyzji, mimo że początki były koszmarne, cza leci tu bardzo szybko i wiem, że to była dobra decyzja. Wysyłajcie CV i przyjeżdżajcie na open day do Krakowa i Warszawy, uwierzcie w siebie i zapraszam do Kataru.
Badania zajęły mi prawie dwa tygodnie, bo ciągle coś nowego wyskakiwało. Albo się w laboratorium pomylili i przekręcili nazwisko, albo źle wydrukowali i tak w koło Macieju. Gdy udało mi się skompletować wszystkie wyniki badań odesłałam mailem do pani o imieniu, którego nie potrafię wymówić i znowu czekałam czy wszystko będzie tak jak sobie życzą. No i było. Dostałam wiadomość, że piątego lutego wylatuję do państwa, w którym benzyna kosztuje mniej niż złotówkę. Nie powiem, że nie miałam wątpliwości czy jechać, że życie tam nie przypomina innych krajów arabskich w których mieszkałam i paliłam sziszę na ulicy. Zdecydowałam się zaryzykować, coś kosztem czegoś, ale gdybym nie spróbowała nie miałabym teraz pojęcia jak naprawę wygląda praca w najlepszych liniach lotniczych świata.
Minęło już osiem miesięcy mojej przygody z lataniem. Nie powiem, żeby była to praca moich marzeń, ale na pewno spełniam marzenia o podróżach na które nigdy nie było by mnie stać. Gdyby policzyć wszystkie noclegi w hotelach w których spałam, odległości, które pokonałam i miejsca które widziałam dzięki pracy w QA to zaoszczędziłam spokojnie kilkaset tysięcy złotych. Dla tych miejsc warto się tu trochę pomęczyć. Ryzyko było, nie znałam tu nikogo, nowi ludzie, nowe miejsce, trzeba było ogarnąć się w firmie gdzie jest się numerem i tak naprawdę jak nie Ty to ktoś inny, najlepiej z Azji, żeby cicho siedział i podporządkowywał się pod panujące tu reguły. A propos reguł. Dzisiaj przed lotem pani z groomingu uznała, że moja szminka ma odcień pomarańczu i to, że przez 3 miesiące używam tej samej pomadki nie ma znaczenia. Skończyły się upały i zaczynają wymyślać. A to rajstopy za świecące, albo kok nie jest symetryczny, no i blond włosy na rękach nie ogolone. Ale jak F1 idzie przez terminal w butach, które są o numer za duże, klapią tak że całą piętę widać to jest Ok, albo Azjatki do spodni noszą skarpetki pończochowe przed kostkę i potem siada taka na przeciwko pasażera i jeszcze zakłada nogę na nogę. Okropne. To, że kapitan miał za krótkie spodnie o dobre 5 centymetrów pominę.
Pytacie czy drugi raz zdecydowałabym się na pracę w kozie, tu bez zastanowienia odpowiem, że nie. Wszystko jest dla ludzi, ale warunki pracy i atmosfera nie jest sprzyjająca, by zostać tu dłużej niż 2-3 lata. No chyba, że jest się desperatem, Hindusem itp. i w swoim kraju nie zarobi się wystarczająco dużo, żeby w dalszym ciągu kupować torebki od Prady i masować się w każdym możliwym miejscu na ziemi. Trzeba się zastanowić po co się przyjechało? Czy na zakupy w ekskluzywnych butikach? Na imprezowanie i spotykanie się z kim popadnie, czy na niewielki tu zarobek? Można wybrać też zwiedzanie świata, tak jest w moim przypadku i mimo, że czasem nie ma możliwości zobaczenia wiele, dla chcącego nic trudnego. Niestety trzeba przygotować się na zwiedzanie solo, rzadko z kimś z załogi, prawie nigdy z kilkoma osobami. Azjaci w większości nie są zainteresowani oglądaniem, zwiedzaniem, przemieszczaniem się, i potrafią nie wychodzić z pokoju przez trzydzieści dwie godziny, zamawiając w międzyczasie room service, który nawet po zniżkach, które nam przysługują kosztuje fortunę np. w hotelu Hilton.
Teraz jak patrzę z perspektywy czasu, cieszę się, że podjęłam to ryzyko i przyjechałam do Kataru. Poznałam wielu ciekawych ludzi, nawiązałam nowe przyjaźnie i przekonałam się, że związek na odległość jest trudny ale możliwy, jeśli ma się kogoś kto chce i będzie czekał mimo nie jednej sprzeczki. Będąc tu zdobywam nowe doświadczenie, którego prawie każdy może mi pozazdrościć, poznaję kultury o których czytałam tylko w książkach i odwiedzam miejsca o których nie śniłam. Nie ma się co zastanawiać czy jechać czy nie. Oczywiście, że tak. To wy musicie przekonać się na własnej skórze jak tu jest, i jak wygląda świat stewardessy w pięciogwiazdkowej linii lotniczej. Nie będzie się podobać, nikt tutaj na siłę nie trzyma, zawsze można wrócić, ale żeby się tu dostać trzeba spełniać multum wymogów i mieć trochę szczęścia. Zatem podsumowując, nigdy nie żałowałam mojej decyzji, mimo że początki były koszmarne, cza leci tu bardzo szybko i wiem, że to była dobra decyzja. Wysyłajcie CV i przyjeżdżajcie na open day do Krakowa i Warszawy, uwierzcie w siebie i zapraszam do Kataru.
Czesc Nika,
OdpowiedzUsuńNie chce byc tak na dzien dobry niemila, ale chyba Twoja firma nie zobowiazuje cie do uprawiania propagandy na blogu? QA najlepsza linia na swiecie? 5 gwiazdek? (No, chyba w reklamie:)...to jedna z najgorszych linii jaka lecialam. Oszczedzanie na sandwiczach (lot z Kuala do Doha i dalej) - mila pani Chinka odmowila sandwicza niespelna 2 letniemu synowi. Oczywiscie zapomniala tez o gadzetach dla dzieci. Oszczedzanie na calego. Po awanturze seniorka przeprosila nas i oczywiscie przyniosla kanapke... Jedyna 5 gwiazdkowa linia jaka jest na swiecie to Emirates, a QA daleko do takiego standardu. I nie, nie pracuje w Emirates. Jest to moja prywatna opinia.
Pozdrawiam
MaryJane
Do pięciu gwiazdek kozie daleko, to wiemy nie od dziś, ale że zostali odznaczeni i to będą wykorzystywać, aż padną jest prawdą najprawdziwszą. W sprawie kanapki, wg.polityki firmy dziecko do 2 lat nie płaci za bilet więc tym samym nie przysługuje mu posiłek, mamy na pokładzie kaszki, pieluchy, gerbery, mleko itp właśnie dla najmłodszych podróżnych. Broń Boże nie bronię skośnookiej, ale pewnie to jeden z powodów dla których odmówiła niedobrej kanapki. Na moich lotach klienci dostają wszystko co chcą KLIENT NASZ PAN! Bo dlaczego ja mam sobie ściągać problem na głowę, ale no nasze europejskie myślenie :)))))))
OdpowiedzUsuń