Pierwszy dzień wypoczynku w Kenii, zaczęłyśmy od wycieczki na wyspę Wasini. Busik przypominający egipski "yalla bus" odebrał nas z hotelowej recepcji, zdecydowanie za wcześnie rano. Klimatyzacja to jednak duży luksus, bo w żadnym z busików niestety jej nie ma, i po dziesięciu minutach jazdy po dziurawej drodze, jestem mokrusieńka. Przesuwamy szyby małym czarnym pstryczkiem i wpada do środka gorące powietrze, ale przynajmniej jest czym oddychać. Wszystkie drogi, którymi jedziemy są w koszmarnym stanie. Czasami zjeżdżamy częściowo na pobocze, bo jest lepsze niż główna droga. Trzęsie tak strasznie, że ma się ochotę od razu wracać. Mam wrażenie, że zaraz odpadną nam koła i wypadnę razem z siedzeniem na tą koszmarnie dziurawą drogę. Trzęsawka trwała ponad godzinę, gdy dojechaliśmy do celu czułam się jakby przejechał po mnie czołg. Na wysokiej kamiennej przystani zaczęli zbierać się ludzie, gotowi na wielką przygodę. Drewniane łodzie czekały zwarte i gotowe na przyjęcie swoich pasażerów. Załoga w białych koszulkach stała na baczność i obserwowała wałęsających się z aparatami polskich turystów, którzy prawie dostali zawału gdy przewodnik czarny jak ziemia powiedział: "dzień dobry, nazywam się Sławek i będę wasz przewodnik dzisiaj". Sama zaniemówiłam. Sławek jest Kenijczykiem, nigdy nie był w Polsce a języka nauczył się od turystów. Bardzo grzeczny, pracowity i przy tym ogromnie skromny.
Schodzimy stromymi schodami do łódek. Majtkowie podają rękę, co by ktoś nie wpadł do wody i zajmujemy wolne miejsca. Kto się nie mieści, przeskakuje do następnej łajby, zacumowanej równolegle do naszej. I podzieleni na dwie grupy ruszamy w rejs, który będzie trwał około godziny. Na początku mini śniadanie, kto nie zdążył zjeść w hotelu. Jest gorąca herbata, kawa, coś smażonego wyglądające jak pączki, tylko trójkątne. Bo to chyba jednak były pączki. Słodkie arbuzy i świeże ananasy, szaleństwo a to dopiero początek. Natalia wzięła wolne z okazji mojego przyjazdu, więc gadamy o pierdołach i czekamy aż paxy zaczną zadawać pytania z serii, "a ile jeszcze będziemy płynąć", "a czemu jest tak gorąco", albo podczas opowiadania o Kenii nagle zapytają "a jak jest w Chinach". Długo się nie nacieszyłyśmy spokojem i chwilę później popłynęła seria pytań. Pan z saszetką witchena i klapeczkami od Tommiego H., trochę się nudził bo do wody nie chciał wchodzić, dziwna sprawa bo wyjazd skierowany na nurkowanie, snorkowanie i wieloetapowy relaks na łodzi. Dziewczyny w skąpych strojach i pomarańczowymi piercingami w językach, położyły się na dziobie i przynajmniej one wiedziały jak czasu i słońca nie marnować. Zamykam oczy i przenoszę się myślami gdzieś daleko..budzą mnie krople wody spływające po moich plecach, bo zaczęło trochę bujać i woda pryska na wszystkie strony. Zrzucamy kotwicę i szykujemy się na nurkowanie. Każdy dostał maskę, rurkę i płetwy, dla mniej przekonanych co do swoich umiejętności pływania, czekały także kapoki. No i chlup. Pierwsi odważni popłynęli oglądać podwodny świat w towarzystwie delfinów, które nagle wyłoniły się spod tafli wody. No i zanim ja wcisnęłam się w kombinezon, delfinów już nie było. Sprzęt na plecy, potem krok na drewniany stopień, problemy z utrzymaniem równowagi, jęki od ciężaru na plecach, raz, dwa, trzy hop. Jestem w wodzie. Instruktor pokazuje kciuk skierowany w dół, czyli nie gadamy nurkujemy. Wypuszczam powietrze i powoli zaczynam się zanurzać. Ukazała mi się przerażająca głębia, uspokoiłam oddech i byliśmy już na dole, gdzie ukazała się kolorowa rafa i wielkie rozgwiazdy, od których nie mogłam oderwać wzroku. Były spektakularne muszle, biało-czarne mureny lamparcie i rybki, których nigdy wcześniej nie widziałam. Cudowne uczucie.
Po nurkowaniu wszyscy zgłodnieli i padło hasło obiad. Jednak nie na łodzi, tylko na wyspie do której ruszyliśmy pod pełnymi żaglami. Przypomniały mi się czasy obozu żeglarskiego na mazurach, szalone pomysły, wspaniali ludzie i masa wspomnień. Szmaty poszły w dół i dobiliśmy do brzegu. Na wyspie czekał już na nas posiłek. Przed wycieczką każdy deklarował co będzie jadł, a wybór był zaskakujący. Kraby kontra kurczak. Kto by jadł kurczaka, gdy można spróbować kraba, nawet jeśli nie jest się wielkim miłośnikiem seafood'a. A jednak znaleźli się i tacy. Bez komentarza. Drewniana podłoga, krzesła i słomiany dach z którego zwisały nietoperze, które nerwowo obserwowałam czy nie wpadają mi do talerza. Wino, kraby i pieczone kawałki kokosów jako przystawka, podkręciły mój apetyt, bo jak się okazało to dopiero początek uczty. Podano także wyśmienitą rybę, która była tak smaczna, że będę ją jeszcze długo wspominać. Na deser owoce i sezamki i już nie mogłam się podnieść. Chwila odpoczynku, ostatni łyk białego wina i dla chętnych przewidziane było zwiedzanie wioski i koralowy ogród. Dziewczyny od kolczyków poszły na basen, a my z reszta grupy spacerowaliśmy po małej urokliwej wyspie Wasini. Zatrzymaliśmy się przy imponującym baobabie, który rósł sobie przy szkole. Dzieci nie miały przerwy więc, przeszliśmy niezauważeni. Podeszłam po cichu do zakratowanego okna bez szyby i zobaczyłam dzieciaczki w mundurkach. Dzieci w szkole spędzają cały dzień z przerwą na obiad, na który idą do domu. Bieda aż piszczy, niektóre dzieci mają za duże buty, przybrudzone koszule, jednak uśmiech z ich twarzy nie znika. Minęliśmy domki z krowich bobków, kozy, parę kur i maluchy bawiące się przed domem. Ktoś z wycieczki dał im paczki z prowiantem zabrane z hotelu. Radość w oczach tych szkrabów biła na całą okolicę, niektóre płakały ze szczęścia. Ogród koralowy wyglądał bardzo tajemniczo. Ogromne pole na którym wyrosły ogromne korale, przypominające wielkie grzyby. przechodziliśmy drewnianą kładką i nie mogliśmy się nadziwić, czego ta natura nie stworzy. Piękne!
Rejs do portu i znowu trzeba było tarabanić się busem do hotelu. Ten bus będzie mi się śnił po nocach. Wycieczka cudowna, odpoczęłam jak nigdy. Każdemu życzę takich chwil, gdzie człowiek czuje że żyje, zapomina o problemach i bierze głęboki wdech gdzieś daleko w Afryce...