wtorek, 31 lipca 2012

SKYDIVE - TEXAS

Tak jak obiecałam, tak zrobiłam. Skoczyłam! Emocje jeszcze mnie trzymają, ale na pewno nie zapomnę tego do końca życia. To najwspanialsze uczucie, które jest tak trudne do opisania, że najłatwiejszym rozwiązaniem jest wyskoczyć z samolotu na wysokości ponad czterech kilometrów i przekonać się na własnej skórze.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Umówiłam się na CouchSurfingu z Ganeshem, który pomógł mi dokonać rezerwacji i zabrał do miejsca, gdzie odbywają się skoki. Wcześniej pojechaliśmy na lekkie meksykańskie śniadanie, które po skoku czułam ze zdwojoną siłą. W bazie warto być wcześnie rano. Wypełnia się dokumenty, podpisuje dziesiątki paragrafów i na końcu wpisuje osobę, z którą w przypadku nieszczęśliwego wypadku należy się skontaktować. Noo wtedy mi już tak do śmiechu nie było. Wszyscy są przemili i bardzo pomocni. Dziewczyna z obsługi przyniosła laminowaną kartkę z listą utworów, które chciałabym mieć na filmie, który też zamówiłam. I to był najtrudniejsze w ciągu całego dnia. Połowy piosenek nie znałam, ale Ganesh szukał w Itunes na swoim telefonie i jakoś poszło. Nalepkę z imieniem i numerem 44 przykleiłam na koszulkę i pozostało oczekiwanie na moją kolej. W bazie robiło się tłoczno i strasznie gorąco. Poszliśmy na zewnątrz oglądać tych, którzy skaczą od kilku do kilkunastu razy dziennie i patrzyliśmy jak lądują. Czekania nie było końca, ale biorąc pod uwagę weekend i ilość osób oczekujących to i tak poszło szybko.

Co jakiś czas sprawdzałam na monitorze, czy moje imię już się pojawiło i mam się powoli rozglądać za moim instruktorem. Po ponad dwóch godzinach zostałam przydzielona do grupy nr.19. Na tablicy widniało imię instruktora oraz kamerzysty, który moje przeżycia będzie rejestrował od momentu wkładania kombinezonu, aż po lądowanie na zielonej trawce. Przegryzając m&m'sy usłyszałam głos mojego instruktora, który z filmowym uśmiechem przywitał mnie serdecznie. Przeszliśmy na drugą stronę hangaru i zaczęło się ubieranie. Aż samej trudno mi w to uwierzyć, ale w ogóle się nie bałam. Ani chwili zawahania, no jakbym robiła to każdego dnia. Może to dlatego, że samolot nie jest dla mnie jakąś nowością i spędzam tam około 150 godzin w miesiącu? Nie wiem, ale dżoker nie schodził z mojej twarzy i nie mogłam się doczekać, kiedy to wreszcie się zacznie. Ubrana w czerwony, bardzo twarzowy kombinezon, ubrana w szelki, pasy co tam jeszcze, byłam gotowa do zrobienia najbardziej szalonej rzeczy, która przyszła mi do głowy. Matt, któremu powierzyłam swoje życie, dał znak że samolot już na nas czeka. I wtedy w sercu poczułam ścisk i pomyślałam sobie, Matko za parę minut wyskoczę z samolotu i będę mogła poczuć się wolna jak ptak, no z Mattem na plecach, ale chwała mu za to że tam będzie.


Po chwili siedzieliśmy już w samolocie. Mały kukuryźnik z dwoma ławeczkami w środku, na których siedzi się jeden za drugim, wystartował gdy wszyscy zajęli miejsca i dosłownie przytulili się do siebie. Matt siedział za mną i odpowiadał na nurtujące mnie pytania, a kamerzysta na ławeczce obok przygotowywał sprzęt i robił kilka ujęć z wnętrza. Samolot wzbijał się coraz wyżej i wyżej, a mi nawet nóżka nie dygnęła. Matt przypiął uprzęże, sprawdził czy wszystko jest zapięte prawidłowo i zostały mi do nałożenia tylko plastikowe gogle. Osiągnęliśmy odpowiednią wysokość i podniosła się osłona na drzwiach, czas na mnie. Do zobaczenia na dole! Trzy, dwa, jeden i fruuu...


Pęd powietrza i niesamowita prędkość uświadomiły mi co się wyprawia. Pojawił się kamerzysta, zrobiliśmy parę obrotów i spadałam jak ołowiana kula na teksańskie pole, który z góry wyglądało zniewalająco. Otworzyłam z mała pomocą spadochron i poczułam szarpnięcie, po których odetchnęłam z ulgą. Ufff..Matt pozwolił mi trochę posterować i zrobić kilka piruetów, po których odezwało się moje poranne buritos. Nogi miałam jak z waty, więc gleba zaliczona na koniec, a miało być pokazowo lądowanie na nogi. Ogromna radość i rozpierająca duma, że dokonałam czegoś co zawsze było moim marzeniem, nie opuszczała mnie do końca dnia. Jestem zajebista! No a na koniec filmik, podobno jak się raz skoczy to chce się zrobić to po raz kolejny. Jeśli tylko nadarzy się okazja, na pewno zrobię to po raz kolejny.

wtorek, 24 lipca 2012

A NAGRODY OTRZYMUJĄ...

Wszystkim biorącym udział w konkursie serdecznie gratuluję. Tym samym ogłaszam wyniki konkursu.

Miejsce piąte - Aero z Londynu


Miejsce czwarte- Sławek z Doha


Miejsce trzecie - Lulu & Zazikowa z Zamościa


Miejsce drugie - Martyna z Poznania


Miejsce pierwsze - Krzysiek z Kędzierzyna - Koźla


Z wszystkimi osobami skontaktuję się drogą mailową a nagrody zostaną przesłane pocztą. Jeszcze raz gratuluję zwycięzcom i życzę wspaniałego dnia!

poniedziałek, 16 lipca 2012

HELLO LONDYN

Zabrałam się dzisiaj za sprzątanie. Ostatnie burze piaskowe, zamieniły mój pokój w Saharę, no i w końcu trzeba było odpalić odkurzacz. Przed wprowadzeniem się nowej współlokatorki, do mieszkania wkroczyła ekipa RR, i posprzątali wszystko tak dokładnie, że do teraz nie mogę się nadziwić. Kuchenkę z którą walczyłam szczoteczką do zębów, oni umyli w parę minut. Mogę się domyślać, że mieli zabójcze środki do czyszczenia a nie tak jak ja, płyn z hinduskiego supermarketu. Dzięki temu, że tak ładnie filipińskie rączki posprzątały - dzisiaj wiele się nie namęczyłam.

Loty do Londynu zaowocowały w długo oczekiwane zwiedzanie miasta. Layovery zawsze były za krótkie, żeby dojechać do miasta a już o zwiedzaniu nie wspomnę. Ale w końcu się udało. Z samego rana pod skrzydłami Kuby, wyruszyłam zobaczyć londyńskie atrakcje. Metro przypomina trochę siedzenie na kanapie u babci, w małym ciasnym i wąskim pokoiku. Nie jechaliśmy w godzinach szczytu, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie wejść tam o tej porze. Klimatyzacja chyba działa, choć zastanawiam się cały czas czy to nie wymysł mojej wyobraźni. W metrze w sumie nic się nie dzieje charakterystycznego, bo przecież w Moskwie wszyscy coś czytają, w Japonii wydzielone wagony dla kobiet i cisza jak makiem zasiał, nikt na nikogo nawet nie zerka ( wiecie z ciekawości chociaż ), w Nowym Jorku totalny mix, od pana w slipkach z gitarą krzyczącego, że Elvis żyje, po babcię robiącą na drutach i nastolatków z radiem w stylu jamnik, z którego muzyka buczy na całe metro. W Londynie nie działo się nic, raz nadepnął mnie jakiś Hindus w granatowym turbanie i żeby przecisnąć się do mini drzwi przy wysiadaniu, trzeba zjeść duże śniadanie, albo można jechać dalej.


O dziwo trafiliśmy na wspaniałą pogodę, słoneczko nie opuściło nas przez cały dzień i dopiero wieczorem zaczął padać deszcz. Ale wieczorem to sobie mogło padać, bo wracałam do Doha. Londyn zrobił na mnie duże wrażenie i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobał. Inny, ale interesujący. Dużo zieleni i miejsc, które można odwiedzić, darmowe muzea ( do żadnego nie miałam czasu wejść ), piękni panowie, zniewalający dżentelmeni, prawie sobie kark skręciłam, tłum turystów i miła przyjemna atmosfera, do której chętnie wrócę. Londyńskiego życia nocnego nie poznałam, ale może kiedyś wybiorę się na weekend i będę miała okazję założyć moje 13 centymetrowe szpileczki. Pod Pałacem Buckingham załapaliśmy się na przemarsz Royal Guards, włochate czarne wielkie czapy i czerwone mundurki, wyglądają zabawnie. Później spacerkiem w kierunku Trafalgar Square, gdzie m.in. stoi zegar odmierzający czas do rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich. Potem już z górki, Big Ben, London Eye i Tower Bridge, na którym można podziwiać pięć olimpijskich kół. Apropos olimpiady, miasto jest bardzo dobrze oznaczone, co to będą za emocje. No szczególnie, że przynajmniej na naszych siatkarzy można liczyć.


Z Londynu wracaliśmy w nocy i po niespełna dwóch godzinach snu przed lotem, okrutnie chciało mi się spać. Pasażer z ostatniego siedzenia, bez skrępowania oglądał pornosa na swoim Ipadzie, demoralizując Koreankę, która obsługiwała część samolotu w której siedział. Arabowie dla których nie wystarczyło miejsca w biznesie, robili raban że ich cztery żony w czarnych sukmanach nie mogą korzystać z toalet w biznesie ( bo przecież oni zawsze tylko w biznes latają ). Sugerowali mi podanie kawy z cukrem i mlekiem, ale nic nie mówiłam, bo po co się wplątywać w jakąś niepotrzebną nikomu sytuację. W ekonomicznej przy prawie trzystu osobach, nie ma szans żebym komponowała każdemu kawę marzeń, więc podając kawę na tacce, można dowolnie dobrać mleczko i dodatkowy cukier. A potem już każdy sobie miesza i wsypuje tyle ile chce. Potem się złościli, że nie ma już kurczaka szakalaka ( nie żartuję, następnym razem zrobię zdjęcie, że tak naprawdę się nazywa nasza pozycja z menu ), i została tylko wołowina z młodymi ziemniaczkami. No ale wszystkich zadowolić się nie da, mimo że człowiek się dwoi i troi. Najfajniejsze były dzieciaczki, które uśmiechały się kilkoma zębami które jedynie posiadały. Chętnie chwytały za mój palec i przyglądały się czerwonym paznokciom. Ojciec czarne włosy, matka czarne włosy a tu jakaś blondyna się do nich uśmiecha, maluchy były zachwycone.

No i na koniec wieści ze świata "koza" znowu najlepsza na świecie. Po raz drugi jesteśmy liderem! Jest się z czego cieszyć, bo nagroda w rankingu Skytrax to nie byle co. Dużo naszej wspólnej ciężkiej pracy i są efekty, których nie jedna linia może pozazdrościć. Zostały cztery dni do świętowania sukcesu, bo dwudziestego zaczyna się Ramadan i będzie źle, dla tych co poszczą i tych co nie poszczą, ale muszą się kryć przed tymi co głodni chodzą.

czwartek, 5 lipca 2012

KONKURS Z KARTKĄ

Uwaga! Uwaga! Uroczyście ogłaszam, pierwszy konkurs pt."KARTKA". W konkursie może wziąć udział każdy, ale zadanie wymagać będzie nie lada pomysłowości. Już tłumaczę zasady:

1. potrzebna będzie kartka na której będzie widniał napis "KASIA i MICHAŁ" ( forma dowolna, druk, pismo, pieczątka z ziemniaka )

2. oprócz napisu można dopisać krótkie życzenia np. Gratulujemy KASIA i MICHAŁ, Dużo szczęścia dla Kasi i Michała itp.

3. należy wykonać zdjęcie z kartką w dowolnym miejscu na świecie, może to być wasze zdjęcie, przyjaciół, lub zupełnie obcych osób. Aby zwiększyć swoją szansę na wygraną możecie wysłać od 1 do 3 zdjęć. Liczy się kreatywność i  poczucie humoru. Pamiętajcie! Nie trzeba spędzać urlopu na Bora Bora, aby zrobić świetne zdjęcie. Zatem aparaty i kartki w dłoń!

4. konkurs trwa od 5 lipca 2012 przez 2 tygodnie. Zdjęcia można przysyłać drogą mailową do 19 lipca 2012.

5. w temacie proszę wpisać "KONKURS Z KARTKĄ" i załączyć zdjęcie, w treści maila wystarczy krótka informacja, gdzie zostało zrobione oraz imię, bądź pseudonim nadawcy.

6. wyniki konkursu zostaną ogłoszone 24 lipca 2012. Wybiorę 5 zdjęć, których autorzy otrzymają nagrody z różnych zakątków świata.

7. laureaci konkursu oraz zdjęcia wyróżnione zostaną opublikowane na blogu, a pod koniec sierpnia zobaczycie co z tego wyszło.

Mam nadzieję, że zasady są jasne jak słońce a konkurs przyniesie dużo dobrej zabawy. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, kilka przykładowych zdjęć, które nie biorą udziału w konkursie. Powodzenia dla wszystkich i trzymam kciuki, jak mówi moja przyjaciółka Gosia, jakbym miała trzy kciuki to bym trzymała trzy, ale nie mam.


środa, 4 lipca 2012

BO ZĘBY TRZEBA MYĆ

Już dawno, dawno na liście moich marzeń tych bardziej realnych do zrealizowania, pojawił się pomysł skoku ze spadochronem. Były plan wyskoczenia z samolotu w Dubaju nad sztuczną wyspą w kształcie palmy, ale koszt takiej imprezy jednak trochę odstrasza. Jako, że Dubaj lubię a ostatnimi dniami nawet bardzo, to jednak chyba nie ma dla mnie większego znaczenia na co będę spadać, czy na palmę, czy na pustynię czy na ziemię w Teksasie. I tak właśnie postanowiłam wykorzystać fakt, że mam w Houston dzień wolny i jeśli tylko pogoda dopisze, wybieram się na skok, przed którym chyba dostanę zawału - ze strachu oczywiście. Bo jakże miło pisze się o ekscytacji wynikającej z samego faktu, iż chce się to zrobić, ale jak już przyjdzie co do czego, chyba będę musiała dodatkowo zapłacić za kogoś, kto mnie wypchnie i zapewni że spadochron na pewno się otworzy. Przyjemność z filmem, zdjęciami i szkoleniem kosztuje około 300-350 dolarów, więc porównując Dubaj, koszty spadają o ponad połowę. Wysłałam zapytania w kilka różnych miejsc, które organizują taką dawkę adrenaliny i teraz czekam na odpowiedź. Skok planuję na 21 lipca, także przygotowania czas zacząć.

Z serii życie na pokładzie "kozy", wydarzyło się kilka zabawnych sytuacji. Loty do Stanów mam już opanowane w jednym palcu, mimo że Hindusi dają popalić to robię kilka takich długich tasiemców i mam automatycznie dużo godzin ( do wypłaty liczy się stawka za godzinę lotu - od startu do lądowania ), nie dostaję wiele lotów tam i powrót i mam taką ilość dni wolnych, że aż miło pracować. Aż wstyd się przyznać, ale na cztery pobyty w Waszyngtonie, nie zobaczyłam jeszcze rezydencji Obamy i biję się w pierś bo ostatnio po prostu nie chciało mi się zwlec tak wcześnie z łóżka, a nasz hotel jak zwykle na końcu świata. Na locie ani chwili oddechu, trzysta osób wyciska z nas ostatnie siły, żeby zaparzyć kawę i podać lody, których nie potrafią otworzyć bez naszej pomocy. Paznokcie połamane od otwieranie okrągłych pudełeczek z lodami i puszek Coca-Coli od których odpryskuje mi dodatkowo czerwony lakier. Część załogi idzie spać i zapanować nad trzystoma Hindusami w cztery osoby to nie lada wyzwanie. Ale jak to się mówi dajemy radę. Na trzy godziny przed lądowaniem w Waszyngtonie przygotowujemy się na tzw.drugi serwis, rozdając gorące ręczniczki ( przypominające bardziej chusteczki odświeżające ), co by ręce były czyste. Ruszamy zawsze w tym samym czasie z czterech stron. Dwie osoby rozdają od przodu do końca kabiny, a pozostałe dwie od końca do przodu, aż się spotkamy. Tym sposobem rach, ciach wszyscy mają gorącą chusteczkę w dłoni. Podaję plastikowymi szczypcami biały ręcznik, a chłopiec pyta: " a co teraz będzie?", odpowiadam " a teraz będziemy serwować śniadanie" z uśmiechem tak szerokim, że chyba uznał że to naprawdę świetny pomysł, żeby teraz coś zjeść. Z siedzenia po drugiej stronie alejki wychyla się może 4-5 letnia dziewczynka, ma długie czarne włosy uplecione w warkocz i ogromne brązowe oczy, które patrzyły na mnie ze zdziwieniem. Dziewczynka podniosła rękę i zapytała "przepraszam, czy ja teraz muszę iść umyć zęby?". Ha..śmiać mi się strasznie chciało, bo dzieciaki potrafią rozbroić pytaniami a ta mała zrobiła to celująco.
To by było dopiero coś, jakby każdy zanim podamy śniadanie musiał mieć umyte zęby. Chodzilibyśmy po kabinie i sprawdzali umyte -omlet, nie umyte-bułka z dżemem.