poniedziałek, 16 lipca 2012

HELLO LONDYN

Zabrałam się dzisiaj za sprzątanie. Ostatnie burze piaskowe, zamieniły mój pokój w Saharę, no i w końcu trzeba było odpalić odkurzacz. Przed wprowadzeniem się nowej współlokatorki, do mieszkania wkroczyła ekipa RR, i posprzątali wszystko tak dokładnie, że do teraz nie mogę się nadziwić. Kuchenkę z którą walczyłam szczoteczką do zębów, oni umyli w parę minut. Mogę się domyślać, że mieli zabójcze środki do czyszczenia a nie tak jak ja, płyn z hinduskiego supermarketu. Dzięki temu, że tak ładnie filipińskie rączki posprzątały - dzisiaj wiele się nie namęczyłam.

Loty do Londynu zaowocowały w długo oczekiwane zwiedzanie miasta. Layovery zawsze były za krótkie, żeby dojechać do miasta a już o zwiedzaniu nie wspomnę. Ale w końcu się udało. Z samego rana pod skrzydłami Kuby, wyruszyłam zobaczyć londyńskie atrakcje. Metro przypomina trochę siedzenie na kanapie u babci, w małym ciasnym i wąskim pokoiku. Nie jechaliśmy w godzinach szczytu, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie wejść tam o tej porze. Klimatyzacja chyba działa, choć zastanawiam się cały czas czy to nie wymysł mojej wyobraźni. W metrze w sumie nic się nie dzieje charakterystycznego, bo przecież w Moskwie wszyscy coś czytają, w Japonii wydzielone wagony dla kobiet i cisza jak makiem zasiał, nikt na nikogo nawet nie zerka ( wiecie z ciekawości chociaż ), w Nowym Jorku totalny mix, od pana w slipkach z gitarą krzyczącego, że Elvis żyje, po babcię robiącą na drutach i nastolatków z radiem w stylu jamnik, z którego muzyka buczy na całe metro. W Londynie nie działo się nic, raz nadepnął mnie jakiś Hindus w granatowym turbanie i żeby przecisnąć się do mini drzwi przy wysiadaniu, trzeba zjeść duże śniadanie, albo można jechać dalej.


O dziwo trafiliśmy na wspaniałą pogodę, słoneczko nie opuściło nas przez cały dzień i dopiero wieczorem zaczął padać deszcz. Ale wieczorem to sobie mogło padać, bo wracałam do Doha. Londyn zrobił na mnie duże wrażenie i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobał. Inny, ale interesujący. Dużo zieleni i miejsc, które można odwiedzić, darmowe muzea ( do żadnego nie miałam czasu wejść ), piękni panowie, zniewalający dżentelmeni, prawie sobie kark skręciłam, tłum turystów i miła przyjemna atmosfera, do której chętnie wrócę. Londyńskiego życia nocnego nie poznałam, ale może kiedyś wybiorę się na weekend i będę miała okazję założyć moje 13 centymetrowe szpileczki. Pod Pałacem Buckingham załapaliśmy się na przemarsz Royal Guards, włochate czarne wielkie czapy i czerwone mundurki, wyglądają zabawnie. Później spacerkiem w kierunku Trafalgar Square, gdzie m.in. stoi zegar odmierzający czas do rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich. Potem już z górki, Big Ben, London Eye i Tower Bridge, na którym można podziwiać pięć olimpijskich kół. Apropos olimpiady, miasto jest bardzo dobrze oznaczone, co to będą za emocje. No szczególnie, że przynajmniej na naszych siatkarzy można liczyć.


Z Londynu wracaliśmy w nocy i po niespełna dwóch godzinach snu przed lotem, okrutnie chciało mi się spać. Pasażer z ostatniego siedzenia, bez skrępowania oglądał pornosa na swoim Ipadzie, demoralizując Koreankę, która obsługiwała część samolotu w której siedział. Arabowie dla których nie wystarczyło miejsca w biznesie, robili raban że ich cztery żony w czarnych sukmanach nie mogą korzystać z toalet w biznesie ( bo przecież oni zawsze tylko w biznes latają ). Sugerowali mi podanie kawy z cukrem i mlekiem, ale nic nie mówiłam, bo po co się wplątywać w jakąś niepotrzebną nikomu sytuację. W ekonomicznej przy prawie trzystu osobach, nie ma szans żebym komponowała każdemu kawę marzeń, więc podając kawę na tacce, można dowolnie dobrać mleczko i dodatkowy cukier. A potem już każdy sobie miesza i wsypuje tyle ile chce. Potem się złościli, że nie ma już kurczaka szakalaka ( nie żartuję, następnym razem zrobię zdjęcie, że tak naprawdę się nazywa nasza pozycja z menu ), i została tylko wołowina z młodymi ziemniaczkami. No ale wszystkich zadowolić się nie da, mimo że człowiek się dwoi i troi. Najfajniejsze były dzieciaczki, które uśmiechały się kilkoma zębami które jedynie posiadały. Chętnie chwytały za mój palec i przyglądały się czerwonym paznokciom. Ojciec czarne włosy, matka czarne włosy a tu jakaś blondyna się do nich uśmiecha, maluchy były zachwycone.

No i na koniec wieści ze świata "koza" znowu najlepsza na świecie. Po raz drugi jesteśmy liderem! Jest się z czego cieszyć, bo nagroda w rankingu Skytrax to nie byle co. Dużo naszej wspólnej ciężkiej pracy i są efekty, których nie jedna linia może pozazdrościć. Zostały cztery dni do świętowania sukcesu, bo dwudziestego zaczyna się Ramadan i będzie źle, dla tych co poszczą i tych co nie poszczą, ale muszą się kryć przed tymi co głodni chodzą.

7 komentarzy:

  1. Ciekawy blog :)dowiedziałam się co nieco... a sama czekam na Medical Clearance do kozy :P BTW jak długo czekalas na MC? :] Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję! Wszystko idzie bardzo sprawnie jeśli wyniki są Ok i nie trzeba robić żadnych poprawek. Na open day bylam jakoś pod koniec listopada. 5 lutego już byłam w Doha. Więc rach ciach - czekamy :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki;) ja miałam jedną małą poprawkę i teraz czekam... mam nadzieję, że niebawem dostanę MC i po krzyku ;)

    3maj się ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No to pakuj powoli walizki, tydzień i dostaniesz bilety :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Boje się o ten opis kręgosłupa i klatki, bo to kazali mi jeszcze raz przygotować, choć jestem zdrowa jak ryba :P Wysłałam, a teraz od tygodnia milczą... Słyszałaś żeby ktoś nie dostał MC? Tak w ogóle, to dzięki za odpowiedzi, miło ;]

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz... właśnie się przekonałam, że ktoś może nie dostać MC. Jedna z koleżanek dzisiaj została odrzucona pomimo wzorowych wyników badań. O co w takim razie chodzi? Thanks anyway;)

    OdpowiedzUsuń