Pobytu w Sharmie ciąg dalszy. Jedni wybierają opalanie się na basenie, drudzy jazdę na plażę oddaloną 15 km od hotelu, a my nurkowanie ewentualnie opcja bez nurkowania z wylegiwaniem się na łodzi. Cudowna pogoda, jakże trudno było wyobrazić sobie różnicę temperatur między Polską a Egiptem. Jesteśmy w końcu na wakacjach w środku zimy i nawet chłodne myśli są zakazane do końca pobytu.
Na terenie hotelu można szybko nawiązać nowe przyjaźnie. Opcja dla lubiących charakterystyczny dźwięk pod laczkiem, polecam łazienkowe karaluchy, a dla tych którym alkohol jest podawany na śniadanie, obiad i kolację i stan trzeźwości jest daleko obcy polecam kolegów i koleżanki z Rosji i okolic. Zgodnie przyznaliśmy, że nie będziemy zawierać bliższych znajomości z żadną z opcji, ale przynajmniej sobie popatrzymy i się pośmiejemy. Wieczory spędzaliśmy na mieście. Braliśmy taksówkę i udawaliśmy się do starej części Sharm El Sheikh o wpadającej w ucho nazwie - OLD MARKET. Poszukiwanie najlepszej knajpy zajęło nam niecałą godzinę, ale w końcu się udało. Przy stolikach w 98% siedzą Arabowie, rzadko pojawiający się w knajpie turyści badają teren z zaciekawieniem, przechodząc tuż obok stołów zastawionych lokalnymi specjałami. Ruch jak z Rzymie, co może oznaczać tylko jedno - jedzenie będzie znakomite. Tak też było. Najlepsza baraninka jaką jadłam, zupy z soczewicy, kofta i inne dania, po prostu szaleństwo smaków, przypraw, aromatów, gdzie moje kubki smakowe zwariowały.
Po powrocie do hotelu, czekały na nas jedyne w swoim rodzaju animacje. Można było zasiąść w lobby i podziwiać akrobacje sąsiadek zza wschodniej granicy, tańce, hulańce, swawola, w każdym razie muzyka Paniom i Panom w tańcu nie przeszkadzała, a my umieraliśmy ze śmiechu. Albo udać się na pokazy fakira, wybory miss i mistera, zobaczyć taniec brzucha itp. Wypadło na wybory miss hotelu Amarante, które postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy.
W sali nad restauracją główną, gdzie Rosjanie pochłaniali góry jedzenia, znajdowała się niewielka scena, dj, kilka stolików i bar, serwujący napoje z wielorazowych plastikowych kubeczków. Wchodzimy do ciemnej sali i ku naszemu zdziwieniu, wszystkie miejsca są zajęte, a wakacjowicze wyglądający jak kuracjusze ze spółdzielni Zenon bawią się jakby właśnie siedzieli na konkursie Miss World 2010. Ciekawość nie zna granic, zatem nie możemy odpuścić takiego teatru. Są trzy kandydatki. Zgadywanek nie trzeba robić, kto zgłosił się na ochotnika, a właściwie na ochotniczkę. Pani numer 1- z Rasiji, Pani numer 2- z Rasiji, i Pani numer 3- z Ukrainy. Przedstawienie czas zacząć. Prowadzący galę, to jak na Egipcjanina dość wysoki człowiek o beżowej skórze, czarnych zażelowanych włosach, zaczesanych na a'la maczo muczo, w obcisłych dżinsach i jeszcze bardziej obcisłej koszulce Dolce & Gabbana bądź innej podróbie. Osobnik ten, był najbardziej żenujący z wszystkich możliwych osobników, których na tą chwilą potrafiłam sobie skojarzyć. Charakterystyczne pyknięcie, które wykonywał ustami kilkadziesiąt razy, doprowadzało do szału. Przypominało dźwięk, jaki pokazuje się małym dzieciom "jak robi koń" - ohyda. Konkurencje wymyślone z pewnością przez prowadzącego przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Taniec w rytm piosenki Shakiry, no powiedzmy, że był żałosny w wykonaniu Pań, ale niech będzie. Drugie zadania to próba głosu, trzeba było coś zaśpiewać, Panie dawały z siebie naprawdę wszystko. I konkurencja, której do dzisiaj nie rozumiem to zjadanie lodu i śpiewanie z pełnymi ustami. Prowadzący służył pomocą i lód, który spadał czysty arabski parkiet, wracał jak bumerang do ust kandydatek na miss. Coś pięknego... Sala piszczała z radości a my patrzyliśmy na siebie z myślą - to się nie dzieje. Zniesmaczeni wyborami miss wróciliśmy się napić drinka, bo poziom naszego zmiksowania przekroczył dopuszczalną dzienną normę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz