piątek, 25 marca 2011

W CHMURACH

Szkolenie czas zakończyć. Ostatnie przygotowania, egzaminy, odbieranie uniformu i takie takie, a wszystko w głowie się miesza. Trzeba poukładać sobie wszystkie zdobyty dotychczas informacje i udawać, że w ogóle nie jest się zestresowanym. Jeszcze egzamin z pierwszej pomocy, oddanie mundurku do pralni no i spakowanie kabinowej torby tak jak QA sobie życzy. A życzy sobie jak zwykle po swojemu, a nie po mojemu. Nie ma zmiłuj znowu muszę się podporządkować i zakupić produkty, które muszą być w torbie nawet jeśli nie będę ich używać.

Zafarbowałam już odrosty, chociaż wcale nie były takie złe. Ale blond kita to blond kita. Od razu humor się poprawił i ogólne samopoczucie. Wczorajszy dzień na pełnych obrotach, odebrałam prawie cały strój stefki, zostawiłam spodnie do poprawki, ale krawca mają całkiem, całkiem, więc wierzę, że nie poniesie go fantazja. W domu przymiarki i oczywiście sesja na skypowej kamerce. Niestety nie mogę udostępniać żadnych zdjęć w uniformie, dlatego fotek na blogu w stroju służbowym nie będzie. Ale będą zdjęcia z innych ciekawych miejsc. Wreszcie pojawił się nasz grafik. Chyba nigdy w życiu nie byłam tak podekscytowana jak wczoraj. Przepisywałam do zeszytu wszystkie loty chyba z półtorej godziny i starałam się rozkminić o co w tym grafiku chodzi, bo oznaczenia są dość mylące. A więc zaczynamy! Pierwszy lot rozpoczyna się pod hasłem obserwacja, czyli wykonujemy wszystkie obowiązki za wyjątkiem zamykania i otwierania drzwi, no i możemy pytać a nawet musimy pytać. Stres nieziemski, bo po szkoleniu czuję się jakbym znała może 20 procent tego co powinnam, ale z drugiej strony inaczej jest siedzieć w klasie i się uczyć, a inaczej bezpośrednio kodowąc co i jak w samolocie.

Grafik na KWIECIEŃ prezentuje się następująco:
  • 5 Oman
  • 6/7 Indie
  • 11/12/ Kopenhaga/Dubai
  • 13 Londyn
  • 16/17 Algieria
  • 22/23/24 Tajlandia/Wietnam
  • 30 Pakistan
Trzymajcie kciuki !!! 

czwartek, 17 marca 2011

9 PIĘTRO

Zostały już tylko dwa tygodnie do zakończenia szkolenia. Mam wrażenie, że nic nie wiem i chętnie przedłużyłabym ten kurs o kolejne dwa miechy. 31 marca mamy ceremonie rozdanie skrzydeł tzw. "wings day". Niedługo będziemy mierzyć uniformy i jeszcze raz przechodzić przez regulacje groomingu ( czyli jak należy wyglądać od A do Z ).

Ostatnie dni były bardzo stresujące. Popłynęły pierwsze łzy, ale teraz już wszystko jakoś się kręci. Egzaminy pisemne, ustne i praktyczne, wkuwanie na pamięć naszych manuali, które razem ważą chyba z 8 kg. Dzięki Bogu wszystko zaliczone i jest chwila oddechu, można wybrać się na souk na jabłkową shiszę. Zanim jednak na fajkę, muszę opowiedzieć co mi się ostatnio przytrafiło.

Po przyjeździe do Doha, babeczki z groomingu oglądały nas od stóp po głowę, każde zadrapanie, każdą kropkę, kreskę skaleczenie trzeba było odnotować, no i oczywiście tatuaże. Musiałam się przyznać do mojego słoneczka, które zrobiłam z myślą, że ma być przede wszystkim niewidoczne. No i było do czasu, kiedy musiałam przymierzyć bluzeczkę z uniformu. Tatuażu nie widać, ale gdy się bardzo postaram, końcówki promyków wychodzą na 2-3 mm. Jakoś tydzień temu, zostałam wezwana do groomingu na rozmowę. Temat mojego słońca wypłynął na powierzchnię. Ponownie pytali o wszystkie szczegóły z nim związane i zapowiedzieli spotkanie na oglądanie i sprawdzanie i niby szukanie rozwiązania, co z nim zrobić i jak go ukryć przed arabskimi oczami. Mijały dni, a o paniach z GR ani widu ani słychu. No a dzień przed moim najważniejszym egzaminem, zadzwonił telefon.

Dostałam bojowe zadanie kupna podkoszulki, która zakrywać będzie mój tattoo. Kukiełka, która do mnie dzwoniła, nie przejęła się faktem iż się uczę i nie wiem czy znajdę czas, żeby pojechać i szukać jakiejś tam koszulki. Tak czy owak, zebrałam się i pojechałam do supermarketu przypominającego nasze tesco na zakupy. Kupiłam jakąś bawełnianą koszulkę, ale tak jak podejrzewałam, zasłoniła tylko połowę tego co powinna zasłonić w całości. Egzamin zaczynałam o godz.12:00 i wszyscy w wieży wiedzieli gdzie muszę być o 14:00 tylko nie ja. Tzn. wiedziałam, że mam spotkanie, ale jeszcze wtedy nie dotarło do mnie z kim. W groomingu czekała na mnie bluzka z uniformu, którą miałam w trybie przyspieszonym założyć, żeby się nie spóźnić. Zaraz po mnie przyszła jeszcze jedna dziewczyna i jakoś tak od razu raźniej się zrobiło. Groomingowa kukiełka zaprowadziła nas do "performance office" gdzie czekała na nas jakaś inna pani. Wsiadłyśmy do winy i gdy zobaczyłam wciśnięty guzik z numerem 9, zrobiło mi się słabo.

No i się wyjaśniło, który element rozmowy telefonicznej przegapiłam. Oczywiście Pani mówiła coś o "CEO", ale kto by się tam wgłębiał w szczegóły. No i siedzę na 9 pietrze w poczekalni do biura najważniejszej osoby w Qatar Airways - Mr.Akbara Al Baker'a. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy minęła godzina, a ja dalej siedziałam na białej skórzanej sofie z klimatyzacją dmuchająca mi prosto w głowę. W biurze atmosfera, jakbyśmy czekały na wejście do gabinetu prezydenta. Co tam prezydenta - króla. Szłam jako pierwsza, nie miałam pojęcia co mnie tam czeka, a tym bardziej dlaczego robią tyle zamieszania o mój niewinny tatuaż. Weszłam do środa, powiedziałam "dzień dobry" i zrobiłam uśmiech numer pięć. Była rozmowa, żarcik i oglądanie tatuażu. Ściąganie i zakładanie żakietu, przypominanie regulacji i procedur panujących w firmie, i skończyło się na tym, że mam przyklejać plasterek i się nikomu nie chwalić, że mam tatuaż.

Kolejne atrakcje zaliczone. Ludzie z wieży pracują w QA czasami po kilkanaście lat i nigdy nie mieli okazji być na 9 piętrze. To się nazywa mieć farta. Mam nadzieję, że nie będę wzywana nigdy więcej na rozmowę do CEO. Dziewczyny powypadały z butów jak im powiedziałam, gdzie byłam. Teraz mogę pocałować żabkę w łapkę i choćby skały srały tatuaż zostaje.

środa, 9 marca 2011

NAUKOWO

U mnie ciągle nauka. Nie ma chwili wytchnienia i jak jeden dzień się skończy, następny zaczyna się od powtórki z poprzednich wykładów. A jest tego tyle, że mój mózg już się buntuje i nie chce przyswajać żadnych informacji. Jeden wolny dzień w tygodniu, czyli piątek przeznaczony na zakupy i naukę, bo zaczyna się spory egzamin praktyczny i ustny, do którego czy chcę czy nie chcę muszę się wykuć na blachę. Na szkoleniu nie ma czasu na nudę, nasz trener Anil ma anielską cierpliwość i możemy się tylko cieszyć, że trafiłyśmy na tak dobrego nauczyciela. Znam już wszystkie zakamarki, guziki i nazwy w Airbusie 319,320,321 i teraz męczymy A330. Większy o wiele bardziej mi się podoba. Też sobie kiedyś taki kupię...hehe

czwartek, 3 marca 2011

STRAŻAK SAM

Ostatni egzamin zaliczony z jedną pomyłką, którą zrobiła większość grupy. Wszystkie odpowiedzi poprawne, a należało jak się okazało wybrać tą najbardziej najlepszą, głupota - ale najważniejsze, że zaliczone. Przeszliśmy do praktyki, czyli zajęcia z gaszeniem pożaru. No z tym pożarem to bez przesady, ale to zaraz opowiem. Po egzaminie pojechałyśmy na ćwiczenia. Miałam dresik, sportowe buty, koszulkę, na zmianę, inne dziewczyny preferowały szpilki i strój biznesowy. No jak kto woli, jak było im tak wygodnie to czapka z głowy.

W Doha, o której by się nie wyjechało jest korek. Wielkie białe samochody stoją i trąbią na siebie, tak jakby miało to rozładować korek. A tak w ogóle, to są strasznymi kierowcami. Pełno wypadków, jeżdżą naprawdę na wariata i w nosie mają przepisy. No chyba, że taksiarze, którzy nie chcą zawracać na znaku zakaz zawracania - to tylko oni jeżdżą jeszcze w miarę ok. Patrzę przez okno naszego busa, ninja za kierownicą, anioły i reszta. Po godzinie dotarliśmy na miejsce. Budynek szkoleniowy położony na końcu świata, ale wyposażony we wszystkie potrzebne sprzęty do treningów różnego rodzaju. Przebieranki, wypełnianie ankiety i zaczęły się ćwiczenia z gaśnicą.

Pomieszczenie przypominało kabinę w samolocie, powiedzmy klasę bardzo ekonomiczną. Na początek trzeba było ugasić pożar w piekarniku wielkości skrzynki na listy, takiej czerwonej jak jest na poczcie. Każda z dziewczyn dostała maseczkę ochroną, która przebierała różne wcielenia. A to na nosie, a to na głowie a to na oczach, dziewczyny miały ubaw po pachy. Dostałyśmy okularki i rękawice wielkości XXXL, przez które o wiele trudniej obsługiwało się niewielką gaśnicę. Drugie zadanie i drugi pożar był w toalecie, rach ciach i ugaszone. Zadanie wykonane wzorowo i można było wracać do "domu". Godzina była wczesna więc z Meksykanką i Kostarykanką wybrałyśmy się na souk, zjeść coś typowo arabskiego i zapalić shiszę. Pyszności !!! Cudna atmosfera, jabłkowy dymek z shiszy i 21:30 niczym kopciuszek szukałyśmy karety, która przed 22:00 dowiezie nas do naszego damskiego akademika. Udało się, zameldowałyśmy się na kilka minut przed dziesiątą. Więźniowie wrócili. Czas spać.