Ostatni egzamin zaliczony z jedną pomyłką, którą zrobiła większość grupy. Wszystkie odpowiedzi poprawne, a należało jak się okazało wybrać tą najbardziej najlepszą, głupota - ale najważniejsze, że zaliczone. Przeszliśmy do praktyki, czyli zajęcia z gaszeniem pożaru. No z tym pożarem to bez przesady, ale to zaraz opowiem. Po egzaminie pojechałyśmy na ćwiczenia. Miałam dresik, sportowe buty, koszulkę, na zmianę, inne dziewczyny preferowały szpilki i strój biznesowy. No jak kto woli, jak było im tak wygodnie to czapka z głowy.
W Doha, o której by się nie wyjechało jest korek. Wielkie białe samochody stoją i trąbią na siebie, tak jakby miało to rozładować korek. A tak w ogóle, to są strasznymi kierowcami. Pełno wypadków, jeżdżą naprawdę na wariata i w nosie mają przepisy. No chyba, że taksiarze, którzy nie chcą zawracać na znaku zakaz zawracania - to tylko oni jeżdżą jeszcze w miarę ok. Patrzę przez okno naszego busa, ninja za kierownicą, anioły i reszta. Po godzinie dotarliśmy na miejsce. Budynek szkoleniowy położony na końcu świata, ale wyposażony we wszystkie potrzebne sprzęty do treningów różnego rodzaju. Przebieranki, wypełnianie ankiety i zaczęły się ćwiczenia z gaśnicą.
Pomieszczenie przypominało kabinę w samolocie, powiedzmy klasę bardzo ekonomiczną. Na początek trzeba było ugasić pożar w piekarniku wielkości skrzynki na listy, takiej czerwonej jak jest na poczcie. Każda z dziewczyn dostała maseczkę ochroną, która przebierała różne wcielenia. A to na nosie, a to na głowie a to na oczach, dziewczyny miały ubaw po pachy. Dostałyśmy okularki i rękawice wielkości XXXL, przez które o wiele trudniej obsługiwało się niewielką gaśnicę. Drugie zadanie i drugi pożar był w toalecie, rach ciach i ugaszone. Zadanie wykonane wzorowo i można było wracać do "domu". Godzina była wczesna więc z Meksykanką i Kostarykanką wybrałyśmy się na souk, zjeść coś typowo arabskiego i zapalić shiszę. Pyszności !!! Cudna atmosfera, jabłkowy dymek z shiszy i 21:30 niczym kopciuszek szukałyśmy karety, która przed 22:00 dowiezie nas do naszego damskiego akademika. Udało się, zameldowałyśmy się na kilka minut przed dziesiątą. Więźniowie wrócili. Czas spać.
W Doha, o której by się nie wyjechało jest korek. Wielkie białe samochody stoją i trąbią na siebie, tak jakby miało to rozładować korek. A tak w ogóle, to są strasznymi kierowcami. Pełno wypadków, jeżdżą naprawdę na wariata i w nosie mają przepisy. No chyba, że taksiarze, którzy nie chcą zawracać na znaku zakaz zawracania - to tylko oni jeżdżą jeszcze w miarę ok. Patrzę przez okno naszego busa, ninja za kierownicą, anioły i reszta. Po godzinie dotarliśmy na miejsce. Budynek szkoleniowy położony na końcu świata, ale wyposażony we wszystkie potrzebne sprzęty do treningów różnego rodzaju. Przebieranki, wypełnianie ankiety i zaczęły się ćwiczenia z gaśnicą.
Pomieszczenie przypominało kabinę w samolocie, powiedzmy klasę bardzo ekonomiczną. Na początek trzeba było ugasić pożar w piekarniku wielkości skrzynki na listy, takiej czerwonej jak jest na poczcie. Każda z dziewczyn dostała maseczkę ochroną, która przebierała różne wcielenia. A to na nosie, a to na głowie a to na oczach, dziewczyny miały ubaw po pachy. Dostałyśmy okularki i rękawice wielkości XXXL, przez które o wiele trudniej obsługiwało się niewielką gaśnicę. Drugie zadanie i drugi pożar był w toalecie, rach ciach i ugaszone. Zadanie wykonane wzorowo i można było wracać do "domu". Godzina była wczesna więc z Meksykanką i Kostarykanką wybrałyśmy się na souk, zjeść coś typowo arabskiego i zapalić shiszę. Pyszności !!! Cudna atmosfera, jabłkowy dymek z shiszy i 21:30 niczym kopciuszek szukałyśmy karety, która przed 22:00 dowiezie nas do naszego damskiego akademika. Udało się, zameldowałyśmy się na kilka minut przed dziesiątą. Więźniowie wrócili. Czas spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz