Wreszcie zabrałam się za pisanie. Przez ostatnie dni byłam ciągle w "niebie" i nie miałam czasu się wyspać, a co dopiero zaglądnąć na bloga. Ale dzisiaj dzień wolny, obudzili mnie sprzątacze od karaluchów, które zadomowiły się w moim apartamencie, więc spanie się skończyło wcześnie rano. Przez ostatnie dni byłam w Algierii, Kopenhadze, Londynie, a jutro ruszam do Mediolanu połączonego z Niceą. Powoli ogarniam co i jak trzeba robić, nie ma czasu na żadne pomyłki, lepiej wszystko wiedzieć i nie zadawać za dużo pytań, bo fałszywych ludzi czekających na Twoją pomyłkę jest dużo. Najgorsze są skośnookie i Hindusi, oni skreślają Cię już przed lotem, gdy mamy briefing, wystarczy, że ma się blond włosy, niebieskie oczy i nie wcinasz ryżu na śniadanie i już wolisz wracać do Doha, niż lecieć na drugi koniec świata z tymi ludźmi. Ale jak w każdej pracy znajdą się tacy co będę podrzucać kłody pod nogi, olać ich.
Lot do Kopenhagi całkiem przyjemny. Był to mój pierwszy samodzielny lot, gdzie nie miałam już blaszki "trening" na koszulce, tylko złoty identyfikator ze swoim imieniem. Stefki bardzo przyjemne, dużo się nauczyłam, wiele mi opowiedziały i przez to lot był mniej stresujący. Wszystko zależy od ekipy z którą się lata, to nieprawda, że pasażerowie są najgorsi podczas lotu, najgorsze to pokręcona jak drzwi od poczty załoga, a takową miałam w drodze do Londynu. Istne piekło. Ale wracając do Danii, co za ceny. Jak Ci ludzie tam żyją, drogo jak cholera, ale za to pogoda była cudowna. Piękne słońce dopisywało przez cały dzień. Przypomniały mi się stare czasy, gdy byłam z Tatą w legolandzie i wcześniej odwiedziliśmy Kopenhagę. Zobaczyłam syrenkę, porobiłam zdjęcia w porcie i wysłałam pocztówki. Nie kupiłam magnesu na lodówkę, bo Pani w sklepie była zołzą i potem nie było już okazji, ale może jeszcze kiedyś mnie tam wyślą.
Londyn natomiast zamienił się w koszmar. Głupia jak siano CS - czyli Cabin Senior odpowiedzialna za część ekonomiczną, była skośnooką pipą, żeby nie używać wulgaryzmów na własnym blogu. Niesprawiedliwa, czekająca na jakiekolwiek potknięcie i chętna wszystko napisać w specjalnym raporcie, który wysyła do biura i trzeba się potem tłumaczyć. Będę się modlić, żeby więcej z nią nie latać, bo osiwieję i pojawią mi się zmarszczki, a to to już za wiele. W samolocie jakaś kobita poprosiła o cokolwiek na podrażnione oczy. Dostała krople, prawie jak placebo, bo w 90 % to czysta woda. Po wylądowaniu i rundzie po lotnisku, dostaliśmy telefon, że musimy wracać, bo Pani jest ślepa i oskarża chłopaka, który jej kropił oczy że przez niego nic nie widzi. No i się zaczęło. Jak ma widzieć, jak ma oczy zaklejone opatrunkiem, no i zamiast odpoczywać i odsypiać koszmarny lot, wyjaśnialiśmy sytuację z okiem. Hotel porażka, pokoje małe, brzydkie i klaustrofobia, której nie mam włączyła się już po zamknięciu drzwi. Jazda lewą stronę jezdni to dopiero zamieszanie. Wcześnie rano wybrałam się na zakupy do chyba wszystkim znanego sklepy primark. Pieniądze wydane, nowe buty i kilka innych gadżetów od razu poprawiły mi humor. Wieczorem powrót do Doha, załoga wciąż ta sama, więc cudów się nie spodziewałam.
No i potem od razu Algieria, gdzie na szczęście wszyscy byli bardzo sympatyczni. Pomocni i zorganizowani przez co lot minął szybko i mimo, że połamałam wszystkie paznokcie było OK. No z małym wyjątkiem - ludziki, które pościągały buty i śmierdziało jak w publicznej toalecie, to cała reszta była znośna. Nie mówili po angielsku, wiec dostawali wszystko co im się spodobało na wózeczku i byli zachwyceni. W Algierii nie miałam ochoty na długie wyjścia i zwiedzanie, bo też niespecjalnie jest gdzie i co zobaczyć, więc z koleżanką z Iraku i prawą ręką kapitana czyli FO ( first officer) poszliśmy na smakowity stek i czerwone winko do knajpy o nazwie hipopotam. Bardzo przyzwoita jak na moje wyobrażenia o tym kraju, a winko rozkoszne jak nigdy wcześniej. Po tylu miesiącach picia wody, 7 up'a i herbaty, wino zaszumiało mi w głowie. Grzecznie wróciłam do hotelu, gdzie mieli najwygodniejsze łóżko na świecie. Coś wspaniałego. Jakby miała takie łoże w domu, chyba bym z niego nie wychodziła.
Wróciłam zmęczona jak nigdy. I rozpoczęłam oficjalne 3 dni wolnego. Muszę odebrać ciuchy z pralni, zjeść coś i przygotować się na jutrzejszy Mediolan. Makaroniarze przybywam :)
Lot do Kopenhagi całkiem przyjemny. Był to mój pierwszy samodzielny lot, gdzie nie miałam już blaszki "trening" na koszulce, tylko złoty identyfikator ze swoim imieniem. Stefki bardzo przyjemne, dużo się nauczyłam, wiele mi opowiedziały i przez to lot był mniej stresujący. Wszystko zależy od ekipy z którą się lata, to nieprawda, że pasażerowie są najgorsi podczas lotu, najgorsze to pokręcona jak drzwi od poczty załoga, a takową miałam w drodze do Londynu. Istne piekło. Ale wracając do Danii, co za ceny. Jak Ci ludzie tam żyją, drogo jak cholera, ale za to pogoda była cudowna. Piękne słońce dopisywało przez cały dzień. Przypomniały mi się stare czasy, gdy byłam z Tatą w legolandzie i wcześniej odwiedziliśmy Kopenhagę. Zobaczyłam syrenkę, porobiłam zdjęcia w porcie i wysłałam pocztówki. Nie kupiłam magnesu na lodówkę, bo Pani w sklepie była zołzą i potem nie było już okazji, ale może jeszcze kiedyś mnie tam wyślą.
Londyn natomiast zamienił się w koszmar. Głupia jak siano CS - czyli Cabin Senior odpowiedzialna za część ekonomiczną, była skośnooką pipą, żeby nie używać wulgaryzmów na własnym blogu. Niesprawiedliwa, czekająca na jakiekolwiek potknięcie i chętna wszystko napisać w specjalnym raporcie, który wysyła do biura i trzeba się potem tłumaczyć. Będę się modlić, żeby więcej z nią nie latać, bo osiwieję i pojawią mi się zmarszczki, a to to już za wiele. W samolocie jakaś kobita poprosiła o cokolwiek na podrażnione oczy. Dostała krople, prawie jak placebo, bo w 90 % to czysta woda. Po wylądowaniu i rundzie po lotnisku, dostaliśmy telefon, że musimy wracać, bo Pani jest ślepa i oskarża chłopaka, który jej kropił oczy że przez niego nic nie widzi. No i się zaczęło. Jak ma widzieć, jak ma oczy zaklejone opatrunkiem, no i zamiast odpoczywać i odsypiać koszmarny lot, wyjaśnialiśmy sytuację z okiem. Hotel porażka, pokoje małe, brzydkie i klaustrofobia, której nie mam włączyła się już po zamknięciu drzwi. Jazda lewą stronę jezdni to dopiero zamieszanie. Wcześnie rano wybrałam się na zakupy do chyba wszystkim znanego sklepy primark. Pieniądze wydane, nowe buty i kilka innych gadżetów od razu poprawiły mi humor. Wieczorem powrót do Doha, załoga wciąż ta sama, więc cudów się nie spodziewałam.
No i potem od razu Algieria, gdzie na szczęście wszyscy byli bardzo sympatyczni. Pomocni i zorganizowani przez co lot minął szybko i mimo, że połamałam wszystkie paznokcie było OK. No z małym wyjątkiem - ludziki, które pościągały buty i śmierdziało jak w publicznej toalecie, to cała reszta była znośna. Nie mówili po angielsku, wiec dostawali wszystko co im się spodobało na wózeczku i byli zachwyceni. W Algierii nie miałam ochoty na długie wyjścia i zwiedzanie, bo też niespecjalnie jest gdzie i co zobaczyć, więc z koleżanką z Iraku i prawą ręką kapitana czyli FO ( first officer) poszliśmy na smakowity stek i czerwone winko do knajpy o nazwie hipopotam. Bardzo przyzwoita jak na moje wyobrażenia o tym kraju, a winko rozkoszne jak nigdy wcześniej. Po tylu miesiącach picia wody, 7 up'a i herbaty, wino zaszumiało mi w głowie. Grzecznie wróciłam do hotelu, gdzie mieli najwygodniejsze łóżko na świecie. Coś wspaniałego. Jakby miała takie łoże w domu, chyba bym z niego nie wychodziła.
Wróciłam zmęczona jak nigdy. I rozpoczęłam oficjalne 3 dni wolnego. Muszę odebrać ciuchy z pralni, zjeść coś i przygotować się na jutrzejszy Mediolan. Makaroniarze przybywam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz