niedziela, 3 kwietnia 2011

SKRZYDŁA

Nareszcie koniec szkolenia. Minęło tak szybko, że straciłam całkowicie poczucie czasu. Wiedziałam tylko, że piątek mam wolny i ta wiedza pozwalała odnaleźć się gdzieś w czasoprzestrzeni. W dniu skrzydeł zgarnęli nas wcześnie rano z naszego "alcatraz", oczywiście w kompletnych uniformach i zaczęły się kolejne wykłady. Po kilku godzinach spałam w czapce z wizerunkiem kozy, i żadna siła nie była w stanie zmusić mnie do słuchania Pana od bezpieczeństwa, Pana od skanerów na lotnisku i innych kosmicznych tematów. Nie rozumiem dlaczego zostawiają to na koniec, chyba że chciano nas zanudzić na amen.

Sama ceremonia nadania skrzydeł to pic na wodę. Wyobrażałam sobie piękną salę, niczym na rozdaniu dyplomów, przemówienie Al Bakera i chciałam dostać maleńkie skrzydła w postaci broszki albo magnesu na lodówkę. Moja wizja jakże ważnego dnia, o którym codziennie tyle się słuchało, prysnęła jak babciny kot oblany przeze mnie wodą dawno temu. Od ósmej rano wykłady, z których żadnych nowych informacji się nie dowiedziałam. Zmęczona, nie mogłam doczekać się końca dnia i chwili kiedy wreszcie ściągnę tą okropną czapkę. Około 12:30 poproszono nas do drugiej sali, trochę większej niż ta w której się kisiłyśmy i zaczęło się rozdawanie dyplomów. Stoły ustawione były w literę U, za którymi siedziała moja grupa i skośnookie, które zaczynały szkolenie w tym samym czasie, ale były w innej grupie. Krótkie gratulacje, podziękowania, rozdanie dyplomów jak na zawodach sportowych i to by było na tyle. Trwało nie więcej jak 15 min. jednym słowem żenua po raz kolejny.

Dostałyśmy tort i złote blaszki z naszym imieniem do przyczepienia na służbowy uniform. No i druga część pięknej uroczystości czyli pogadanka tego z dziewiątego piętra. A jako, że jest zajętym człowiekiem trzeba było czekać jakieś dwie godziny. W tym czasie firmowy fotograf ustawiał nas do wspólnego zdjęcia. Fotograf nie przypominał fotografa, a ustawiał nas w najgorszym możliwym miejscu w sali. Na tle białej ściany gdzie stał ten z góry, na tle pogniecionych srebrnych  żaluzji  i jeszcze kawałka innego elementu dekoracji tej samej ściany w kolorze drzewa. Talentu Panu z aparatem nie ba co zazdrościć bo sama bym to lepiej zrobiła. Nie potrafił robić zdjęć, ale starał się nadrobić żartem i rzucał głupkowatymi powiedzonkami co parę minut. Próba zdjęcia zanim przyjdzie Baker i czekanie. Szminki, błyszczyki i inne świecidełka poszły w ruch, żeby zakryć oznaki totalnego zmęczenia spowodowanego zanudzeniem na śmierć.

Przyszedł w swojej białej sutannie, w której stanął dokładnie tam gdzie nie powinien, czyli na białej ścianie, chyba, że było to ukartowane żeby nie było go widać. Fotograf zrobił fotki i zaczęła się pogadanka. O samolotach, o firmie, o rozwoju, o możliwościach awansu, o zasadach, o regulacjach o tym co można a czego nie można, za co można zostać zwolnionym, o nowych destynacjach, które może niedługo się otworzą i w sumie nic nowego się nie dowiedziałam. Skośnookie zasypiały na siedząco, aż im Baker zwrócił uwagę. Otrzymałyśmy pozwolenie na wyjście z alcatraz i powrót przed 03:30. Po tylu tygodniach powrotów przed 22:00, miło było poczuć się inaczej jak wieczny kopciuszek.

Pojechałyśmy z dziewczynami na imprezę do Klubu "W" czyli dabylju. Było miło, szkoda tylko że ceny drinków przewyższają moje miesięczne zarobki. Rezerwacja stolika dla 5 osób jedyne 1000 pln i nie pomyliłam liczby zer, drink cosmopolitan 80 pln, butelka wódki 1 ponad 1000 pln. Witamy w arabowie, gdzie za taką cenę powinni dołączać Pana ze złotymi zębami i limuzynę z kierowcą. Towarzystwo na imprezie przeróżne, od ruskich prostytutek po arabskim chłoptasiów z pożyczkami w pięciu bankach, żeby było ich stać na postawienie dziewczynie fantazyjnego drinka. Zatem, jestem już legalną stefką. Szkolenie zakończone, czas zacząć latanie. Pojutrze pierwszy lot! Zatem do nauki.

1 komentarz: