sobota, 27 sierpnia 2011

NIE MAM CZASU




No nie mam czasu na mojego ukochanego bloga, nie mówiąc już o innych przyjemnościach. Także szybko w wielkim skrócie mam się dobrze. Choć i chwile załamaniowe-depresyjne tez ostatnimi czasy się pojawiały. W Wiedniu byłam na koncercie znanego wszystkim Pana Mozzarta, podskakiwała baletnica i były śpiewy operowe. Najlepiej wydane 40 euro ze wszystkich moich layoverów. Hotel położony dosłownie rzut czapką, wystarczyło przejść przez ulicę, a że wakacje więc sukni wieczorowych zakładać nie trzeba było - bo i skąd takową wziąć. Wiedeń uroczy, zakupiłam także kabanosa i jak sobie o nim pomyślę to już mi ślinka cieknie. Na wygnaniu, to najszybciej się tęskni za jedzonkiem.


W moje urodziny byłam w Hong-Kongu, crew do bani więc wielkiej imprezy nie zrobiłam. Pierwszego dnia jakiś zboczeniec z wysp, złożył mi niemoralna propozycję i prawie zemdlałam, że ludzie to mają tupet. Stary dziad przygód szuka...A blee..Następnego dnia pojechałam kolejką linową zobaczyć największego (chyba na świecie) Buddę - tzn. posąg Buddy ze swastyką na piersi o której jeszcze trochę muszę poczytać, co i jak i skąd i dlaczego. Wycieczka piękna, magnesik na lodówkę kupiony, występ Shaolin oglądnięty, wspinaczka po niekończących się schodach zaliczona. Hong- Kong super! Polecam każdemu, a najbardziej tym co mogą sobie zabidować na październik, bo wrześniowy roster już zrobiony. Beznadzieja - ale powoli mnie to już nie dziwi.


No i tyle, byłam w domu i w Krakowie i w Warszawie, najadłam się ogórków i szyneczki i nacieszyłam się zielenią. Walczę dalej o mój urlop, ale żetony dalej mnie zwodzą. Nie podaruję, choćbym miała komuś wysłać list z pogróżkami. A tym czasem idę spać, bo o jest 8 rano a o 18 stej już mnie zbierają na lot do Indii. Niech żyją Hindusi!

sobota, 13 sierpnia 2011

STEFKA W DRODZE DO DOMU

Nie ma to jak nie mieć czasu napisać choćby krótkiego wpisu na blogu. Z góry przepraszam, ale obiecuję poprawę jak na spowiedzi świętej. Dziś w nocy lot na Goa, tam i powrót - potem szybka przebieranka w tualecie i biegusiem na samolot do Monachium. Odespanie lotu i znowu biegiem na samolot do Krakowa. I jak wszystko pójdzie zgodnie z planem około 17 będę na Balicach. Trzymajcie kciuki! Niebawem napiszę jak było na koncercie Mozzarta w Wiedniu i jak filipińskie panie robiły mi manicure, pedicure ze spa, depilację brwi woskiem za całe 50 zł. Dużo się dzieje, a czasu wciąż mało. Walizka gotowa, zatem w drogę.

środa, 3 sierpnia 2011

RAMADANOWA WERSJA AKCJI PAJACYK - PODZIEL SIĘ POSIŁKIEM


Równo ze wschodem słońca pierwszego sierpnia, rozpoczął się Ramadan. Oczywiście nie tylko w Doha, ale wszędzie tam, gdzie muslimy mieszkają i święty miesiąc obchodzą. Pozmieniali godziny urzędowania biur, sklepów, banków i wprowadzili regulacje dotyczące lotów. Nie wystawiamy alkoholu, serwujemy dyskretnie, żeby inny poszczący muslim się nie oburzył. Teraz to im przeszkadza butelka Whiskacza w czasie serwisu, ale jak chcą się modlić w naszej kuchni, gdzie jest brudno bo rzadko kto tam porządnie sprząta, a butelki z różnymi alkoholami obijają się o siebie - to im nie przeszkadza. Ostatnio wprowadzono też nowe zasady, iż nie można więcej modlić się w kuchni i nigdzie indziej, tylko na swoim małym ciasnym siedzeniu. Zostałam zmierzona wzrokiem i głupi stary Arab zagroził, że Allah sobie to zapamięta, że nie pozwoliłam mu się pałętać pod moimi nogami - kiedy to ja pełniłam funkcję samolotowej kucharki. A ze mną nie ma zmiłuj, jak mówię że nie można to zdania nie zmienię i choćby się zaklinał na Allahów i wszystkich świętych to jak dla mnie może się nie modlić wcale. No i takie to początki Ramadanu. Większość nie je i nie pije, na półprzytomni spoglądają kiedy zajdzie słońce i będą mogli napić się wody i zjeść przygotowany dla nich specjalnie posiłek. Iftarowe pudełka rozdajemy tym, którzy poszczą i po zachodzie słońca zaczynają biesiadę. Pyszności w tych pudełeczkach. Czerwone opakowanie chyba z jakimś meczetem, nie przyglądałam się dokładnie a w środku coś a'la nadziewane pierożki z ciasta francuskiego z serem, warzywami i baraninką, w osobnym pudełeczku dwa przepyszne daktyle i małe orzechowe rurki polane miodem, które stanowią tradycyjny słodki przysmak w krajach arabskich, do tego butelka wody i hermetycznie zamknięty kubeczek z labanem - ni to mleko, kefir, jogurt w każdym razie mi osobiście nie smakuje. Na locie do Ankary, gdzie tylko jedna osoba twardo obchodziła Ramadan, a w samolocie unosiły się zapachy kurczaka, wołowiny i świeżo parzonej kawy, najadłam się iftarowych pudełek, aż nadto. Jak świętować to świętować - pychotka.

Jedni nie jedzą a my z Kasią, postanowiłyśmy zorganizować akcję pajacyk w budynku Al Mana, a raczej Rania Gardens, gdzie nie wiadomo gdzie Rania a już dopiero gdzie te ogrody. Po siłowni zabrałam się za naleśniki, nasączone karmelem banany i dla urozmaicenia truskawkowy dżemik. Zwołałyśmy Darię z koleżanką i rozpoczął się poczęstunek, prawie jak na Wigilię. Zupka jarzynowa Kasi, była przepyszna i dostałam wedle hasła akcji do domu, żeby się nic nie zmarnowało. Potem stos naleśników, które zniknęły szybciej jak powstały i też ze skromnością przyznam, że były pyszne. Na koniec deser, czyli polska galaretka z owocami i można było z przejedzenia zaliczyć mały zgon. Na koniec Kasi lodówka zawstydziła cały Ramadan i akcję pajacyk, gdy ukazała co może pomieścić i ile pyszności się tam znajduje. Od pierogów po kapustę i przy mojej lodówce, która aktualnie ma tylko światło, mleko i jedno jajko wygląda jakby to mnie trzeba było dokarmiać.

No i na koniec dodam, że po raz kolejny dostałam ataku serca, gdy po długim oczekiwaniu wreszcie pojawił się grafik z urlopami. I niech umrą z głodu w ten Ramadan jak im się wydaje, że na pierwszy urlop pojadę dopiero 16 marca 2012 roku, który mi z łaską przyznali. Kpina. Mam do wykorzystania 20 dni urlopu, a dostałam tylko dziesięć, więc gdzie pozostałe dziesięć ja się pytam? Mój pracodawca nie przestaje mnie zaskakiwać, po 13 miesiącach fruwania mogę pojechać na wakacje - uprzejmie dziękuję, szkoda tylko że mój darmowy bilet na lot Qatar Airways mogę wykorzystać do końca grudnia 2011. Gdzie tu logika?