sobota, 29 grudnia 2012

ZAPACH KADZIDEŁ - OMAN


Wyjazd do Omanu, był w planach już od dawna, tylko coś nie mógł się urodzić. Aż pewnego pięknego dnia, koleżanka Ariadna zaintrygowana propozycją wycieczki, powiedziała że wyruszy ze mną na podbój jednego z piękniejszych Państw Półwyspu Arabskiego. Tyle się słyszy z każdej strony, jak tam cudnie, jak zielono, jak orientalnie, aż przyszedł czas przekonać się na własnej skórze. Cztery dni wolnego, samolot zarezerwowany dla odmiany przez FlyDubai, czyli tanią linię lotniczą z Dubaju. Mimo dłuższej podróży, bo z przesiadką w Dubaju to przynajmniej gwarantowane miejsce w samolocie. Na pokładzie do Dubaju 17 pasażerów, miejsca do wyboru do koloru. Już  mi się podoba. Na pokładzie sympatyczna załoga, twarzowe uniformy i kapitan Carlos, który leciał trochę jak pijany. Oj..rzadko robi mi się słabo, a już szukałam jakiegoś woreczka. Najbardziej zaskoczył mnie filmik o bezpieczeństwie na pokładzie samolotu. Musicie zobaczyć bo jest genialny!

W Muskacie wylądowałyśmy po południu. Odebrałyśmy samochód z wypożyczalni i wyruszyłyśmy w poszukiwaniu najstarszego hotelu w stolicy, w którym miałyśmy nocować http://www.mutrahotel.com/home.php. GPS nie chciał z nami współpracować, a pożyczony przewodnik po dziesięciu minutach chciałam wyrzucić przez okno. Droga z lotniska zajęła nam chwilę, bo zdążyłyśmy się zgubić kilka razy. Najczęściej w momencie gdy kończyła się już droga, uznawałyśmy że to jednak nie tędy droga. Oznakowanie dróg ma wiele do życzenia, co przepłaciłyśmy zawałem serca wjeżdżając pod prąd jednokierunkowej ulicy. Dzięki Bogu nic się nie stało, ale bez przygód na początku by się nie obyło. Potem znowu się zgubiłyśmy, podjeżdżając wzdłuż wielkich skał pod oświetlony żółtym blaskiem księżyca meczet. Skończyła się droga, nawrotka i dzielnicą na skalnej górze zjeżdżałyśmy do głównej drogi. Za nami biały samochód na omańskich numerach mrugał w nas światłami. Zatrzymałam się, żeby zorientować się w sytuacji gotowa do opuszczenia szyby, na co Ariadna krzyczy "nie otwieraj!" w końcu nie wiedziałyśmy czy to bezpieczne posunięcie było. Oczywiście otworzyłam. Mężczyzna w białej kandurze ( regionalnym stroju arabskim ) i kummie na głowie uśmiechnął się do nas przyjaźnie i zapytał, gdzie chcemy dojechać. Hotel był niedaleko, ale przez przebudowę drogi, można się było zgubić po raz kolejny tego dnia. Chłopiec siedzący na miejscu pasażera przyglądał nam się uważnie. Domyślam się że to ojciec z synem byli dla nas tak życzliwi i pojechałyśmy za nimi, aż pod samiuśkie drzwi hotelu. Na koniec zapytali czy potrzebujemy jeszcze jakiejś pomocy i pomachali na do widzenia. Witamy w Omanie.

Sułtanat Omanu przywitał nas tak ciepło i serdecznie, że od razu się zakochałam. Już od lotniska można było wymienić kilka słów z Omańczykami, co w Katarze jest prawie niewykonalne. Uśmiech gości na ich twarzach od ucha do ucha, słońce świeci a w powietrzu czuć zapach kadzidła. Na straganach mijamy dymiące kadzielnice, którymi pachnie dosłownie wszystko. Dym o zapachu lawendy, piżma i drzewa sandałowego, można poczuć w kawiarniach, sklepach a nawet w muzeach. Już od czasów starożytnych kadzidła używano w obrządkach religijnych. Wonny dym z omańskich żywic unosi się dziś ku niebu nawet w Watykanie. Egipskie hieroglify mówią o ekspedycjach wysyłanych przez królową Hatszepsut na tereny dzisiejszej Somalii, w poszukiwaniu drzewek kadzidłowca. Kadzidło miało też znaczenie praktyczne, królowa stosowała je jako perfumy i środek przeciw zmarszczkom. Cenniejsze niż złoto, było dobrem luksusowym, na które mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi. Wchodzimy na autentyczny omański souk, gdzie zachwycam się drewnianymi sklepieniami, które wyglądają przewspaniale. Sprzedawcy machają przed nosem szalikami, mrucząc pod nosem "paszmina madam, paszmina, see". Nie chcemy oglądać szalików, wchodzimy do sklepy ze starociami, których jest tyle, że w głowie mi się zakręciło. Piękne stare kłódki, dzbany, monety, nawet pantofle z zadartymi noskami, niczym zdjęte ze stóp Alladyna. Jakby się dobrze poszperało to i dywan by się znalazło. Na stole leżą noże, oryginalnie zakrzywione zakładane na specjalne okazje. Kandżar (nóż) widnieje na fladze narodowej, znaczkach i myślę, że mógłby być ciekawą pamiątką do mojej kolekcji.



Stary Muskat przypomina mały labirynt dróg jednokierunkowych. Dobrze, że paliwo jest tanie, bo inaczej straciłybyśmy tam fortunę na naszym błądzeniu po mieście. W bardzo lokalnej knajpce na świeżym powietrzu, zjadłyśmy mięsną ucztę, popiłyśmy najlepszą na świecie miętową herbatą i wróciłyśmy spacerkiem do hotelu. Zmęczenie dało już się we znaki, bo zasnęłam na zawołanie. Rano zaczynamy zwiedzanie. Przed nami dzień pełen wrażeń. Dobranoc.

czwartek, 27 grudnia 2012

Z WIZYTĄ W DOHA

Święta minęły tak szybko i bez pompy, że nawet ich nie poczułam. Mam w domu dwie małe choinki i kilka dekoracji, ale atmosfery magicznych świąt w tym roku nie było. Za oknem ciepło, co katarskiej zimy w ogóle nie przypomina, ale tylko się cieszyć, bo wreszcie można oddychać i otworzyć w domu okno. Grudzień w Doha mógłby trwać przez cały rok. Ajj..marzenia...

Pierwszym lotem z Polski przyleciała Mama. Druga wizyta w Katarze była równie ekscytująca, jak ta pierwsza. Goście zawsze wnoszą trochę zamieszania i bałagan w pokoju, ale później łezka się w oku kręci, że czas się już żegnać. Byłyśmy na przepięknym koncercie Samiego Yusufa w amfiteatrze pod gołym niebem i puszystymi gwiazdami, poleciałyśmy na Malediwy i spiekłam się jak rak. Lepiłyśmy pierogi, grałyśmy w karty i śmiałyśmy się w nocy tak bardzo, że prawie sąsiadki pukały mi w ścianę. A wszystko dlatego, że Mamę wystraszyłam tak bardzo, że serce stanęło jej w gardle, a ja nieświadomie odegrałam scenę jak z nagrodzonego Oskarem horroru. Poszłam spać trochę wcześniej, bo oczy same mi się zamykały. Współlokatorki nie było w domu, a mama siedziała jeszcze przy komputerze, gdy ja położyłam się spać. Pożyczony dmuchany materac zajmował pół pokoju i w nocy prawie całkowicie schodziło z niego powietrze. Na całe szczęście, za pomocą guzika pompował się automatycznie, bucząc jak stary odkurzacz. W całym mieszkaniu było ciemno. Mama weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi, odwróciła się plecami do mojego łóżka i uruchomiła dopompowanie materaca. Obudzona hukiem z materaca, wstałam i poszłam do łazienki zostawiając uchylone drzwi. Gdy materac był już napompowany, mama zobaczyła że drzwi są otwarte i słychać jakby ktoś był w mieszkaniu. Pomyślała, że ja w łóżku śpię jak zabita, Moniki nie ma w domu, a ktoś łazi po mieszkaniu. Serce waliło jej tak, że aż ja w łazience słyszałam a jak się wszystko wyjaśniło, popłakałam się ze śmiechu. "Miśka Ty mi takich rzeczy nie rób"-usłyszałam.

Na Malediwach była piękna pogoda, warto o tym wspomnieć, bo czasami deszcz potrafi zaskoczyć. Byłyśmy tam tylko jeden dzień, więc bardzo nam zależało, żeby słoneczko błyszczało na niebie. Tak też się stało. Popłynęłyśmy z samego rana na wyspę Vadoo http://www.adaaran.com/prestigevadoo/ gdzie odpoczęłyśmy na białym piasku i nie mogłyśmy się nacieszyć pięknymi widokami. Ile razy tam jestem, tyle razy czuję się jak w raju. Zrobiłyśmy milion zdjęć w każdej możliwej pozie, a że cała plaża należała do nas, można było się wyginać niczym profesjonalne modelki bez większego skrępowania. Delikatny wiatr, turkusowy ocean, ćwierkające ptaszki, wszystko to powoduje, że jest bosko. Przesympatyczna obsługa i iście rodzinna atmosfera sprawiła, że ani mi się śniło z wracać. Ale szybka łódź motorowa była jak szwajcarski zegarek, punktualnie o wyznaczonej godzinie popłynęłyśmy z powrotem do hotelu.


Koniec wakacji przyszedł szybciej niż myślałam i uściskałyśmy się serdecznie na do widzenia. W marcu planuję przyjazd na parę dni do domu, więc będzie okazja zobaczyć rodzinę i przyjaciół. W lutym urlop na który dalej nie wiem gdzie jechać. Może Argentyna? Może Tajlandia a może Curacao? Sama nie wiem, muszę coś wreszcie postanowić, bo obudzę się jak zwykle za pięć dwunasta bez pomysłu. A czas ucieka.

sobota, 22 grudnia 2012

WESOŁYCH ŚWIĄT


Najszczersze życzenia.
Pięknych i radosnych nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia,
Świąt spędzonych w rodzinnej atmosferze,
Abyście znaleźli dużo kolorowych prezentów pod zieloną choinką,
Świąt które, dadzą wam trochę radości i odpoczynku,
A co najważniejsze nadzieje na Nowy Rok,
Aby był dużo lepszy od obecnego.

Życzy:
NIKA

wtorek, 18 grudnia 2012

CO SIĘ STAŁO?

Drodzy czytelnicy! Pragnę najmocniej jak potrafię, przeprosić za tak nagłe zablokowanie strony. Należą Wam się nie tylko przeprosiny, ale także wyjaśnienia. Po opublikowaniu posta pt."Warszawa nie da się lubić", rozpętała się burza. Posypały się obelgi i wyzwiska, przenosząc swoją siłę rażenia z bloga na forum internetowe portalu lotnictwo.net.pl OTWÓRZ LINK. Na portalu zaczęło się niewinnie
 OSSEAN pisze:
 "ciekawy blog CC Qatara do przeczytania ale najważniejsze z tego wpisu to:

"Plotka głosi, że od marca do Warszawy będzie latał duży samolot, więcej miejsc, większa szansa na wyjazd do domu. Na następne tygodnie loty są już obstawione i bilety sprzedają się jak świeże bułeczki. Wzrośnie też liczba lotów z czterech do siedmiu, czyli będziemy fruwać codziennie i bez dnia wolnego na miejscu."

Wzmianka o plotce nie wzbudziła większego zainteresowania. Przez dwie strony toczy się żenująca dyskusja, która pokazuje prawdziwą twarz forumowiczów. Nazywanie mnie "babką klozetową", "powietrzną kelnerką", "głupią babą" itp. nie robi na mnie wrażenia. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Szkoda, że człowiek nabiera odwagi w momencie, gdy pod tekstem wyświetla się ochronny napis"ANONIMOWY". Wiele razy powtarzałam i powiem to jeszcze raz. Wszystkie wpisy na MOIM blogu są tylko i wyłącznie oparte na MOICH własnych doświadczeniach. Jeśli Pani w sklepie jest tak niemiła, że poświęcę jej jedno zdanie o tym co zaszło, to znaczy że taką wyrobiłam sobie opinię o tej osobie. I nie uważam, że wszyscy pracownicy Carrefourów, sklepów i sektora usług są tak niekompetentni jak ta Pani. Ale jakbym miała pisać tylko o tym jak jest pięknie i cudownie, że Warszawa jest najpiękniejszą stolicą świata i że Polacy są mili, sympatyczni, pomocni i nie mogę nikomu nic zarzucić, czy byłabym wiarygodna?

Uderzcie się w pierś i z ręką na sercu powiedzcie, że nie raz doświadczyliście braku profesjonalizmu, niesympatycznej obsługi czy gorszego dnia jakiegoś pracownika. Oczywiście można zamieść wszystko pod dywan i udawać, że nic się nie stało. Ale wstyd mi, gdy widzę takie zachowania w moim kraju, który ma być i jest świadectwem i wizytówką Nas Polaków za granicą. Dlatego będę pisać o Pani która była bardzo nieprofesjonalna, niezależnie od tego ile zarabia. I będę pisać o tym co mnie boli, bo odwiedzam różne miejsca i spotykam różnych ludzi, którzy niezależnie od wykształcenia, kultury w której się wychowali i języka którym mówią, potrafią okazać więcej szacunku i empatii do innego człowieka, niż Wy Anonimowi komentatorzy. Pozory mylą! Nigdy nie ocenia się książki po okładce, tak samo jak nie możecie oceniać mojej pracy, po przeczytaniu jednego postu. Prowadzę mój blog już prawie cztery lata, piszę to co zaobserwuję i co nie każdemu się podoba. Ale nie należę do osób, które widzą świat tylko w różowych barwach. Mocno stoję na ziemi i zawsze wysoko stawiam sobie poprzeczkę, więc odstawcie na bok zazdrość i zawiść, że ktoś może mieć lepiej, tylko weźcie się do roboty.

Wydaje wam się, że w Katarze w domach błyszczą złote klamki, bo w gazecie pojawił się artykuł " Katar raj na ziemi" OTWÓRZ LINK? Myślicie, że Polacy na emigracji nie chcą wrócić do Polski, że nie brakuje im polskiego marudzenia i mrozu w zimie? W Katarze żyje się inaczej, wolniej, nikogo nie obchodzi z której części świata tu przyjechał, czy ma dostęp do bieżącej wody i czy wie jak korzystać z toalety. Mogłabym się złościć na moich pasażerów, którzy jak napisałam, "dają nam nierzadko popalić" ale nigdy im tego nie pokażę. Nie dzielę moich pasażerów na klientów lepszych i gorszych, każdy otrzymuje pięciogwiazdkowy serwis i bezpieczeństwo na pokładzie, niezależnie czy to Hindus, Arab czy Europejczyk. Noszę mundur z wielką dumą i bardzo mocno doceniam to, że mogę być częścią siedmiotysięcznej załogi najlepszych linii świata. Moja opinia o sytuacjach, które mnie spotykają i doświadczeniach, które zdobywam nie ma na celu nikogo urazić. Różnice kulturowe czasami mnie złoszczą, czasami rozbawią do łez, czasami mam ochotę rzucić wszystko i zakopać się w wydmie na pustyni. Ale w życiu spotykam się z niesprawiedliwością, która sprawia, że robi się przykro i człowiek zaczyna się zastanawiać po co to wszystko.

Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni moim postem o krótkim pobycie w Warszawie. Z uwagi na zaistniałą sytuację, blog będzie miał okrojoną formę. Osoby dla których blog był swego rodzaju przewodnikiem, gdzie mogli znaleźć wskazówki dotyczące rekrutacji, życiu w Katarze i warunkach pracy jako stewardessa, z przykrością dodaję, że nie będą już miały do tego dostępu. Tym blogiem otworzyłam niejedne drzwi, które przybliżyły nie tylko zawód stefki, ale dodały otuchy i odwagi tym, którzy wahali się czy tu przyjechać i zacząć największą w swoim życiu przygodę. Dziękuję mojej 78 tysięcznej liczbie czytelników i tym, którzy w tej całej wojnie polsko-polskiej, mnie najbardziej wspierają. Mama poleciała już do domu, będzie więcej czasu na pisanie, bo zaległości zrobiły się spore. Pamiętam cały czas o Omanie, relacja jeszcze w grudniu.

sobota, 1 grudnia 2012

KAPEĆ

Trzy dni na SBY, z którego mnie na dodatek nie ściągnęli, dał się odczuć z każdej strony. Bo ile można siedzieć w domu, gdy z góry było wiadomo, że mają mnie w nosie. Z 4 dni SBYja dostałam godzinny lot tam i powrót, na którym głupia kobieta z groomingu, czyli ta od sprawdzania naszego nienagannego, pięciogwiazdkowego wyglądu, znowu uznała, że moje paznokcie są odrobinkę pomarańczowe. Chyba złożę w Inglocie reklamację na najbardziej soczysty czerwony nr 21 jaki tam mają. No, a że ja nie potrafię trzymać języka za zębami, musiałam się z nią pokłócić. Durna, rumuńska, mała wieśniara. Nie sięga mi nawet do szyi a panoszy się jakby była matką wszystkich stefek. Kazała zmyć, moje czerwone paznokcie, zrobiła wykrzywioną minę i zignorowała moje pytanie. Co za baba... Koniec końców, musiałam iść na rozmowę twarzą w twarz do jej pokoju i podchodząc do swojej kumpelki dla odmiany Hinduski powiedziała: " Darling kan ju konfyrm det dys nejl polisz is orendż" - Hinduska jak kazało zapytanie, śpiewająco odpowiedziała - "Jes, jes it is". No i znowu niekt nie stanie po stranie mojej i moich czerwonych paznokci. Żeby już nie sprowadzać na siebie więcej kłopotów jak mam, oznajmiłam że nie będę więcej malować paznokci, bo ktoś ma kłopoty z odróżnianiem kolorów. Ukłoniłam się w pas i poszłam.

Wczoraj wieczorem zaprosiła mnie Monia, na niezapowiedziane lanie wosku, bo w końcu w Doha też należy sobie trochę powróżać. Zabrałam Alpa, który jest moim studentem i udzielam mu lekcji polskiego. Ma bardzo sympatyczną narzeczoną z Polski i chce trochę podszkolić swoje umiejętności. Bardzo miły i ułożony młodzieniec. W moim sbyjowym więzieniu musiałam koczować do 22 giej, więc 22:01 byłam już gotowa do odbicia karty i opuszczenia zakładu karnego. Wsiadłam do samochodu, zapaliłam światła, silnik i poczułam, że coś mi się krzywo siedzi a przód samochodu z lewej strony jakby opadł. To mogło znaczyć tylko jedno. Wysiadłam z samochodu i zobaczyłam kapcia, który o tej godzinie nie wróżył nic dobrego. No i co tu robić. Obok mojego domu, jest jakiś szemrany zakład samochodowy, więc pomyślałam, że chociaż tam powoli się dotoczę, nie uszkadzając koła. No i jak fryzjer ma otwarte do pierwszej w nocy, tak mechanicy o dziesiątej już byli w domu. Pięknie. Nie widziałam, co począć, Alp był w drodze a mi zależało na czasie, bo wosk stygnął i droga do Sławków daleka. Mężczyzna z białej toyoty, musiał zauważyć że mam minę jakby mi zdechł chomik i czym prędzej otworzyłam szybę, mówiąc " I need your help". Wyskoczył z samochodu jak z procy i od razu zaczęła się akcja reanimacja mojego koła.

Zadawał pytania, czy mam to i tamto, jakieś klucze, lewarki dżizys, jakbym ja to miała wiedzieć. Dobrze, że zapasowe koło było o które się martwiłam, że nie mam. Niestety klucz do odkręcenia śrubek w kole nie pasował, a po drugie go nie było i  Pan M. pożyczył mi swój. Przyjechał Alp wspólnymi siłami, udało się zmienić koło. Podałam chłopakom mokre chusteczki, żeby przetarli ubrudzone ręce, bo chociaż to miałam na stanie. No i teraz zadzieram kiecę i lecę do serwisu zmieniać koło, dopompować i umyć bolida, bo jest taki brudny, że wstyd wsiadać. Ostatnio trochę kropiło i kurz, który się już zebrał przeistoczył się w błotnistą maź, pokrywającą całe auto. Potem do biura, gdzie mam parę spraw do załatwienia i w końcu z urlopu z Wyspach Zielonego Przylądka, wraca Gosia. Już się nie mogę doczekać.