Wyjazd do Omanu, był w planach już od dawna, tylko coś nie mógł się urodzić. Aż pewnego pięknego dnia, koleżanka Ariadna zaintrygowana propozycją wycieczki, powiedziała że wyruszy ze mną na podbój jednego z piękniejszych Państw Półwyspu Arabskiego. Tyle się słyszy z każdej strony, jak tam cudnie, jak zielono, jak orientalnie, aż przyszedł czas przekonać się na własnej skórze. Cztery dni wolnego, samolot zarezerwowany dla odmiany przez FlyDubai, czyli tanią linię lotniczą z Dubaju. Mimo dłuższej podróży, bo z przesiadką w Dubaju to przynajmniej gwarantowane miejsce w samolocie. Na pokładzie do Dubaju 17 pasażerów, miejsca do wyboru do koloru. Już mi się podoba. Na pokładzie sympatyczna załoga, twarzowe uniformy i kapitan Carlos, który leciał trochę jak pijany. Oj..rzadko robi mi się słabo, a już szukałam jakiegoś woreczka. Najbardziej zaskoczył mnie filmik o bezpieczeństwie na pokładzie samolotu. Musicie zobaczyć bo jest genialny!
Sułtanat Omanu przywitał nas tak ciepło i serdecznie, że od razu się zakochałam. Już od lotniska można było wymienić kilka słów z Omańczykami, co w Katarze jest prawie niewykonalne. Uśmiech gości na ich twarzach od ucha do ucha, słońce świeci a w powietrzu czuć zapach kadzidła. Na straganach mijamy dymiące kadzielnice, którymi pachnie dosłownie wszystko. Dym o zapachu lawendy, piżma i drzewa sandałowego, można poczuć w kawiarniach, sklepach a nawet w muzeach. Już od czasów starożytnych kadzidła używano w obrządkach religijnych. Wonny dym z omańskich żywic unosi się dziś ku niebu nawet w Watykanie. Egipskie hieroglify mówią o ekspedycjach wysyłanych przez królową Hatszepsut na tereny dzisiejszej Somalii, w poszukiwaniu drzewek kadzidłowca. Kadzidło miało też znaczenie praktyczne, królowa stosowała je jako perfumy i środek przeciw zmarszczkom. Cenniejsze niż złoto, było dobrem luksusowym, na które mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi. Wchodzimy na autentyczny omański souk, gdzie zachwycam się drewnianymi sklepieniami, które wyglądają przewspaniale. Sprzedawcy machają przed nosem szalikami, mrucząc pod nosem "paszmina madam, paszmina, see". Nie chcemy oglądać szalików, wchodzimy do sklepy ze starociami, których jest tyle, że w głowie mi się zakręciło. Piękne stare kłódki, dzbany, monety, nawet pantofle z zadartymi noskami, niczym zdjęte ze stóp Alladyna. Jakby się dobrze poszperało to i dywan by się znalazło. Na stole leżą noże, oryginalnie zakrzywione zakładane na specjalne okazje. Kandżar (nóż) widnieje na fladze narodowej, znaczkach i myślę, że mógłby być ciekawą pamiątką do mojej kolekcji.
Stary Muskat przypomina mały labirynt dróg jednokierunkowych. Dobrze, że paliwo jest tanie, bo inaczej straciłybyśmy tam fortunę na naszym błądzeniu po mieście. W bardzo lokalnej knajpce na świeżym powietrzu, zjadłyśmy mięsną ucztę, popiłyśmy najlepszą na świecie miętową herbatą i wróciłyśmy spacerkiem do hotelu. Zmęczenie dało już się we znaki, bo zasnęłam na zawołanie. Rano zaczynamy zwiedzanie. Przed nami dzień pełen wrażeń. Dobranoc.