niedziela, 3 maja 2009

JEEP SAFARI


Ranny ptaszek ze mnie, nie mogąc spać pomyślałam, że miło będzie wrócić wspomnieniami to cudownych chwil w Dubaju. Także dziś trochę o wycieczce na pustynię. Korzystając z voucherów, których świetność polegała na tym, iż można było zamówić główne danie w restauracji i drugie dostać gratis lub jak w naszym przypadku kupić wycieczkę na Jeepy dla jednej osoby a druga jechała za darmo. Takie rozwiązania wprowadził także Kraków, więcej informacji na stronie
www.kartanaplus.pl

Zbiórka na safari była około godziny 15 -stej. Czekaliśmy grzecznie w recepcji na biały samochód z nalepkami ArabiaNight. Nie lubię jak się spóźniają, czując się jak "moi" turyści czekający na wiecznie spóźnione autokary Blue Skya w Egipcie. Ale 5 min spóźnienia jest do wybaczenia. Byliśmy ostatnimi uczestnikami do zabrania więc przypadły nam miejsca na końcu jeepa. Średnio fajnie ale trudno. Jasna kremowa skóra na fotelach, mega wygodnie i komfortowo. Po około 40 minutach zatrzymaliśmy się na pierwszy postój. Meczet, kilka sklepów za napojami toaleta i naciągacze gotowi Ci sprzedać ziemię na której stoisz.


W końcu ruszamy na upragnioną pustynię. Jedziemy autostradą. Mijają nas szybkie luksusowe samochody co wcale mnie już nie dziwi. Dojeżdżamy do bram pustyni, kierowca spuszcza trochę powietrza z kół i wjeżdżamy na drobny jak mąka piasek w miejsce kolejnego przystanku. Tam spotykamy się z kilkunastoma innymi Jeepami z sieci ArabiaNight. Spora grupa czego nie było widać na pierwszy rzut oka. Robimy zdjęcia jak w transie. Piasek, jeepy, kierowców, siebie, znowu piasek i tak do momentu aż znalazł nas Pan od filmowania. Wystylizowany chudzielec z kamerą i para aparatów niemałych gabarytów. Macha, wygina się objaśnia co i jak robić. Tak więc kierując się wskazówkami Pana od zdjęć i filmów robimy miny, uśmiechamy się, podskakujemy jak jakieś korki, wszystko po to aby mieć piękną pamiątkę w postaci DVD.


Pozowanie skończona i zaczyna się zabawa. Ruszamy w otchłań pustyni, która była niesamowicie czysta i piękna. Nie to co w Egipcie. Ogromne piaskowe wydmy i białe jeepy wpinające się na ich szczyty.

Kierowcy choć uparcie twierdzili, że to jest ich pierwszy raz, byli doskonale doświadczonymi ekspertami w jeździe po piaskach pustyni. Po kilku minutach było mi już nie dobrze, od wiecznego podskakiwania i tym bardziej przeklinałam siedzenia na tyłach.Przed nami siedziała starsza para Irakijczyków, ubrana jakby lada moment szła na uroczystą kolację. A dwie kolejne osoby nie mam pojęcia skąd byli bo słowa z nimi nie zamieniłam. Pustynia i wesołe miasteczko w jednym. Zatrzymaliśmy się na wieeelkiej wydmie, widok zapierał dech w piersiach. Krótki odpoczynek, dla wielu sesje zdjęciowe w różnorodnych pozach. Napotkaliśmy dzikie wielbłądy i małych długich jadowitych mieszkańców jakże gorącego miejsca.





Ostatni postój przeznaczony był na podziwianie zachodu słońca. Powoli niczym ogniska kula słońce chowało się za horyzontem żegnając piękny słoneczny i jakże atrakcyjny dzień. Ponownie wsiedliśmy do aut i udaliśmy się w stronę dłuższego postoju. Coś a la osada beduińsko-berberyjska gdzie czekały na nas pisakowe deski ( wyglądały dokładnie jak snowboard) z taką różnicą, że zamiast śniegu był piasek. Quady, wielbłądy i kilka innych przyjemności. Miejsce ogrodzone wysokim murem przypominającym słomę, bambus lub liście palmy, na środku ogromne wybetonowana scena wyłożona wzorzystym dywanem.


W około miejsca do palenia fajki wodnej, świeży chleb prosto z pieca, przekąski, przymierzalnia tradycyjnych arabskich strojów dla pań i panów i na końcu kanciapa Pana fotografo-filmowacza, który zabrał się za montowanie DVD. Usiedliśmy po turecku przy stolikach rozstawionych przy scenie. Zamówiliśmy po coca-coli i czekaliśmy na występy tańca brzucha. Młoda dziewczyna w turkusowo-czarnym stroju tańczyła w rytm arabskiej muzyki. Jak na moje kilka lekcji z tańca brzucha, tańczyła tak sobie. Znając tajniki co wolno a czego nie, miałam kilka uwag, bo przecież tancerka może dotykać co najwyżej swoich włosów a nie jak w tym przypadku bioder i brzucha. No ale generalnie występ był czarujący i wszystkim niewtajemniczonym się podobał. Po wrażeniach tanecznych przyszedł czas na jedzonko. Nareszcie...bo byłam już strasznie głodna. Grill, sałatki, makarony i inne przysmaki do których ustawiły się dwie kolejki, z jednej panie z drugiej panowie. Nie rozumiałam dlaczego skoro pań było 3 razy więcej jak panów ale niech i tak będzie. Poszłam na końcu, żeby ominąć tłum wygłodniałych turystów, którzy wyglądali i zachowywali się jakby nie jedli od kilu dni. Najadłam się jak bąk. Z pełnym brzuchem najchętniej położyłabym się na pustyni i zasnęła. Rozmarzyłam się patrząc w gwiazy na czarnym niebie gdy włączyli film. Na białej płachcie wyświetlono zmontowany przez czarodzieja foto - video speca film. Trochę o Dubaju trochę o nas..ciekawa forma, ładny efekt końcowy. Kupiliśmy dwie płytki i już bez szaleństw po ciemku wracaliśmy do hotelu. Jest co wspominać. Pustynia w Dubaju jest najpiękniejsza z wszystkich, które dotychczas widziałam. Chciałabym tam wrócić, choć na chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz