niedziela, 15 listopada 2009

GRA W KULKI


Gra w kulki, czyli popularny painball. Miało być strasznie a wcale nie było. Impreza integracyjna w Paprotni, wiosce zabitej dechami z kulawym psem i polem buraków. Nie ma to jak wybrać świetną lokalizację. Ale mówi się trudno.. Nie obyło się bez przygód i niespodzianek. Pociąg intercity relacji Kraków Główny - Warszawa Zachodnia, przyjechał 5 min spóźniony. Wysiadając blokuję prawie drzwi i z jedną nogą nadal w wagonie, przepycham się z małą pomarańczową walizeczką w szarej czapce z pomponem. Poturbowana wypadam na peron w jakby nie patrzeć stolicy. Zgodnie z rozkładem mamy 14 minut na przesiadkę w pociąg pospieszny do Sochaczewa. Biorąc pod uwagę opóźnienie pociągu, zostaje nam niecałe 9 minut. Kręcę się w kółko, próbując znaleźć tablice z jakąkolwiek informacją, dotyczącą pociągu do miejscowości na S. Niestety rozkładu jazdy - brak, tablic z godziną odjazdu lub przyjazdu - brak i w końcu czasu na przesiadkę - brak. Ola, koleżanka z którą razem jechałam, poszła do kasy biletowej, zapytać o pociąg do Sochaczewa. "Czy Pani wie, z którego peronu odjeżdża pociąg do Sochaczewa"-pyta Ola, "Pani nie wie"-odpowiada Pani z kasy i zamyka okienko, zła, że dla tak głupiego pytania musiała się fatygować podnieść szybkę do góry. No nic, wchodzimy na inny peron i pytamy stojące tam osoby. Pociągi wjeżdżają na perony a my już prawie spóźnione nadal nie wiemy gdzie się udać. Pytamy ludzi w pociągu i przed pociągiem i bezdomnych i bezkarkowców. Nikt nic nie wie, a jak mu się wydaje, że wie, to źle wie. Znalazłam rozkład. Szukam połączenia do Sochaczewa, i niespodzianka - jest. Dla utrudnienia rozpisane niedostrzegalną czcionką, z uwzględnieniem peronu nr 6. Spoglądam na numerację peronu, a tam 3 tor 21. Zaczepiamy Panią z siwymi włosami i bukietem kwiatów imieninowych, która udziela nam pełnej informacji turystycznej. Zaznacza, że jakby się coś zmieniło, to będą informować. Widać w dali Pałac Kultury, głośno wzdychamy i wyklinamy stolicę. Głos z megafonu zapowiada pociąg, ale mamy wrażenie jakby Pani zapowiadała go w Warszawie Centralnej a do nas dochodzi tylko echo..Co za koszmar. Po trudach stoimy już w pociągu, który przynajmniej z nazwy jak i z ceny jest pospieszny. Jak to jest ich pośpiech, to nie chcę widzieć jak wygląda osobowy. W Krakowie tramwaje mają lepsze wygody. Definitywnie nie chciałabym mieszkać w Warszawie. Ludzi jak mrówek, jeden na drugim. Okazało się też, że musimy wysiąśc na stacji Teresin Niepokalanów. No hmm..zaczęła się przygoda. Na stacji w Teresinie zastał nas lekki chłodek. Pytamy w pobliskim kiosku gdzie do Paprotni, w której odbywać się będzie nasze "Party". 1,5 km pokonujemy taksowką, która za samo trzaśnięcie drzwiami bierze od nas 5 zł. Plus 4 zł za przejazd. Tacy na wsi to się cenią. Taksówkarz zadał błyskotliwe pytanie, czy same opłacamy hotel czy może jedziemy z zakładu. Z szyderczym uśmiechem, wyjąkałam, że zakład pracy nam w pełni pokrywa ten cudowny wyjazd.

No i jesteśmy. Zimno jak w Suwałkach, a hotel jak to zazwyczaj bywa, wygląda rewelacyjnie tylko i wyłącznie na folderach i w internecie. Basen, jacuzzi i centrum SPA, zamienił się w basem 2x3 metry i jacuzzi 0,5 x 0,5metra - gigant. Stroje kapielowe, pozostały w walizce. Zajazd na końcu świata, a nie żaden tam hotel. Pierwszy dzień kolacja ( w planie iście królewska) okazała się grillem na pierwszym piętrze, z dyskoteką na dole i muzyką, dzięki której nie słyszałam własnych myśli. Nuda, zmino czas się zmywać. Podmienione wcześniej kołdra na cieplejszą, zdała egzamin i przynajmniej w nocy nie było mi zimno.






Śniadanko, postaram się już nie komentować, ale głodna nie chodziłam. Tego by jeszcze brakowało. O godz.11:00 zbiórka na grę w kulki. Przyjechał punktualnie p.Patryk. Przeciętnie wysoki, łysy, z piwoszowym brzuchem mężczyzna, pokazał nam mundury,w które należy się przebrać. Niczym drużyna ninja, rusyzliśmy w drogę na pole bitwy. Po 15 minutach byliśmy w lesie, gdzie nauczyliśmy się obsługiwać sprzęt i dostaliśmy pierwsze zadanie bojowe. Zabawa była przednia. Dryżyny Niemców i Aliantów, walczyły ze sobą do ostatniej kulki z farbą. Oj się działo. W nagrodę za moje poświecenia i zaangażowanie w grę, zostałam kapitanem drużyny. Doskonale zorganizowane zabawy trwały po 7 minut. A trochę ich było. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, Niemcy dostali baty i moja drużyna zwyciężyła. Cudowne uczucie. Najgorsze uczucie było jednak dziś rano. Nie potrafię oddychać, nie sprawiając sobie tym bólu, a zakwasy mam nawet na rzęsach. Bolii... głowa ( od pierwszego strzału ), udo od drugiego bardzo celnego strzału, i cała reszta od biegania, rzucania się do dziury za dziurę i od turlania po ziemi. Teraz może mnie uratować tylko gorąca kapiel w pianie lub masaż. To drugie zdecydowanie odpada :( zostaje więc wanna. No to chluppp...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz