niedziela, 1 maja 2011

GRAFIK

Nasze rostery podzielone są na kilka kategorii. Pierwsza to loty z cudownym layoverem, czyli z noclegiem w danym miejscu. Czasami jest dłuższy niż 11 godzin, więc można pozwiedzać, iść na imprezę i zrobić zakupy. W hotelach nikt nie sprawdza co robimy i o której wracamy, więc jest o wiele swobodniej niż w Dohell. Ale są też takie miejsca jak Londyn, gdzie hotel jest krytyczny i chce się niemalże od razu wracać do Kataru. No ale raz na wozie raz pod wozem, nie można mieć wszystkiego, a właściwie można mieć wszystko, ale nie wszystko na raz. Layovery są bardzo przyjemne, dodatkowo płatne diety i zawsze ma się pokój tylko dla siebie, wygodne łózko a zdarza się, że i WiFi w pokoju. Dlatego, gdy w rosterze pojawia się jakiś cudny layover można, aż podskoczyć z radości.

Druga kategoria to loty turn around-czy tam i powrót. W zależności co się dostanie, jak długo trwa lot i jaki jest serwis można ich nie lubić tylko trochę, bądź bardzo bardzo. Jeśli lot jest krótki, taki jak dziś do Dubaju trzeba się szybko uwijać, jeszcze dobrze nie wystartujemy, już świeci się sygnalizacja "zapiąć pasy" - lądujemy. W tym czasie kanapki, soczki, a to coca-cola, a to wino, a to piwo a to kawa, herbata i trzeba się rozdwoić, żeby ogarnąć arabską swołocz. Pozakrywane czarnymi szmatami arabskie Żony, zerkają jak Mężowie czytają gazetę, a Oni dumni i bladzi pokazują swoją wyższość. Ach..to arabskie nasienie. Potrafią zrobić awanturę, że nie siedzą koło siebie całą familiją, a było ich dzisiaj chyba z 15 osób, 40 min lotu i nie polecą jak nie znajdą się miejsca jeden obok drugiego a samolot oczywiście FULL. I weź takiej zakrytej nindży wytłumacz, że nie ma i nie będzie. Koszmar. Można też obsługiwać podwójny sektor czyli np. Doha - Dubaj - Doha i od razu Doha - Kuwejt -Doha, albo coś podobnego. Wracasz do domu i nie wiesz jak się nazywasz.

No i na koniec moje ulubione czyli standby. Pojawia się w rosterze najczęściej na koniec miesiąca, rządzi się własnymi zasadami, a wszystko może się zmienić o każdej porze dnia i nocy. 12 godz. przed rozpoczęciem SBY'ja trzeba siedzieć w domu, można wyjść najwyżej na 60 min, zrobić zakupy, czy odebrać uniform z pralni a potem zaczyna się oczekiwanie. Ostatnie koczowanie w domu od 20:00 do 04:00 czyli od ósmej rano w chacie. Zadzwonili o 23:46, że dokładnie o północy podjedzie po mnie bus i zabierze mnie na lotnisko, na lot do Kalkuty powinnam się stawić 00:15. No daj im Boże zdrowia, żeby się wyrobić. Nie wiem jakim cudem byłam pomalowana, wyfryzowana, ubrana i gotowa do wyjścia 00:02, gdy zadzwonili ponownie, że jednak nie muszę się zbierać i przywracają się z powrotem na SBY. No i w pełnym makijażu ponownie poszłam spać. Obudziłam się o szóstej rano, spojrzałam na zegarek i z uśmiechem na ustach, że mój SBY skończył się dwie godziny temu zasnęłam. Szaleństwo, nie lubię i raczej SBY'ja nie polubię.

I to by było na tyle dzisiejszych opowieści dziwnej treści. W ostatnich dniach byłam na prawie na królewskim weselu, z małą różnicą bo wylądowałam tym razem w Manchesterze. Bardzo pozytywne miasto, dużo sklepów, barów, przyjemny klimat chętnie się tam wybiorę jeszcze raz. Ale kiedy znowu zawitam do Europy, hmmm..tego nie wie nikt.

3 komentarze:

  1. Ale masakra z tym SBY - a wydawalo mi sie kiedys, ze tez chce byc stewa ;) Po opisie stwierdzam, ze jednak fajniej byc pasazerem ;)

    Pozdrowienia i do zobaczenia na pokladzie QA, czasem z Wami latam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj drugi dzień SBYja, narazie cisza z czego się bardzo cieszę - ale w głowie mi sie już przewraca od nie wychodzenia z domu 3 dzień. Na dworze 48 stopni - cud, miód i orzeszki.

    DO zobaczenia na pokladzie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No wiem, wiem, siedzimy w tym samym piekarniku ;)

    Musze rekawiczki kupic, bo mnie kierownica parzy :D

    Sie ciesz, ze w chacie siedzisz, przynajmniej troche kasy na zakupach zaoszczedzisz ;)

    OdpowiedzUsuń