poniedziałek, 20 maja 2013

" A POET IS A MAN ...

  ... who puts up a ladder to a star and climbs it while playing a violin.”
                                                                                                    ― Edmond De Goncourt

Tak, tak, to nie żarty - spełniłam moje największe z marzeń. Kupiłam moje pierwsze, piękne skrzypeczki, znalazłam profesjonalnego nauczyciela i rozpoczęłam naukę. Uśmiecham się jak to piszę, bo pewnie nie możecie się nadziwić, co ja znowu wymyśliłam. Cofnąć się muszę w czasie do okresu podstawówki, bo moja przygoda zaczyna się właśnie tam, gdy miałam siedem lat i zostałam zapisana do szkoły muzycznej. Bardzo chciałam żeby mama zapisała mnie na pianino, ale Pani ze szkoły muzycznej powiedziała, że mam niebywały słuch i zaczniemy od skrzypiec, a po drugiej klasie będę mogła dobrać dodatkowy instrument ( w myślach oczywiście miało to być pianino ). Rodzice przerażeni mówili - dziecko, gdzie ty będziesz na tym pianinie ćwiczyła? No dobrze, pianina do domu nie przyniosę, a ze skrzypcami sprawa była prosta. Dopasowano mi drewniane pudełko ze strunami, dali smyczek i tak o to stałam się uczniem Państwowej Szkoły Muzycznej w klasie pierwszej.

Uczęszczałam na zajęcia, grałam koncerty w kościele i za rączkę z moich kochanym dziadziem chodziłam na lekcje do Pana Cieślika. To zabawne, że do dzisiaj pamiętam jak się nazywał, że jeździł starym żółtym mercedesem i dojeżdżał z Raciborza. Miał brodę i był bardzo dobrym nauczycielem. Po trzech latach nauki, rzuciłam szkołę muzyczną, oddałam skrzypce i już nigdy więcej nie zagrałam. Jednak coś we mnie siedziało, coś co gryzło i mówiło, że to nie koniec mojej przygody ze skrzypcami. Pozostał żal, że przestałam grać i dopiero po kilku latach zrozumiałam ile zaprzepaściłam. Gdy byłam w liceum postanowiłam odświeżyć to co zakurzone dawno temu. Poszłam do tej samej szkoły z zapałem i chęcią do nauki, ale niestety recepcjonistka kazała mi wrócić z córką, to wtedy będę mogła "się" zapisać. No i na kilka kolejnych lat odstawiłam moje marzenie na dalszy plan. Zajęłam się studiowaniem, wyjazdy na rezydenturę pochłaniały cały mój wolny czas w wakacje.

Minęło dwadzieścia lat. Znalazłam znakomitego nauczyciela, który zasiada w katarskiej orkiestrze. Zostałam zaproszona w zeszłym tygodniu na koncert i byłam pod ogromnym wrażeniem. Chyba lepiej trafić nie mogłam. Rosyjska szkoła wymaga dużo i trzeba się przykładać, a na pomyłki jest wyjątkowo mało miejsca. Poznaję wszystkie tajniki gry od podstaw, bo jak się okazało nie jest to jak z jazdą na rowerze, że raz się człowiek nauczy to pamięta do końca życia. Piłuję, ćwiczę, bolą mnie place od naciskania strun, ale emocje są niesamowite. Nie pamiętam kiedy ostatnio coś, sprawiało mi tyle radości. Jestem w siódmym niebie. Dołączam film z koncertu w Doha, w roli głównej mój nauczyciel.


3 komentarze:

  1. Jesteś przykładem tego, że pasja "zaszczepiona" w dzieciństwie odzywa się po latach;-) Super;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dostalem wlasnie zaproszenie na przesluchania do orkiesty w Doha i postanowilem poszukac jakis informacji o Qatarze. (Nie wiem na przyklad jak powiniennem sie ubrac na przesluchania itd...)
    Zaczalem czytac twoj blog i az nie moge uwierzyc w ten zbieg okolicznosci.
    Pozdrawiam i zatapiam sie w lekture, bo widze, ze jest sporo bardzo ciekawych wpisow.

    Ptasiek

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogi Ptaśku, odezwij się na maila to będę Ci mogła trochę więcej poopowiadać.. po prawej stronie znajdziejsz kontakt do mnie

    OdpowiedzUsuń