Nie mogłam się powstrzymać, żeby tego nie skomentować. Czego? Voucheru na posiłek, ciepło-słodko-gorzki. Pewnego dnia wyruszyłam na wycieczkę, odprawa, bilet, jak zwykle w biegu, przeskakują po dwa schodki, oby zdążyć. Podbiegając co kilka metrów, przeciskam się przez ludzi z wózeczkami, siateczkami, całym dobytkiem, którzy stoją jak święte krowy i blokują taśmę (dla tych last minute) czyli dla mnie.
-Przepraszam, przepraszam, przepraszam..
Przeciskania nie ma końca. W podskokach dobiegam do mojej bramki i z kropelkami na czole uświadamiam sobie, że boarding się jeszcze nie rozpoczął. Wracam ruchomymi schodami o piętro wyżej, aby wypełnić czas i zorientować się w nowościach MUST HAVE z duty free. Wracam po kilkunastu minutach, patrzę a przy bramce żywego ducha. O k...zamknęli mi bramkę, przez moje psikadełka.
Z zawałem serca i wypiekami na twarzy pytam obsługę naziemną, gdzie mój lot się zapodział. No i radość minęła - OPÓŹNIENIE. 4,5 godziny chodzenia tam i z powrotem, przymierzając wszystkie przecenione 50-70% okulary, nacierając się olejkami, kremami i błyszczykami z brokatem, ruszam na posiłek do restauracji wskazanej przez przemiłego Pana o szmaragdowych oczach. Głodna byłam już dość mocno, bo śniadanie pozostało tylko w sferze marzeń - więc wyobraziłam sobie bufet, pachnące pieczywo, kolorowe warzywa i owoce, jednym słowem raj. No i owszem był raj, ale nie dla tych z moich Voucherem. Pan w fikuśnej białej czapie wskazał na bufet po lewej, gdzie hmm..co tu dużo mówić, nie zdecydowałam się podjąć wyzwania i pokonać swoich leków. Sucha jajecznica, makaron z niczym, parówki, które pogodziły się ze swoim losem, ciastko i 4 ziemniaki. Czego chcieć więcej. Smacznego!
-Przepraszam, przepraszam, przepraszam..
Przeciskania nie ma końca. W podskokach dobiegam do mojej bramki i z kropelkami na czole uświadamiam sobie, że boarding się jeszcze nie rozpoczął. Wracam ruchomymi schodami o piętro wyżej, aby wypełnić czas i zorientować się w nowościach MUST HAVE z duty free. Wracam po kilkunastu minutach, patrzę a przy bramce żywego ducha. O k...zamknęli mi bramkę, przez moje psikadełka.
Z zawałem serca i wypiekami na twarzy pytam obsługę naziemną, gdzie mój lot się zapodział. No i radość minęła - OPÓŹNIENIE. 4,5 godziny chodzenia tam i z powrotem, przymierzając wszystkie przecenione 50-70% okulary, nacierając się olejkami, kremami i błyszczykami z brokatem, ruszam na posiłek do restauracji wskazanej przez przemiłego Pana o szmaragdowych oczach. Głodna byłam już dość mocno, bo śniadanie pozostało tylko w sferze marzeń - więc wyobraziłam sobie bufet, pachnące pieczywo, kolorowe warzywa i owoce, jednym słowem raj. No i owszem był raj, ale nie dla tych z moich Voucherem. Pan w fikuśnej białej czapie wskazał na bufet po lewej, gdzie hmm..co tu dużo mówić, nie zdecydowałam się podjąć wyzwania i pokonać swoich leków. Sucha jajecznica, makaron z niczym, parówki, które pogodziły się ze swoim losem, ciastko i 4 ziemniaki. Czego chcieć więcej. Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz