Egipcjanie i chyba nie tylko oni uważają, że można rzucić na człowieka zły urok. Nie mówię tutaj o żadnych tam czarach marach, ani wróżkach ze szklaną kulą i kotem na ramieniu. Najczęściej mówi się tu o albo czarnym oku, albo oku diabła czyli - "black eye" lub "devil eye", które by to nie było, może narobić dużo zamieszania. Powiedzmy sobie, że nie należę do osób nade wszystko przesądnych, ale gdy widzę kominiarza na rowerze całego z sadzy to szybko łapię się za 3 guziki i szukam Pana lub Pani ( znowu nie pamiętam) w okularach. I przecież nikt nie wierzy w rzucanie na kogoś uroku, a jednak coś w tym jest.
Gdy dzieje nam się coś złego, zupełnie nieoczekiwanego, co krzyżuje nasze plany, możemy tłumaczyć to sobie na różne sposoby. Zbieg okoliczności, przypadek bądź inne wyjaśnienie, choć coraz to częściej przychodzi mi na myśl, iż ktoś źle mi życzy. Te negatywne życzenia to właśnie "back eye". Tylko zastanawiające jest po co ktoś komuś źle życzy. Rozwiązanie tej zagadki jest dziecinnie proste. Zazdrość, chęć zdobycia czegoś lub kogoś, choć zazdrość postawiłabym tu na pierwszym miejscu.
Udając się wczoraj do lekarza, opowiadałam o moim wolnym dniu, czyli poniedziałkowym nurkowaniu z bazą Adventure. Podekscytowanie kolejną wyprawą usłyszałam jakie to niebezpieczne i ile to osób ostatnio nie zginęło. Można było wnioskować, iż lekarz z całej siły chce mnie odwieźć od realizowania mojej tabelki szczęścia. Pojechałam zgodnie z planem. Nurkowanie było bajeczne, jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknej rafy. Pod wodą wprawdzie zahaczyłam się o rafę i nie umiałam odczepić, ale tego pod kategorię "black eye" nie trzeba zaliczać. Zaczęło się jak wychodziłam z wody. Metalowa drabina, około 25 kilogramowy sprzęt na sobie i proszę bardzo, wychodzimy z wody. Z gracją ściągnęłam płetwy i maskę, które zamaszystym ruchem wrzuciłam na pokład. Jeden stopień, drugi jęknięcie, obsługa statku trzymała moją butlę, aby łatwiej mi się wchodziło, aż tu nagle czuję, że lekko przechylona w lewo drabinka ucieka mi spod stopy. Gdy byłam w połowie drogi runęłam w całym sprzęcie z powrotem do wody uderzając niemiłosiernie udem w metalową drabinkę.
Boli do teraz. Śliwa w każdym możliwym kolorze i przerażający widok prawie krwiaka. Na stopie kilka małych siniaków, ale nie robią takiego wrażenia jak ten na udzie. No i jak tu nie wierzyć, że lekarz nie rzucił na mnie złego uroku. Na szczęście nic poważnego mi się nie stało, a podobno do wesela się zagoi. Jeszcze trochę będzie bolało, a ja na pewno nigdy już nie będę wychodziła tą drabinką. Uważajcie za ten kto co mówi i jak Wam życzy. Bo uwierzyłam w czary mary, bo takich historii znam o wiele więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz