Po przygodach z samolotem i brakiem miejsc, w końcu wylądowałam na lotnisku w Pyrzowicach. Co by nie powiedzieć w Katowicach, bo wiele wspólnego ze sobą te miasta nie mają. Nazwa sobie, lotnisko sobie. No i pierwszy szok czyli ZIMNO, na który starałam się trochę przygotować, ubierając sweterek i polar. Tato czekał w hali przylotów i gdy wreszcie po długim wyczekiwaniu wyjechała moja pomarańczowa walizka, pojechaliśmy do domu.
Kolacja u babci była wyśmienita. Rozkosz. Pomidor, chleb, kiełbasa z cebulką i sos czosnkowy. Ajj..już mi tyłek rośnie, a to dopiero początek smakołyków, które na mnie czekają. Nie ma to jak polskie znakomite jedzenie. Spacery z psem, leniuchowanie i przygotowania do obrony. Już niebawem wielki dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz