środa, 30 listopada 2011

OBSERWACJE

Mało ostatnio pisałam o moich jakże bogatych spostrzeżeniach. Takie tam na przykład, że Indusi noszą za małe klapki na koturnach, że Irańczycy mają sygnety na palcach i o Tych z Pakistanu co uśmiechają się za każdym razem jak przechadzam się po samolocie. Aa..o locie do Pakistanu to później. Muszę się ogarnąć, bo zaraz wszystko zapomnę. Jest piąta rano czasu Doha. Wróciłam z Shanghaju, gdzie przespałam z przerwą na siku 26 godzin. Nie wysunęłam nogi spod kołdry, zwiedziłam nic i mój żołądek też pogodził się z faktem, że zje tylko hormonalna pigułę, gdzieś koło wieczora i to będzie na tyle. Jeszcze nigdy w życiu tak długo nie spałam, a szkoda mi było, bo to był mój bidowany lot. Na czole od tej pierońskiej czapki pojawiają mi się ciągle jakieś niedoskonałości i postanowiłam, że wybiorę się do dermatologa, w pierwszy wolny dzień. Niestety, muszę jechać też do biura i znowu będzie problem w co się ubrać, bo abbaji jeszcze szczęśliwą posiadaczką nie jestem.


Także Shanghaju nie zwiedziłam, za to wyspałam się na tydzień do przodu, i nadal przecieram oczy ze zdumienia jak dokonałam mojego życiowego rekordu w spaniu. Na godzinę przed pobudką myślałam, że jakaś rewolucja się szykuje, bo zaczęły się jakieś krzyki, hałasy za oknem. Za dobrze mi się leżało, żeby podnieść tyłek i zobaczyć co się tam dzieje, a coś tam ktoś sobie najprawdopodobniej świętował i z tej radości puścili w niebo dużą ilość sztucznych ogni. A niech im będzie, do sylwestra jeszcze trochę. Na locie do Chin, mało Chińczyków, za to dużo ciemnoskórych, dobrze nakarmionych chłopów z paszportem z Nigerii, jak się mogę domyślać. Jednemu się niechcący na mnie syknęło, ale dostał szybką strzałę słowną, że nie życzę sobie sykania i potem już spokój był przez cały lot. Jak się jakiś Chińczyk przewinie, to od razu zakłada papucie, najczęściej w postaci hotelowych klapeczek, albo japonek, nie wiem dlaczego nie mówi się chinek. Piją dużo gorącej wody, zwykłej, niczym nie nasączonej, też dziwne. I spacerują ciągle, gdzieś się pałętają między wózkami i termosami z herbatą. Lubią się też gimnastykować, albo mówić coś po swojemu w pełni myśląc, że ich rozumiem, bo przecież jak Chinka wyglądam na kilometr.

Moje ulubione to jednak otwieranie drzwi i poszukiwanie klamki, aby wejść to toalety. Na harmonijkowych drzwiach ślepy by przeczytał napis PUSH, ale jednak można mieć kłopot. Widziałam już wszystkie możliwe próby otwarcia drzwi. 1. Na zapalniczke : czyli otwieramy przymocowany do drzwi pojemnik z namalowanym papierosem i ciągniemy, aż się popielniczka urywa. 2. Na macanie, czyli obmacujemy całą ścianę, pomijając drzwi i wzrokiem błądzącym za rozumem szukają odpowiedzi, gdzie jest toaleta. 3. Na skróty, czyli pytają DABYLJUCI - brzmi to dziwnie i nie wiemy o co chodzi, bo mówią niewyraźnie. 4. Na majstrowanie, czyli oprócz popielniczki, idzie w ruch także znak, że zajęte albo wolne, i naklejki PUSH. Niektórzy mają zwyczaj nie zamykania drzwi, i nie spuszczania wody, brania prysznica w łazieneczce 1x1 metr, a także rzucania na ziemię i pchania w każdą wolną szczelinę, a wszystkiego co w łazience znaleźć można. Pożyczają sobie odświeżacz powietrza, który traktują jako perfumy i inne takie. \

Na locie do Pakistanu, połowę samolotu zakwalifikowałam pod dobrze znaną wszystkim organizację. Jakby tyle co z gór zeszli i paczki niespodzianki mieli podłożyć pod każdy fotel. Z tatuażami półksiężyca i gwiazdy na dłoniach, z brodami i beretami. Na tym locie mamy naszego człowieka, inżyniera który patrzy jak wkładają cargo, czy tam czegoś dodatkowego nie pakują. Lotnisko strach się bać, ma się wrażenie, że jesteśmy jedyną odważną linią, która tam lata. Już na płycie przy samolocie zaczęło się rozdawanie gadżetów porwanych z samolotu z obsługą. Paranoja. Ale ludzie mimo wyglądu i lekkiego fanatyzmu w oczach, bardzo mili, sympatyczni, co najważniejsze grzeczni. Siedzieli w pasach zapięci, nie trzeba było jak łosiom sto razy mówić, żeby siedzenie w górę, żeby okno odsłonić a to a tamto. Porządek był, plusik dla Pakistanu. Bezproblemowi, uśmiechnięci - tylko jakimś cudem jedna flaszka wódki zniknęła i się nie znalazła. Bidny ten co ją wziął, bo na teren P. żadnego alkoholu wwozić nie wolno. Popakowani jak Rumuny w reklamówki, szmaty, worki i prześcieradła. Ale pozytywni, takie loty są tysiąc razy lepsze niż z Indusami, blee..

A teraz jest już wieczorem i rano lecę do Luksoru, więc czas zwijać interes, zamykać kompa i szykować się do lotu. Mam nadzieję, że nie będzie pełny, ale znając życie, będzie super full. W piątek impreza mikołajkowa u Moni i Sława, już się nie mogę doczekać. Robię sałatkę jarzynową, bo każdy oprócz prezentów przynosi także coś do jedzenia. Przyjechała wreszcie Justyna z którą byłam na studiach i zaczęła dwa miesiące nudnego treningu. Także wszystko powoli się kręci, aa..no i nie jestem już blondynką, ale o tym może innym razem. Pozdrawiam - buziaki.

2 komentarze:

  1. jak blondynką, jak dopiero co byłaś brunetką...?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj!

    Co do czapki to może jest w niej wełna albo jakiś inny materiał np. angora albo jakiś syntetyk. Nie wiadomo czym to barwione itp.
    Ale gdyby mi robiły się jakieś syfy na twarzy od czegos takiego to wkurzyłabym się po prostu, no!

    Viga

    OdpowiedzUsuń