Życie jest piękne, a jeszcze piękniejsze gdy można poopalać białe ciało na Malediwach. Zdaję sobie sprawę, że nie jedna osoba chciałaby być teraz na moim miejscu, ale co się musiałam nabidować... Do raju na ziemi leci airbus 321. Same kobitki i niecałe 40 osób na pokładzie. Uwielbiam takie loty, nie trzeba się przemęczać a jeszcze odpoczynek w cenie wycieczki. Lądowania nie widziałam, bo siedziałam z dala od okienka, ale może to i lepiej, bo dziewczyny prawie dostały zawału i gotowe były wyciągać kamizelki ratunkowe. Ukłon w stronę pilota, który potrafi bezbłędnie wycyrklować lądowanie na pasie otoczonym wodą. Wszystkie zakochane pary wysiadły a my pojechaliśmy do hotelu. Basenik, kawałek piasku, którego nie można nazwać plażą i przesympatyczna recepcja oferująca nam wycieczki na wyspy, czyli to na co czekałam. Szkoda tylko, że przepłynięcie się na wyspę speed łodzią, które zajmuje nie więcej jak 15-30 min. kosztuje od 270 do około 450 dolców, do podziału na wszystkich zainteresowanych. Kirje Elejson, żeby tak ceny windować? Plus rzecz jasna wstęp na wyspę od 11 USD za nic specjalnego do 90 USD z all inclusive zwanym all excuse me.
Żeby pojechał, a właściwie popłynąć na wyspę trzeba znaleźć kilka a najlepiej kilkanaście osób chętnych, co by koszty były jak najniższe. Z naszej załogi udało się namówić 4 osoby, Koreanka, dwie Rumunki i ja. Ale cztery osoby to wciąż mało, żeby wyjazd się opłacał. Koleżanka powiedziała mi przed wyjazdem, że można podłączyć się pod Chińczyków, bo oni często śmigają na wyspy i jest ich wystarczająco dużo, żeby podzielić koszty. Dla jasności Chińczycy też są Crew, i mają o wiele dłuższy layover od naszego. Niesprawiedliwość nawet na Malediwach. Podłączyć się i owszem, ale skośni przylatują wieczorem, więc czasu jeszcze sporo żeby się zgadać, płyniemy więc do stolicy - Male. Łódka hotelowa tym razem gratis, wysadziła nas w porcie z zapaszkiem zdechłych ryb, pływających brzuchami do góry. Czarno od motorynek i skuterów, w około tylko łodzie rybackie i pasażerskie stateczki przewożące turystów. Knajpki, sklepy i restauracje. Jednoślady zaparkowane jeden obok drugiego niczym sardynki w puszce, ale ma to swój urok. Cykamy zdjęcia, jedno za drugim bo okolica bardzo interesująca. Dużo kolorów i to bardzo intensywnych. Pomarańczowe fasady budynków, niebieskie balkony, fioletowe okiennice. Pstrokato, ale bardzo mi się podoba.
Dziewczyny się opalały a ja obeszłam całą wyspę w 15 minut. Nie zabrakło sesji zdjęciowych i pływania w ciepłej słonej wodzie. Na Malediwy biedni się nie wybierają, ale dużo biednych tam mieszka. Skąd tak wysokie ceny? Przecież te wszystkie kurorty niedługo będą tylko rajem dla nurków. Chociaż z drugiej strony może to i lepiej, że nie każdy może tam spędzić urlop - mało ruskich, mało problemów a wszystko pod niemieckich turytów z dużą ilością euro banknotów w portfelu. Byłam widziałam, teraz biduję Seszele. Niech się dzieje.
Ruskich malo? Duuuuzo! Nawet na lotnisku w Male sa informacje w jezyku rosyjskim... Ale generalnie, Malediwy to tradycyjna niemiecka destynacja turystyczna. Od lat 70-tych. Pozniej dolaczyli do nich Brytyjczycy. Moja najwieksza wtopa na Malediwach to okulary za 120 dolarow - normalnie kosztuja 10 razy mniej :)))
OdpowiedzUsuńTeraz mi się przypominają napisy "daswidania" na lotnisku i nawet się uśmiechnęłam, ale chyba nie spotkałam ani jednego Ruska stąd takie podsumowanie :)))))
OdpowiedzUsuńjaaaaaaaaa....... ale super... to kiedy siostra fundujesz mi taki wyjazd? :)
OdpowiedzUsuń