Jak najlepiej odpocząć w wolny dzień? Jak zaplanować sobie 24 godziny, żeby czerpać z nich maksymalnie dużo? Cóż, pomysłów było kilka, mogłam jechać ponurkować, bo gdzie zobaczę takie rafy jak nie w Egipcie? Mogłam leżeć na leżaku w hotelu, bądź w łóżku, które bardzo lubię, szczególnie gdy wracam zmęczona po przylotach i padam na gruby materac. Pojawiła się też opcja trzecia, czyli wyprawa na Mahmyję. Plaża, złoty piasek i boskie kolory morza, które można spokojnie porównać z Karaibami. Cudownie, błogo i zachwycająco przepięknie. Ile razy tam jestem, tyle razy się zachwycam kolorami wody, od zielonej po rażący turkus, fikuśne muszelki, które niewielkie fale wyrzucają na brzeg. O dziwo, mój telefon ani razu nie wydał z siebie niepokojącego dźwięku, ani razu nie zaalarmował, iż przyszedł sms, więc tym bardziej mój wolny dzień upłynął pod hasłem no stress no pax no problems.
Mahmeja, ach Mahmeja, ułatwiając wszystkim poprawną wymowę nazwy wyspy, a właściwie plaży, bo przecież wyspa od dawien dawna nazywa się Giftun, skupmy się na walorach estetycznych. Można się tam wybrać, korzystając z niejednej wycieczki organizowanej przez biura podróży. Według folderów, Mahmyja określana jest jako raj za ziemi, rajska plaża, rajskie widoki, prawie rajski raj. Co więc czyni Mahmeję tak wyjątkową? Czy można tam marzyć i bujać w obłokach, czy można sączyć drineczka z różową palemką i czy warto wydać 70 usd, żeby spiec sobie plecy do czerwoności?
Odpowiedź może być tylko jedna. Warto zrobić wszystko, żeby choć na chwilę się tam znaleźć. Gdyby od portu w Hurghadzie rejs trwał krócej niż godzinę, to nie jeden płynąłby tam na pontonie albo dmuchanym materacu. Wypłynęliśmy około godz.11 stej, żeby w drodze powrotnej rozkoszować się zachodem słońca. Na wyspie byliśmy przed 12 -stą, to jest Ania, Piter no i rzecz jasna Ja. Statek zarzucił kotwicę, paręnaście metrów od brzegu, od razu podpłynęły mniejsze, białe łodzie, która przetransportowały nas na plażę. Prawie posikałam się w majtki, gdy zobaczyłam te mieniące się wszystkimi kolorami zieleni i niebieskiego kolory morza, wcale nie takiego czerwonego. Gorący piasek, przyjemny wiatr i cieplusieńka woda. Wyskoczyłam z łodzi i poszliśmy rozbić nasze obozowisko na cudownie zapowiadający się dzień.
Wybraliśmy miejsce, z którego można było oglądać fantastyczną panoramę nie tylko wyspy, ale i przepływających co jakiś czas łodzi. Nie było dzikich tłumów a z głośników wydobywała się genialna do czasu i miejsca muzyka. raz spokojnie, raz upojnie a raz można było poruszać bioderkiem lub inną częścią ciała. Przyszedł mocno opalony pan z obsługi, podał menu i zapytał co życzymy sobie do picia. W głowie wirowały mi kolorowe słomki, limonki ale w rezultacie zamówiłam sprite'a. Ania z Piterem od razu wiedzieli co zamówić, a ja chwilę się zastanawiałam. Wprawdzie byłam już po śniadaniu, ale tam nie można sobie absolutnie niczego odmówić. Zamówiłam sałatkę grecką, mój dream team biały serek z pomidorami i chrupiącym chlebkiem, prosto z pieca. Oszalałam, niebo w gębie, mm..rozkosz, po prostu coś pysznego. Nigdy w życiu nie jadłam tak pysznego śniadania. I chyba nigdy nie zjadłam takiej ilości pieczonego chleba, ale mogłabym zjeść jeszcze drugie tyle, gdyby się tylko pojawił na stole.
Po śniadaniu, kąpiel, opalanie, sesje zdjęciowe, bo przecież bez aparatu by się nie obyło. Błogie lenistwo trwało aż do wieczora. Rejs powrotny upłynął w miłej atmosferze a czerwono-malinowe słońce schowało się za górami. Wszystko było by pięknie, gdyby nie moje spalone plecy i boląca głowa. Już w drodze powrotnej czułam jak pulsują mi skronie. Bum bum bum..jakby ktoś mi wbijał kolek w głowę. Ałć..wsiadłam do taksówki, muzyka ni to koran ni to dance, huczała w całym aucie, na nic się zdały prośby o przyciszenie, wyłączenie, zmianę melodii. Okna pootwierane, zero klimy i dym z papierosa rozłożonego na siedzeniu kierowcy. Modliłam się, żeby jak najszybciej dojechać do hotelu, doczłapać do pokoju i pójść spać. Plecy czerwone jak ogień, boli, boli,boli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz