poniedziałek, 14 lutego 2011

TIME TO GO

Pobudka wcześnie rano, żeby zdążyć na lotnisko. Kręciłam i wierciłam, pakowałam i suma sumarum nic nie pospałam. Na Okęciu byliśmy akurat na czas. Odebrałam bilet, nadałam bagaż i usiadłam z rodzicami na powiedzmy „kawie”, bo przecież ja kawy w ogóle nie piję. No i czas się żegnać, przytulasy, całusy, mama w płacz… i po odprawie, macham, że wszystko OK i udaję się do bramki 21A. W głowie tysiące myśli na minutę. Czy to dobra decyzja? Czy będzie mi tam dobrze? Czy będę tęsknić? Czy A. będzie tęsknił za mną? Czy dam radę ogarnąć nowe środowisko, nowych ludzi, nowy zawód i obowiązki? Usiadłam przy oknie i patrzyłam na lądujące samoloty. Niedługo na widok samolotu będzie robiło mi się niedobrze, uśmiechnęłam się i pomyślałam, że nie mogę zmarnować tego na co tak długo pracowałam. QATAR is waiting… 

Lot do Kopenhagi trwał 1h i 30 min. Nie zdążyłam dobrze się ułożyć a już lądowanie. Lotnisko bardzo mi się podobało, szłam i szłam i końca nie widać do stanowiska gdzie miałam odebrać kartę pokładową na lot do Doha. Na przesiadkę miałam ponad godzinę, nie przewidziałam długiego spaceru po lotnisku, przebieranek w toalecie na strój biznesowy i byłam na styk. Samolot pełny. Nie miałam więc wielkiego wyboru co do miejsc, ale i tak całuję stópki Jezuska, że nie trafiłam ani na dziecko, ani na śmierdziucha, ani na miłośnika fast food’a, który by mi ciamkał i zajmował też trochę mojego fotela, który do wielkich nie należy. Ledwie weszłam na pokład, od razu zaczęłam obserwacje. Nie było rzeczy, która by mnie nie ciekawiła. Przyglądałam się wszystkim szczegółom, jakbym nigdy samolotem nie leciała. Pyszna rybka, winko, ciasteczko i coś tam jeszcze rozbudziły moje kubki smakowe. Jestem na miejscu. 

Kilka autobusów rozwozi do odpowiednich terminali. Przesiadam się bo oczywiście jadę nie tym co trzeba. Długa kolejka kręciołek do wizy, wydaje się nie mieć końca, ale idzie bardzo sprawnie jak na arabowo. Są też anioły, czyli Arabowie w niebiańsko białych disz-daszach w białych sandałach i z idealnie wypielęgnowanymi stopami. Wzrok jak z tysiąca i jednej nocy, mankiety ze złotymi spinkami i z Nindżą u boku. Kobiety w czarnych jak smoła abbayach. Perfumy, których zapach zachwyca ciągną się za nimi jeszcze długo. Kipi bogactwem. Pani celnik w czarnej satynowej abbayi obszytej kamieniami, cekinami i innymi błyskotkami nawet nie chciała zobaczyć mojej wizy. Odebrałam bagaż i udałam się do poczekalni gdzie czekało już kilka dziewczyn. Otrzymałyśmy koperty powitalne i informacje z kim będziemy mieszkać. Ufff… trafiłam na Ukrainkę. Będzie można podszkolić rosyjski, który zakurzony jest tak bardzo, że nie wiem czy potrafię się przedstawić. 

Mieszkam 10 min od lotniska, a jak nie ma korku to nawet szybciej. To też duży plus, będzie można chociaż chwilę dłużej pospać jak już zacznę latać. Moja współlokatorka przyleciała dzień wcześniej, więc już była rozpakowana i wypoczęta a ja marzyłam, żeby się czegoś napić. Budynek jak wielki akademik z basenem i siłownią, nowiusieńki, tyle co oddany do użytku. Cieszę się ponownie, że nie dostałam pokoju na parterze, pierwsze piętro brzmi lepiej, mimo że okno wychodzi na 20 klimatyzatorów, które jak będą włączone na pewno uniemożliwią mi spanie. Ale olać klimatyzację, ważne że jest ładnie, czysto i nikt przed nami tu nie mieszkał. Mieszkanie jest duże, na moje średnio dokładne oko, jakieś 70 metrów. Dla dwóch osób – idealne. Dwie łazienki, jedna dla gości, druga dla nas z wanną itd., salon z brązową kanapą i fotelami, duży stół, TV, kuchnia, wszystko w pełni wyposażone i nasze komnaty. Jedyny mankament to brak dziennego światła, bo niby okna są, ale jak to w arabowie, po co im okna z widokiem jak można mieć widok na mur. 

Padłam po kilku sekundach niemalże jak Gołota i zasnęłam pod mega niewygodną kołdrą, przypominającą w dotyku szorstką gazetę. Rano dalej walczyłam z walizką, żeby ją chociaż prowizorycznie rozpakować, bo lada dzień miało przyjść moje 52 kilogramowe cargo. Po południu pojechałam z koleżanką z Polski do centrum handlowego i taksiarz chciał nas nieźle przekręcić na rachunku, ale nie ze mną te numery! Oddał pieniądze po krótkiej wymianie zdań. Łobuzy, arabskie nasienie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz