piątek, 25 czerwca 2010

DEMOLKA

Właściwie można by było przyłączyć ten wątek do wcześniejszej serii kataklizmów, ale myślę, że spokojnie zasługuje na wyróżnienie. Dlaczego nie organizuje się wyjazdów na wczasowanie na 10 dni, albo 9 albo 5. W zupełności by to wystarczyło. Ludzie po 14 dniach byczenia się na plaży, pluskania w chlorowanym basenie i jedzenia średnio wyszukanego jedzenia dostają do głowy. Można przecież skrócić pobyt tak, żeby słońce za bardzo nie grzało w dyńkę i głupie pomysły nie chodziły po głowie. Oprócz tego warto też wspomnieć, że jak się jedzie na wakacje z dziećmi, to trzeba się niby trochę zajmować i nie liczyć, że zajmą się same sobą albo, że grupa animacyjna będzie zabawiać pociechy od rana do nocy.

Zapowiadał się miły wieczór, Gosia (koleżanka, która prowadzi dla nas rejsy po Nilu odwiedziła Hurghadę na parę dni i mieszka ze mną w hotelowym pokoju) wróciła z Kairu i zapowiadały się wieczorne ploteczki i wymiana informacji. Parę minut przed północą zadzwonił rzadko wydający jakiekolwiek dźwięki pokojowy telefon. Jako że moi turyści nie znają mojego numeru pokoju, kto o tak późnej porze, może do mnie dzwonić? Miałam ochotę nie odbierać, ale całą noc bym się później zastanawiała - o co chodzi.

Krzyczący do słuchawki recepcjonista - manager, jakiś ktoś zaczął opowiadać historię o dzieciach, czymś czerwonym, ogniu i zadymie na recepcji z moimi klientami. Nie rozumiejąc o co chodzi rozzłoszczonemu Panu, który grozi że wyrzuci moich gości z hotelu, jeśli się sprawa nie rozwiąże. Ubrałam koszulkę firmową i poszłam w stronę recepcji, aby zorientować się co się stało. Godzina nie sprzyjała załatwianiu spraw a fakt, że następne dwie nocki będę na lotnisku, generalnie mnie dobijały. Gdy doszłam na miejsce zaczęłam zbierać informacje na temat tego co się stało. Każdy miał inną wersję wydarzeń a zaczęło się tak..


Dwa dni temu, jakieś dzieciaki ogarnięte nudą postanowiły same sobie zorganizować czas na plaży. Niszcząc trzy plastikowe krzesła, kilka szklanek i zaczęło się dochodzenie. Ponieważ dzieci przemieszczają się często z prędkością światła, nie można było określić dokładnie, kto to był. Dzieciaki pojawiały się w różnych miejscach, drażniąc się z obsługą i ochroną hotelową. Następnego dnia, czyli w dzień przed finałem afery pomysły się rozbudowały i tutaj jestem pełna podziwu, kreatywności. Do czego służy gaśnica, każdy wie. Po co wisi kilka gaśnic na długim korytarzu na każdym piętrze hotelu, każdy wie. Co można zrobić z wiszącą bezczynnie gaśnicą? - to wiedzieli już tylko nieliczni.


Odpalenie kilku gaśnic na korytarzu i ucieczka to podejrzewam fajna zabawa, jak w głowie ma się kredki zamiast mózgu. Tak więc dwie gaśnice stały się tylko wstępem do akcji pt."co mi zrobisz jak mnie złapiesz" albo "złap mnie jeśli potrafisz". Kolejnego dnia w godzinach popołudniowych, odpalono 5 kolejnych gaśnic i dopiero wieczorem  udało się dowcipną bandę zlokalizować i pojąć prawie jak zakładników. Gdy znalazłam się o północy przy recepcji, były też matki chłopców zatrzymanych przez ochronę hotelu oraz 4 inne dzieciaki, siedzące grzecznie z dziwnymi minami na fotelu. Wzięłam sprawy w swoje ręce, wezwałam rodziców pozostałej ekipy demolkowej, jak się okazało, w zamieszaniu brały udział dzieci nie tylko z mojego biura, ale skład stworzono z Neckermana, Tui i Wezyra. 


Hotel wystawił rachunek za zniszczenia na plaży, oraz gaśnice. Po długich negocjacjach, ustalono, że trzeba wspólnie pokryć koszty 350 usd za wyrządzone szkody. Poszłam spać po godzinie 2 w nocy. rachunek został zapłacony a ja padałam ze zmęczenia. Nie tylko użeranie się ze swoimi gości, doszły do tego jeszcze pachoły z innych biur. To są właśnie negatywy mieszkania w hotelu. Zawsze pod ręką i zawsze na posterunku. Aaaa..spać mi się chce. Dobranoc







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz