wtorek, 22 czerwca 2010

KATAKLIZM cz.2

Kiedy weszłam do pokoju, załamałam się widokiem, który zastałam. Uchylone drzwi od łazienki, rozwikłały moją zagadkę, bo właśnie tam pękła maleńka srebrna rureczka. Woda opanowała cały mój dość duży pokój, mącząc firanki, pufy, kanapę i moje ulubione materiałowe baletki. Choć o tej godzinie nie byłam w stanie myśleć, udało się wezwać pomoc i rozesłać smsy do kolegów z pracy o mojej tragicznej sytuacji na kilka godzin przed spotkaniem informacyjnym. 

Po 20 minutach przyszła ekipa hotelowa w składzie: hydraulik, inżynier i pokojowy. Rureczka została wymieniona w parę minut, gorzej było z wodą, która chcąc nie chcąc wciąż zalegała w moim pokoju. Usiadłam na białym, zakurzonym, plastikowym krześle na korytarzu i trochę przysypiając czekałam, aż będzie można wejść do pokoju i wreszcie położyć się do łóżka. Zasnęłam po 6 rano, a o 10 prysznic i ruszyłam na spotkanie informacyjne. Dzień zapowiadał się fatalnie i taki właśnie był. Na spotkaniu, ludzie średnio zainteresowani czymkolwiek co miałam im do powiedzenia, nie wspominając o braku zainteresowania pod kątem zwiedzania, oglądanie podwodnego świata itp. 

Do kolejnego hotelu miałam dotrzeć na 13:30. Spotkanie z ludźmi, którzy zostali przekwaterowani z innego hotelu nie zawsze należy do miłych szczególnie, jeśli jest się osobą, która ich o tym poinformowała dzień wcześniej. Na szczęście hotel spełniał wszystkie oczekiwania gości i był na bardzo wysokim poziomie, więc marudzenie można było wykluczyć. Z lobby baru musieliśmy się przenieść do miejsce określanego mianem dyskoteki, gdzie żar lał się z nieba. Gorąco - to za mało powiedziane. Piekło, patelnia, skwar to już adekwatne odpowiedniki. Szybkie spotkanie, najważniejsze sprawy omówione, kwestie wycieczek fakultatywnych jasno określone, ostatnie pytania i odpowiedzi. 

Wieczorem godzinka snu i znowu na lotnisko. Tym razem odbieramy Katowice. Przylecieli niby o czasie, a wyłazili tak długo jakby podobało im się w środku i zdecydowali, że jeszcze trochę tam pobędą. Odznaczanie na liście pachołów i już miałam obraz tego, kto pojedzie ze mną do mojego hotelu. OMG. Kataklizm jakby miał się przerodzić w trylogię kataklizmów. Górnicy, hutnicy, wieśniaki, buraki to skojarzenia, które pojawiły się w chwili, gdy pan cuchnący jak parowóz a raczej jak niewymieniana od miesiąca popielniczka, z czarną damską torebką Luis z Vitą przewieszoną na ramię, że niby to męska część garderoby na niby dokumenty. Pan od pierwszego spotkania, wyglądał na takiego co będzie miał dużo do powiedzenia. I nie trzeba było długo czekać, bo do powiedzenia miał całkiem sporo.

Najlepsze było jednak, gdy dojechaliśmy do hotelu. Przy zakwaterowaniu, Pan ze swoją dość liczną rodziną poprosił o pokoje z wejściem do basenu. Oczywiście takich nie dostał, bo nie było takiej opcji. Pochwalił się za to znajomością języka arabskiego, który opanował aż w jeden miesiąc. Tym samym gratuluję. Podchodząc do recepcji, pokazał na ręce opaskę All inclusive z jakiegoś innego hotelu w Hurghadzie, chwaląc się, że to nie pierwszy pobyt w tym mieście. Zapytałam zaskoczona, kiedy był Pan ostatni raz w Egipcie skoro do tej pory bransoletka widnieje na jego ręce. Odpowiedział, że jakieś miesiąc temu. Równie dobrze, mogło być to rok temu, a przed kolegami hutnikami przecież trzeba się pochwalić. Tak więc Pan, zaobrączkowany jak bydło, na drugą otrzymał kolejną opaskę. Żenuła..ała.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz