sobota, 19 czerwca 2010

KATAKLIZM cz.1

Powoli zaczęłam się zastanawiać, skąd się biorą niepoczytalni turyści. Pachoły, które nie jestem w stanie zaklasyfikować do żadnej kategorii lub podgrupy. Są dziwni, marudni i bez grosza przy duszy. Robią błędy ortograficzne w smsach ( "morze pani oddzwonic" ) i nie mają pojęcia o wyjazdach zorganizowanych. Do jasnej anielki, co to za sms, "morze pani oddzwonić?", że niby do kogo, po co i dlaczego ja mam dzwonić, skoro to stonka chce coś ode mnie a nie ja od niej. Poza tym od dawien dawna wiadomo, że na anonimowe smsy, nie odpisuję a już tym bardziej nie oddzwaniam. Szaleństwo..nie jestem w końcu informacją turystyczną, której funkcje często pełnię, ani tym bardziej centralą telefoniczną. Współczuję opuszczania lekcji polskiego, bo morze a może, hmm..zmienia treść wiadomości. 

Ale co tam smsy i błędy ortograficzne, ostatnie 2 dni dały mi mocno w kość i nie omieszkam was o tym poinformować. Mówiąc po mojemu "żenuła" do granic możliwości a ja padałam ze zmęczenia. A było to tak. Doszły nam dwa nowe samoloty. Gdańsk oraz Kraków, gdzie łącznie w ciągu dwóch dni przylatuje 7 czarterów. Wylot czwartkowy do Warszawy planowany na godz.1:30 w nocy. Wyprasowałam koszulę i spódnicę, aby mundurek wyglądał schludnie, przygotowałam wszystkie potrzebne papiery, listy przylotowe, wylotowe i po 19 położyłam się na 2 godz. do łóżka, bo nocka na lotnisku, nigdy nie wróży nic dobrego. Około 21:10, mój budzik starał się oprócz mnie postawić na nogi moich sąsiadów i grał koszmarną melodię tak głośno jak tylko zdołał. Sama sobie taką muzyczkę wybrałam, z myślą iż szybciej się obudzę, chcąc ją jeszcze szybciej wyłączyć.

Ubieranie, wiązanie koszmarnej apaszki, która jest za długa i w żaden sensowny sposób nie da się jej zawiązać, żeby wyglądało chociaż trochę Ok. Włosy w kucyk, trochę różu na policzki, kolczyki o kształcie noża w lewe ucho i widelca w prawe, torba, telefon, identyfikator i do pracy rodacy. Pachoły już kręciły się koło recepcji, gdy przyszłam 15 minut przed planowanym przyjazdem autokaru. Tysiąc pytań DO...jak w jakimś teleturnieju ( a co jest..a gdzie jest..a za ile..a czy można.. a skąd..) itd. Wreszcie przyjechał, o dziwo punktualnie, stonka załadowała się do autokaru i pojechaliśmy prosto na lotnisko.

Wylatują jedni, przylatują drudzy. Oczekiwanie na kolejną grupę przeciągało się a mi koszmarnie chciało się spać. Ponieważ wszędzie mecze piłki nożnej, nawet na lotnisku nie było spokoju. Telewizor jak w autobusach do Kairu, włączony tak głośno, że by zmarłego obudziło. Drzemka odeszła w zapomnienie. Po ponad godzinie przyjechali chłopcy radarowcy i poszliśmy na parking dopilnować autokarów, czy aby na pewno wszystkie są tam gdzie być powinny. Około godziny 1:20 stonka została zapakowana do autokarów i ruszyliśmy na kwaterowanie do hoteli. Szło mozolnie, ale się udało. Poszli do pokoi a ja usiadłam w recepcji i oczekiwałam przylotu z Krakowa, żeby zakwaterować raptem dwa pokoje. Policzyłam żyrandole w hotelu i prawie wszystkie kafelki. Przyjechali po około półtorej godziny. Dostali pokoje z widokiem na budowę mimo tego, iż pan recepcjonista zarzekał się, że widok będzie na basen. Hmm..cóż, kraje arabskie to kraje arabskie, bierzcie co dają, bo może być gorzej.

Gdy dotarłam do swojego hotelu, była już godzina 4:15. Nie miałam siły dojść do pokoju, zmęczenie dawało się we znaki, a myśl o dwóch spotkaniach informacyjnych od godz. 11:00 powodowała, że miałam ochotę zaszyć się w łóżku i udawać, że mnie tam nie ma. Tuptając prze długi hol, wymalowany na żółto, bordowo i potem znowu żółto dotarłam do mojego pokoju. Wkładając dłoń do torby w celu wyciągnięcia karty magnetycznej, usłyszałam dziwny syk. Gdzieś go już słyszałam, więc czym prędzej otworzyłam drzwi. I takim sposobem stałam już po kostki w wodzie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz