Śniadania w hotelu Wingate by Wyndham na Manhattanie były przepyszne. Doskonały wybór najróżniejszych smakołyków, miła obsługa i ładny wystrój. Soki ze świeżo wyciśniętych pomarańczy, słodziutkie mm..smakowały jak nigdy. Gofry, dżemy, serki, jogurty wszystko smakowało wyśmienicie, co w USA wcale nie jest takie oczywiste. Amerykańskie śniadanko, które miałam już okazję spróbować, dalekie było od śniadaniowego raju w hotelu Wingate. Ach.. co ja bym dała, żeby ktoś mi robił takie śniadanie choć raz w tygodniu, co by nie być za bardzo wymagającą.
Ruszyliśmy w miasto, tym razem postanowiłam zrobić większe zakupy, gdyż jak nie trudno się domyślić, naszych walizek nadal nie było. Niebieski t-shirt, który kupiłam dzień wcześniej nie był bardzo twarzowy, ale lepszy taki niż czarny golf po raz tysięczny prany suszony, prany, suszony a pogoda była wręcz cudna jak na Nowy Jork. Wyszło słoneczko i zrobiło się naprawdę gorąco, tym samym ubrałam chinki, zwane także popularnie japonkami i opuściłam rezydencję w poszukiwaniu sklepu dalekiego od nazwy Daffy's.
Gdy wybierasz się na wymarzony urlop w grupie, musisz liczyć się z tym, że nie zawsze będzie tak jak się planowało. Dwie osoby to już tłum, a co dopiero gdy byliśmy w pięć? Towarzystwo miało zupełnie inne gusta i niechętnie zaglądało do sklepów, którym ja nie mogłam się oprzeć. Kupno butów czy torebek, ograniczało się do oglądania wystawy i powoli zaczynałam się denerwować. Traciłam czas w ciucholandzie, gdzie moi koledzy kupowali to i owo, a ja nie miałam możliwości wejść do fikuśnie wyglądającego sklepu z tysiącem, fantastycznych, cudownych, błyszczących bucików. I co z tego, że nie były to buty od Jimmy Choo, przecież nie było by mnie stać nawet na sznurówki od Choo. Ale właściwie chyba bym takich nawet nie chciała.
Kierując się w kierunku piątek alei, zobaczyłam coś na co czekałam przez całe miesiące, przygotowując się do wyjazdu. Doskonały, boski i upragniony sklep z oszałamiającą bielizną Victoria Secret. Dwa piętra, obsługa ubrana na czarno, gotowa odszukać i pomóc w dopasowaniu każdego koloru, rozmiaru i fasonu majtek, staników, piżamek i innych. Weszłam do środka i zwariowałam. Mimo, iż chłopcy nie byli zadowoleni z postoju w sklepie Victoria, postawiłam na swoim i zostałam, żeby dokonać zakupów. Spotkanie w jednej z pobliskich kawiarni po godzinie, było idealnym rozwiązaniem, więc umówiliśmy się na dalsze zwiedzanie miasta. Pozwoliło mi to na swobodne przymiarki boskich staniczków w kolorach, jakiś nie jestem w stanie sobie wyobrazić, nawet w sklepie z farbami.
Po 2 godzinach przymierzania, oglądania i zachwycania się tym co można uszyć z kawałka materiału, zorientowałam się, że jestem spóźniona na miejsce zbiórki już jakąś godzinę. W niebieskim t-shircie, z portfelem szczuplejszym o kilkaset dolarów, pobiegłam na 31 ulicę gdzie czekali moi znajomi. No przynajmniej do momentu kiedy biegłam, tak mi się właśnie wydawało. I kiedy z wywalonym językiem, spocona i rozczochrana dobiegłam do kawiarenki, gdzie mieli czekać Król Romów, Szczepan, Otek i Adaś, zorientowałam się, że żadnego z nich tam nie ma. Zostawili mnie i sobie poszli bez słowa. Jak złodzieje. Bo przecież można było powiedzieć, że nie będą na mnie czekać. Z uwzględnieniem faktu, że nie wysunęłam nosa z majtek i staników, a doskonale wiedzieli gdzie jestem. Hmm..Wściekła jak egipskie muchy, rzuciłam na ziemię cały mój dotychczasowo zebrany dobytek, w postaci czarnej skórzanej torby, ładnej torby z Victorii oraz kilka dodatkowych zawieszek, które utrudniały mi swobodne przemieszczanie się. Odnalazłam kartę do publicznej budki telefonicznej i zadzwoniłam do mojego Pawła. Opowiedziałam o mojej frustracji i o tym jaka jestem zła i rozczarowana, że tacy z nich kumple, zostawili mnie na pożarcie w wielkim mieście. Mój mężczyzna jak zawsze powiedział kilka miłych słów, które mnie uspokoiły, przynajmniej na następne 10 min.
Kończąc rozmowę telefoniczną, zaczepił mnie przypadkowy przechodzień, który spoglądając na mnie z litością zapytał czy wszystko w porządku. No dobra, nie wyglądałam ani na zadowoloną, ani na w miarę zadowoloną, ani na taką u której jest wszystko OK. odpowiedziałam jednym zdaniem, uwzględniając wulkaniczny pył, zgubiony bagaż, okropny hotel i fakt, że zgubiłam właśnie swoich znajomych. Jako kosmitka czułam się świetnie. Pod budką telefoniczną zostałam sama z numerem telefonu przechodnia, zapisanym na paragonie z Victoria Secret.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz