piątek, 25 grudnia 2009
NADCHODZI CZAS WIELKICH ZMIAN
Mam ochotę znowu gdzieś wyruszyć w nieznane. Przede mną ciężki okres. Pisanie pracy magisterskiej, egzaminy i szukanie pracy. Pomiędzy tym będę jeździć na łyżwach, chodzić na basen, kąpać się w pianie i pić wino. Nie można odmawiać sobie przecież przyjemności, które powodują, że jesteśmy uśmiechnięci i pełni energii.
Polubiłam na nowo Kraków, mam ochotę krążyć po jego urokliwych uliczkach i robić rzeczy, które do tej pory były odstawione na dalszy plan. Zaczynam żyć od nowa, jestem szczęśliwa i czuję się bosko. Nadrabiam zaległości książkowe i marzę... Bardzo to lubię. Po powrocie z Włoch, nie mogę przestać się uśmiechać. Świąteczna atmosfera sprawia, że nie potrafię się złościć- coś we mnie pękło, tylko Kasza wie co..i Ci co mnie dobrze znają...
wtorek, 17 listopada 2009
CZAS NA RELAX
Co najlepiej robi na złe samopoczucie i brzydką jesienną pogodę? Spacer, jedzonko i oczywiście wizyta u kosmetyczki. Jutro termin o godz. 15:00 w nowym, przynajmniej dla mnie salonie odnowy kolagenowej - cokolwiek to oznacza. Marzę, żeby poleżeć i oddać się w dobre ręce pani kosmetolog z mam nadzieję, dużym doświadczeniem. Już się nie mogę doczekać. Salon oferuje bogatą gamę zabiegów nie tylko upiększających. Będę w raju a potem wrócę do domku, wezmę gorącą kąpiel i pooglądam jakiś film. Czy ta chwili nie może trwać wiecznie. Dobrze, że włosy nie wołają o pomstę do nieba, bo jeszcze poszłabym do fryzjera, ale to na jakiś czas mogę sobie odpuścić.
Pokręcę się i poobracam, a później pójdę na wystawę World Press Photo, bo jest w Krakowie tylko do 23.11. Mam w planach też sałatkę jarzynową i oczywiście Bal Geografa. Brakuje tylko kopertówki i jakiegoś dodatku, ale będę musiała uruchomić spis telefonów i jakaś mała czarna torebusia się znajdzie. A na mikołaja też sobie zrobię prezent... Nie powiem, bo to jeszcze tajemnica.
niedziela, 15 listopada 2009
GRA W KULKI
Gra w kulki, czyli popularny painball. Miało być strasznie a wcale nie było. Impreza integracyjna w Paprotni, wiosce zabitej dechami z kulawym psem i polem buraków. Nie ma to jak wybrać świetną lokalizację. Ale mówi się trudno.. Nie obyło się bez przygód i niespodzianek. Pociąg intercity relacji Kraków Główny - Warszawa Zachodnia, przyjechał 5 min spóźniony. Wysiadając blokuję prawie drzwi i z jedną nogą nadal w wagonie, przepycham się z małą pomarańczową walizeczką w szarej czapce z pomponem. Poturbowana wypadam na peron w jakby nie patrzeć stolicy. Zgodnie z rozkładem mamy 14 minut na przesiadkę w pociąg pospieszny do Sochaczewa. Biorąc pod uwagę opóźnienie pociągu, zostaje nam niecałe 9 minut. Kręcę się w kółko, próbując znaleźć tablice z jakąkolwiek informacją, dotyczącą pociągu do miejscowości na S. Niestety rozkładu jazdy - brak, tablic z godziną odjazdu lub przyjazdu - brak i w końcu czasu na przesiadkę - brak. Ola, koleżanka z którą razem jechałam, poszła do kasy biletowej, zapytać o pociąg do Sochaczewa. "Czy Pani wie, z którego peronu odjeżdża pociąg do Sochaczewa"-pyta Ola, "Pani nie wie"-odpowiada Pani z kasy i zamyka okienko, zła, że dla tak głupiego pytania musiała się fatygować podnieść szybkę do góry. No nic, wchodzimy na inny peron i pytamy stojące tam osoby. Pociągi wjeżdżają na perony a my już prawie spóźnione nadal nie wiemy gdzie się udać. Pytamy ludzi w pociągu i przed pociągiem i bezdomnych i bezkarkowców. Nikt nic nie wie, a jak mu się wydaje, że wie, to źle wie. Znalazłam rozkład. Szukam połączenia do Sochaczewa, i niespodzianka - jest. Dla utrudnienia rozpisane niedostrzegalną czcionką, z uwzględnieniem peronu nr 6. Spoglądam na numerację peronu, a tam 3 tor 21. Zaczepiamy Panią z siwymi włosami i bukietem kwiatów imieninowych, która udziela nam pełnej informacji turystycznej. Zaznacza, że jakby się coś zmieniło, to będą informować. Widać w dali Pałac Kultury, głośno wzdychamy i wyklinamy stolicę. Głos z megafonu zapowiada pociąg, ale mamy wrażenie jakby Pani zapowiadała go w Warszawie Centralnej a do nas dochodzi tylko echo..Co za koszmar. Po trudach stoimy już w pociągu, który przynajmniej z nazwy jak i z ceny jest pospieszny. Jak to jest ich pośpiech, to nie chcę widzieć jak wygląda osobowy. W Krakowie tramwaje mają lepsze wygody. Definitywnie nie chciałabym mieszkać w Warszawie. Ludzi jak mrówek, jeden na drugim. Okazało się też, że musimy wysiąśc na stacji Teresin Niepokalanów. No hmm..zaczęła się przygoda. Na stacji w Teresinie zastał nas lekki chłodek. Pytamy w pobliskim kiosku gdzie do Paprotni, w której odbywać się będzie nasze "Party". 1,5 km pokonujemy taksowką, która za samo trzaśnięcie drzwiami bierze od nas 5 zł. Plus 4 zł za przejazd. Tacy na wsi to się cenią. Taksówkarz zadał błyskotliwe pytanie, czy same opłacamy hotel czy może jedziemy z zakładu. Z szyderczym uśmiechem, wyjąkałam, że zakład pracy nam w pełni pokrywa ten cudowny wyjazd.
No i jesteśmy. Zimno jak w Suwałkach, a hotel jak to zazwyczaj bywa, wygląda rewelacyjnie tylko i wyłącznie na folderach i w internecie. Basen, jacuzzi i centrum SPA, zamienił się w basem 2x3 metry i jacuzzi 0,5 x 0,5metra - gigant. Stroje kapielowe, pozostały w walizce. Zajazd na końcu świata, a nie żaden tam hotel. Pierwszy dzień kolacja ( w planie iście królewska) okazała się grillem na pierwszym piętrze, z dyskoteką na dole i muzyką, dzięki której nie słyszałam własnych myśli. Nuda, zmino czas się zmywać. Podmienione wcześniej kołdra na cieplejszą, zdała egzamin i przynajmniej w nocy nie było mi zimno.
Śniadanko, postaram się już nie komentować, ale głodna nie chodziłam. Tego by jeszcze brakowało. O godz.11:00 zbiórka na grę w kulki. Przyjechał punktualnie p.Patryk. Przeciętnie wysoki, łysy, z piwoszowym brzuchem mężczyzna, pokazał nam mundury,w które należy się przebrać. Niczym drużyna ninja, rusyzliśmy w drogę na pole bitwy. Po 15 minutach byliśmy w lesie, gdzie nauczyliśmy się obsługiwać sprzęt i dostaliśmy pierwsze zadanie bojowe. Zabawa była przednia. Dryżyny Niemców i Aliantów, walczyły ze sobą do ostatniej kulki z farbą. Oj się działo. W nagrodę za moje poświecenia i zaangażowanie w grę, zostałam kapitanem drużyny. Doskonale zorganizowane zabawy trwały po 7 minut. A trochę ich było. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, Niemcy dostali baty i moja drużyna zwyciężyła. Cudowne uczucie. Najgorsze uczucie było jednak dziś rano. Nie potrafię oddychać, nie sprawiając sobie tym bólu, a zakwasy mam nawet na rzęsach. Bolii... głowa ( od pierwszego strzału ), udo od drugiego bardzo celnego strzału, i cała reszta od biegania, rzucania się do dziury za dziurę i od turlania po ziemi. Teraz może mnie uratować tylko gorąca kapiel w pianie lub masaż. To drugie zdecydowanie odpada :( zostaje więc wanna. No to chluppp...
czwartek, 12 listopada 2009
MYŚLAMI W TUNEZJI
Jak już wspominałam wcześniej, w Krakowie leje, leje i jeszcze raz leje. Jakby nie mogło popadać raz a dobrze, a nie, trochę pokropi, powieje wiatr, potem znowu deszcz, zimno, mokro i szaro. Nie znoszę takiej pogody. Ale już taka jest i żadne modły tego nie zmienią.
A co przy takiej pogodzie najlepiej robić? Pierwsza opcja, oczywiście spać. W trakcie snu można schudnąć i może nam się przyśnić coś miłego. Szkoda, że człowiek jest potem zmęczony, bardziej jakby wstał skoro świt. Także sen lepiej wieczorem. Opcja druga, można nic nie robić, co po dłuższym zastanowieniu też jest dużym wysiłkiem, bo trudno nie robić NIC. Nie wiadomo wtedy czy siedzieć, leżeć, rozmyślać czy co? Wdziera się wtedy nuda, a od dawien dawna wiemy, że człowiek inteligentny się nie nudzi. Opcja trzecia, można jeść. Tu z kolei pojawia się niebezpieczeństwo zaadoptowania kilku kilogramów, które pójdą albo w boczki albo w tyłek i też będzie źle. Otwieranie lodówki kilkanaście razy w ciągu dnia, włóczenie się w piżamie i szlafroku po mieszkaniu dobrze nie wróży.
Najprzyjemniejszą dla mnie rzeczą, jest podróż w czasie do miejsc gdzie się było. Jedyna rzecz, która oprócz zdjęć zostaje, to wspomnienia. Nikt nie jest w stanie nam ich odebrać. Mamy je w wyobraźni i jesteśmy w stanie przywrócić cudowne obrazy i zatopić się w marzeniach. Dzisiaj wracam do Tunezji...
Kraj,niezwykle zielony, z ostrymi przyprawami, złocistą pustynią i zapachem orientu. Pamiętam piaszczyste plaże, kolorowe mozaiki i smak harrisy najostrzejszej przyprawy w Tunezji. Żółte taksówki, wielbłądy z krzywymi zębami, pustynny pył i gorące słońce. Malownicze wioski i miasteczka, błąkające się między uliczkami koty. Zatłoczone ulice Tunisu, kupcy i handlarze na souku, gdzie wąskie przejścia i tysiące towarów nabierają magii i uroku. Zapierające dech w piersiach zabytki, ogromne wpływy francuskie, bogata architektura i przytulne kafejki i restauracje. Doskonale rozwinięta sieć komunikacyjna, gaje oliwne i palmy daktylowe. Wszystko to sprawia, że chce się tam wrócić. Poleżeć na plaży, popijając sok ze świeżo wyciśniętych owoców, marzyć, czytać książkę i maksymalnie wypoczywać. Tego mi właśnie potrzeba. Może listopad to nie najlepszy czas, aby udać się w odwiedziny do Tunezji, pogoda prawie jak w Krakowie, z taką różnicą, że pada mniej i jest zdecydowanie cieplej. Cóż pozostaje..wracam do pisania pracy magisterskiej, marzenia o ciepłym miejscu odkładam na jutro. Pocieszam się tylko, że niektórzy też teraz siedzą w pracy, w biurze, w szkole czy w urzędzie.
p.s Przestało padać, wyszło słoneczko oby tak dalej :)
poniedziałek, 9 listopada 2009
COŚ DLA UCHA - Sami Yusuf
Przeglądając strony internetowe i popularnego YouTuba, natknęłam się na pewien utwór. Może wyda się to dziwne, ale jest niesamowitym przeciwieństwem wszystkich dotychczasowych piosenek, generalizując nagrywanych przez Arabów. Może to tylko moje wrażenie, ale utwór ma to "coś". Aż chce się go słuchać. Spokojna, nastrojowa o religijnym przesłaniu piosenka Sami Yusufa.
niedziela, 1 listopada 2009
ZIMA..ZIMNO..Brrrrr...
sobota, 26 września 2009
DOWCIP O RYŚKU
Z pozdrowieniami dla Eweliny z nurkowania :*
sobota, 5 września 2009
CO MI W GŁOWIE SIEDZI
wtorek, 1 września 2009
NIESAMOWITE PRZEŻYCIE - NURKOWANIE
Prezentacja dobiega końca i poszczególne osoby zadają nurtujące ich pytania. Widzę przerażenie w ich oczach i strach. Myśli krążą w ich głowach - czy przełamią swoje obawy i lęk, czy zejdą aż tak głęboko, czy będą potrafili uspokoić oddech i podziwiać zapierający dech w piersiach podwodny świat?
Wszystkie pytania zostają zaspokojone i otrzymują bilet na wycieczkę.
Zbiórka wczesnym rankiem. Jest 20 min czasu na zjedzenie śniadania i w drogę. No oczywiście można by jeść śniadanie nawet 50 min dłużej, bo kierowca ma spóźnienie. Godzinne czekanie, żołądek przyklejony do pleców i wypatrywanie egipskiego przewoźnika. Po godzinnym spóźnieniu, jest i nasz driver. Uśmiechnięci i w idealnych humorach pędzimy egipską autostradą do centrum nurkowego w Hurghadzie. W bazie czeka na nas zniecierpliwiona grupa przyszłych nurków oraz Pani Magda. Dostajemy koszyk z numerem oraz sprzęt - maski, pianki oraz płetwy. Idziemy na statek. Nowe piękne łodzie czekają w przystani. Grupa około 20 osób przygotowana na wielką przygodę. Wypływamy. Raptem parę minut od wypłynięcia zatrzymujemy się przy policji, która kontroluje stan naszej łodzi oraz zapisuje ile osób wypływa i na jaką rafę koralową się udajemy. Przyjemny wietrzyk, piękne widoki a w głowie wirują myśli o tym co czeka nas już za chwilę. Na górnym pokładzie, który został nazwany "słonecznym" zbierają się uczestnicy wycieczki i kilku instruktorów. Następuje podział na grupy według znajomości języka. Najliczniejsza grupa polska, niewielu Rosjan, Francuz z 8-9 -cio latkiem szczerbatym w 90- ciu procentach i z owłosionymi nogami ( jak na dziecko, które jest w wieku komunijnym to jakiś king kong) Anglik z rodziną i przystojniak z Polski ze swoim indywidualnym kursantem. Pokład słoneczny został podzielony na sekcje i każda grupka znalazła dla siebie trochę miejsca. Pani Ewelina zaczyna prezentację. Powoli i dokładnie wyjaśnia na czym będzie polegało dzisiejsze nurkowanie i odpowiada na szereg często zabawnych pytań. Pokazuje w jaki sposób należy wylać wodę z maski, gdy będziemy pod wodą a maska będzie nie do końca szczelna oraz pokazuje jak działa urządzenie a'la gwiezdne wojny służące do oddychania pod wodą. Następnie czas na lekcję komunikowania się. Do porozumiewania się pod wodą będą służyły nasze dłonie. Pani Ewelina pokazuje pierwszy znak - łączymy kciuk i palec wskazujący tak, aby powstało kółeczko, czyli OK jest SUPER. Znak numer dwa kciuk skierowany w dół, można by powiedzieć że nam się kompletnie nie podoba - oznacza NURKUJEMY. Trzeci podobny do poprzedniego, z różnicą iż kciuk wędruje do góry, trzeba oduczyć się przyzwyczajeń sygnalizując JEST SUPER, tym razem będzie oznaczało CHCĘ DO GÓRY. Amatorzy nurkowania często zmuszają instruktora do wyjścia na powierzchnię, na pytanie instruktora co się dzieje, dlaczego do góry ? osoba odpowiada " no przecież mówię że jest zajebiście".
Znaki opanowane. Przychodzi tzw. cykor. Pani Magda wyczytuje listę wg. imion i zaprasza na dolny pokład celem przygotowania i ubrania się w sprzęt. Wciskam się w piankę, szukam swojej maski z koszyka numer osiem, wkładam płetwy, beżowy zapina pas z ołowiem ( ciężki jak pieron) i siadam na drewnianej ławeczce z kilkunastoma butlami w około. Pluję do maski, żeby nie spróbowała mi pod wodą parować. Czuję w brzuchu wszystkie organy, jakby motyle, mrówki wszystko naraz. Zakładam butlę ( a myślałam że pas był ciężki) i nerwowo próbuję automat do oddychania, czy działa cz nikt nie odgryzł małych dzyndzelków ze środka. Niby działa, ale pewności nie mam czy zadziała pod wodą. Odgłos a'la gwiezdne wojny brakuje jeszcze Obiłankenobi i Skajłokera.
O matko jak się boję... Serce bije mi jak oszalałe. No i przyszedł mój koniec. Pani Magda podnosi butlę tak ciężką, że chyba od razu pójdę na dno. Wstaję i kaczym krokiem przesuwam się do krawędzi łodzi. Mój atak paniki i próbę wycofania się pominę, więc zacznę od tego jak już znalazłam się w morzu. Ku mojemu zaskoczeniu, unoszę się ślamazarnie na powierzchni. Nadal spanikowana pod okiem egipskiego instruktora wkładam głowę pod wodę. I ponownie ku mojemu zaskoczeniu, okazuje się, że automat działa rewelacyjnie i jestem gotowa nurkować i podzwiać rybki wszelakich barw i odcieni. Kciuk w dół i po kilku minutach byłam już 6 metrów pod wodą. Kolorowe ryby, małe i duże,ładne i brzydkie, mijały mnie jakbym była gigantyczną mega dziwną rybą. Pojawił się człowiek z kamerą, udawałam że macham i pokazywałam znak, że jest super. Kamerzyście to wystarczyło i popłynął do innych nurków, zmuszając ich do zbędnych ruchów w stronę kamery. Spokojny oddech pod wodą i podziwianie tych niesamowitych podwodnych głębin to jedyna rzecz, którą trzeba robić pod wodą. Wszystko pozostałe wykonuje za nas instruktor. No zapomniałam o wyrównywaniu ciśnienia poprzez zatkanie nosa aż poczujemy lekkie pyknięcie w uszach, ale to też bułka z masłem.
Spotkanie z najbrzydszą rybą na świece mureną i wyjście na powierzchnię. Nareszcie uśmiech i ogromna radość. Nie wierzę, że udało mi się tego dokonać. Pokonałam swój strach i zanurkowałam w morzu czerwonym. Ufff...czuję się bosko. Fantastyczne uczucie nie opuszcza mnie aż do obiadu. Chwila relaksu na łodzi i czas na drugie nurkowanie. Teraz już jak to się mówi "na śmietanie". Bez stresu, że się uduszę pod wodą na dodatek będę nurkować z Patrycją ( pracuje jako animator w hotelu i pojechałyśmy razem ).
Skok do wody i plum pod wodę. Nasz tryskający optymizmem instruktor rozbawia nas prawie do łez, które pod wodą są niewskazane, nie mówiąc już o uśmiechu. Nie chciałabym żebym nalała mi się woda do maski ani do maski ani to buzi. Drugie nurkowanie już o wiele przyjemniejsze. Wreszcie zobaczyłam oszałamiające rybki i inne stwory, które wcześniej dostrzegałam tylko w połowie ( źle naplułam do maski i delikatnie prawe oko mi zaparowało ). Żyjąca rafa koralowa z jednej strony przeraża a z drugiej zachwyca niesamowicie. Ktoś kto nigdy nie nurkował, nie jest w stanie wyobrazić sobie jakie skarby kryją się pod taflą wody. Podwodny świat kryje tyle tajemnic, co niebo pełne gwiazd. Zdecydowałam się na zrobienie kursu PADI. "Być w Egipcie i nie nurkować to siara co najmniej na całą Polskę" Z pozdrowieniami dla Madzi oraz wszystkich, którzy odważyli się zanurkować.
sobota, 15 sierpnia 2009
NOWOCZESNA ALEKSANDRIA
Wyruszyłam z Hurghady do Kairu około godziny 16-stej. Podróż minęła szybko, nie zatrzymywałam się po drodze. To co się dzieje w Kairze, przechodzi ludzkie pojęcie. Korki, wypadki i kierowcy szaleńcy. Zasady ruchu drogowego, przypomniały mi kampanię reklamową na bilbordach w całej Polsce pt. "prawo jazdy to nie prawo dżungli". W stolicy Egiptu mam wrażenie, że 70% kierowców nie ma pojęcia co to jest prawo jazdy i do czego służy. Serce w gardle, prawie wyskoczyło ze strachu. Kilkadziesiąt razy myślałam, że przejeżdżające samochody urwą mi lusterko, wjadą w bok w tył albo w przód samochodu.
Nieustające trąbienie, nawet jeśli wypadło akurat czerwone światło na skrzyżowaniu. Policja która teoretycznie kieruje ruchem, nie ma siły przebicia. Nikt, nikt , nikt nie słucha i nie uznaje policjanta, który za wszelką cenę usiłuje wprowadzić porządek na rondzie. Ruch w każdą stronę. Jazda pod prąd nikogo tam już nie dziwi. Na jednym z największych mostów, zrobił się korek. No właściwie nie tylko tam. Większa część miasta, jest przez cały czas zakorkowana. Zaskoczeniem była przyczyna takiego blokowania ruchu. Czy widzieliście kiedyś, żeby ktoś brał ślub na moście? Ja nie, ale wiedziałam, skąd się wziął ten koszmarny korek. Około 10 młodych par, kobiety ubrane w białe suknie i długie jak nil welony, podchodziły do barierki spoglądając na Nil. Orszak samochodów, który przyjechał wraz z nowożeńcami, zablokował praktycznie całkowicie ruch na moście. Unoszący się smog nad miastem, szary krajobraz, przerażająca bieda, którą w nocy zobaczyć można przez okna domów stojących zaraz przy głównej ulicy. W Kairze odnajduję motel-hotel, trudno jednoznacznie określić. Okolica mało przyjazna, ale dla mnie najważniejsze było łóżko aby wyspać się przed wyprawą do Aleksandrii. Ośmiopiętrowy budynek, przypominał zaniedbaną kamienicę na krakowskim Kazimierzu. Najstarsza na świecie winda, kraty, drewniane drzwi po obu stronach i osiem wielkich czarnych guzików, z których działa tylko jeden z numerem 8. Popatrzyłam z obawą na liny i modliłam się, żeby dostać się jak najszybciej na górę. Było już późno, kilkanaście minut po północy. Motel-hotel szybko przemienił się w motelik-hotelik z akcentem na motelik-straszny hotelik.
Wystrój - kwestia gustu. Brudne ściany, obklejone wpisami ludzi z całego świata, którzy mieli przyjemność spędzić tam choć jedną noc. Pokój z łazienką i niesamowitym widokiem na Kair. Z 8 mego piętra, aż zakręciło mi się w głowie. Warunki tragiczne. Karaluch zabity przed spaniem, głośny jak nawołujący Muezin wiatrak i nieprzyjemny zapach. Pomyślałam byle do rana. I tak był to jeden z lepszych, niedrogich miejsc noclegowych.
Rano wczesnym rankiem opuściłam moją kwartirę i ku mojemu zaskoczeniu winda była na dole. Ponieważ guzik nie działał, bo niby dlaczego miałby działać, milion schodów pokonałam pieszo. Pocieszający był fakt, że to schody w dół a nie w górę. Podjechałam rozpadającą się przy każdym kolejnym pokonanym metrze taksówką. Po 15 minutach dojechałam do stacji kolejowej.
Pociąg z wielką czarną lokomotywą i kilka osób biegających po peronie bez biletów. Znalazłam miejsce i pociąg ruszył. Po 2-óch godzinach byłam już na miejscu. Wysiadłam i złapałam taksówkę. Mówiąc dokładniej, to taksówka mnie złapała, a jeszcze dokładniej kierowca taksówki. Zaoferował city tour po Aleksandrii pokazując mi wygniecioną i pobrudzoną ulotkę.
Poprosiłam, aby zawiózł mnie do twierdzy Kajtbaj. Jedna z największych atrakcji na wybrzeżu Aleksandrii. Imponująca budowla, nad samym morzem przypominała średniowieczny zamek. Kupiłam bilet i weszłam do środka. Policja turystyczna kontrolowała wszystkich odwiedzających, ale mało precyzyjnie. Na dziedzińcu czerwony dywan prowadził do gigantycznych drzwi wejściowych. Niewielka scena przed wejściem oraz rząd krzeseł sygnalizowały jakieś wieczorne występy. Kilka kondygnacji, kamienne schody i labirynt korytarzy.
Zimne ściany nadawały temu miejscu czegoś magicznego, tak jakby się cofnąć o kilkadziesiąt lat. W środku panował ścisk. Tłocznie zrobiło się na schodach, ale nic dziwnego w końcu wybrałam się na zwiedzanie w piątek. Wolny dzień w Islamie i wszystkie arabskie rodziny też wpadły na pomysł, aby odwiedzić zamek. Cóż..kontynuowałam zwiedzanie, robiąc po drodze kilkadziesiąt zdjęć. Po kilku minutach, arabska rodzina poprosiła mnie o zdjęcie. W pierwszej chwili myślałam, że to ja mam zrobić im wspólne zdjęcie, ale szybko mnie poprawili.
Chcieli zrobić zdjęcie ze mną. No fakt byłam jedyną blondynką na zamku, jeśli nie w całej Aleksandrii. Uśmiechnęłam się szeroko i poszłam dalej. Po 20 minutach przestałam liczyć, ile osób już zdążyło zrobić sobie ze mną zdjęcie. Zaczęło się to robić męczące. Niczym gwiazda filmowa przechadzałam się po zamku, ciągnąc za sobą sznur gapiów i osób z telefonami komórkowymi, którzy liczyli na to, że uda im się zrobić chociaż jedno zdjęcie z ukrycia. Dziewczynę o jasnej karnacji i bladą jak ściana, w blond kicie i czerwonych paznokciach widzieli tylko na MTV.
Mimo wszystko miłe uczucie, sprawić komuś tyle radości jednym zdjęciem wykonanym telefonem komórkowym. Byłam przestawiana z miejsca na miejsce, aby było lepsze światło i mogli być pewni, że zdjęcie wyjdzie idealnie. Nie pozwiedzałam więc w spokoju i ruszyłam dalej na podbój Aleksandrii.
Deptak wzdłuż morza, obfitował w różnorodne pamiątki. Można było zakupić muszle wszelakich kształtów i rozmiarów. Na brzegu siedziały arabskie rodziny, wędkarze i młode pary trzymające się za ręce. Zakwefione kobiety samotnie na falochronie, a morze szumiało jakby chciało im coś powiedzieć. Deptak zaprowadził mnie do bryczek. Aż chciało by się powiedzieć do kuni. Ponieważ dochodziła godzina 12 -sta, miejscowa ludność udawała się w stronę meczetów, a dorożkarze czekali na naiwnych turystów. I pojawiłam się ja. Konie, nazywane przeze mnie kuniami, wyglądały jakby obchodziły ramadan przez cały rok. Biedne, marne, wychudzone aż serce się ściskało. I tak się ścisnęło, że po 2 minutach siedziałam już w czwarnej skórzanej dorożce, wsłuchując się w głos muezina, który dochodził z pobliskiego meczetu. No to wiooo.. Koń ruszył, a ja schowałam do kieszeni osłonę z aparatu i przygotowałam się do robienia zdjęć. Minęłam kilka stoisk z rybami i dotarliśmy do starej części Aleksandrii.
Piękne uliczki, kolorowe pranie dyndało z okien a miasto ucichło. Wszyscy udali się na popołudniową modlitwę. Mężczyźni słuchali kazania Immama, następnie wykonując "pokłony" charakterystyczne dla wyznawców islamu. Nie zrobiłam zdjęcia. Nie chciałam swoim zachowaniem nikogo urazić. Dorożka skręciła w lewo. Zachwycałam się pustymi ulicami i niesamowitym widokiem. Zupełnie inny charakter miasta, porównując dla przykładu z okropnym Kairem.
Niektóre domy przypominały ruinę, inne jakby czas się zatrzymał i zatrzymało cały urok aż do teraz. Dorożkarz zatrzymał się przy jednopiętrowej kamienicy.
Stary szary budynek z wybitymi oknami i częściowe zdewastowany. Jednakże intrygujący. Przejechał zakurzony tramwaj i gdy zniknął już z pola widzenia, mężczyzna opowiedział dlaczego się tu zatrzymujemy. Trudno w to wierzyć lub też nie, dom ten należał kiedyś do seryjnego mordercy. Podobno zakopał wiele osób pod swoją posiadłością..mówi się, że do dzisiaj są tam szczątki zamordowanych. Hmm..dom na samą myśl o tej historii wydał mi się bardziej przerażający jak na początku. Nie weszłabym do środka nawet za dopłata. Kolejne miejsca były już o wiele przyjemniejsze, choćby pod względem wyobraźni. Przejechaliśmy obok meczetu. Podobny meczet znajduje się w Hurghadzie. Piękny - nie można oderwać oczu. Dopracowany w każdym szczególe, biało - czerwony z dwoma minaretami. Za meczetem ukazała się Aleksandria z czasów rzymskich. Architektura, zieleń oraz zadbane otoczenie sprawia, że ta część miasta do złudzenia przypomina stolicę Tunezji. Wpływy europejskie i czas kolonializmu przyczyniły się do tego, aby nazywać Aleksandrię najpiękniejszym miejscem na północy Egiptu. Podobno nawet ludzie są bardziej otwarci i życzliwi. Sama się przekonałam już na twierdzy... Ostatni punkt programu to coś na co czekałam cały dzień.
Biblioteka aleksandryjska. Imponująca budowla. Wygląda jakby położyła się do snu. Oszklona ściana w żadnym wypadku nie przypominała biblioteki. Wyglądała jak tafla lodu, po której można by było wejść na szczyt. Nachyleniu mogło mieć najwyżej 20 stopni a wraz z dolną krawędzią zaczynał się kilkucentymetrowy basen wody.
Przed biblioteką ogromna kula, która okazała się być planetarium.
Na seans się niestety spóźniłam. A z kolei prze planetarium mozaikowe rzeźby ptaków i innych dziwactw. Woww.. Cudowne miejsce. Szkoda, że był to piątek i wizytę musiałam odpuścić. Po całodziennym zwiedzaniu przyszedł czas na pizzę. W znanej pizzeri z daszkiem w logo. Po wyczerpującej wyprawie trzeba było wracać. Dworzec w Aleksandrii za dnia, nie przypomina tego samego dworca po zachodzie słońca. Tłum ludzi, wałęsające się dzieci, tony walizek, siatek, toreb i plecaków. Coś okropnego. Podjechał pociąg zapełniony po sam dach. Ludzie wskakiwali w biegu wykrzykując arabskie słowa. Oknami drzwiami, ludzie śpiący na podłodze i podróżujący w miejscy gdzie łączą się dwa wagony. Brud, syf i totalny haos przypomniał mi obraz pociągu z Indii. Tym samym moje marzenie o Indiach znowu odsunęlam na dalszy plan. Chyba nadal nie jestem gotowa na taką wyprawę.
Aleksandria jest magiczna, piękna i bardzo przyjazna. Wszyscy są uśmiechnięci i bardzo sympatyczni. Uwielbiam to miasto - za pewne jeszcze tam wrócę.
czwartek, 13 sierpnia 2009
Z POZDROWIENIAMI DLA STESKNIONYCH
W egiptowie wiele sie nie zmienia. No tylko tyle, ze mozna juz kupic paczki a'la ramadanowe. Wszyscy biegaja, sprzataja, przygotowuja dekoracje i oczywiscie kupuja lampiony. Male duze, srednie a niektore gigantyczne. Lampiony wygladaja podobnie jak nasze, z ktorymi zawsze skoro swit maszerwalo sie do kosciola. Te egipskie sa papierowe i bardzo kolorowe. Kolorowe sa takze szmaty, ktorymi dekoruja kawiarnie, restauracje, hotele, caffejki i sklepy. Masakra zacznie sie wraz z rozpoczeciem ramadanu czyli kolo 20 stego sierpnia. Nie ma to jak obchodzic urodziny gdy wszyscy poszcza od wschodu do zachodu slonca. Beda chodzic zli, naburmuszeni i wiecznie glodni. W ciagu dnia beda opryskliwi i leniwi, odliczajac godziny, minuty a potem sekundy do zachodu slonca. Wrzask Muezina z wszystkich mecztow swiata, modlitwa i wielkie ramadanskie sniadanie. Nie daj Bog, zebysmy mieli w tym czasie przylot wylot lub cokolwiek innego. Swiat muzulmanski jest wylaczony. Tak jak wylacza sie swiatlo gdy wylacza prad - tak wszystko na trzy cztery, zamiera w ciapatowie. Nie ma nikogo do odprawy pasazerow na lotnisku, nie ma nikogo na ulicach, w sklepach. Restauracje oblezone przez cala hurghade - jak sie nie naje czlowiek przed zachodem to potem przez co najmniej 3 godziny nie ma gdzie zjesc. Ahh..jeszcze tydzien i sie zacznie.
środa, 8 lipca 2009
LENIWIE
Dzisiejszy dzień od rana do nocy w pracy. Najpierw dyżury, a póżniej city knur. Jak można jeździć na tą wycieczkę – nie wiem, ale kupują i trzeba jechać. Kupię sobie przynajmniej kartę do telefonu, bo powoli kończy mi się kredyt. Noga powoli się goi – no dokładniej mówiąc kolano. Turyści wporządku, hotel ok., pogoda super – czego chcieć więcej ??? Nie mam weny – to oznacza, że trzeba kończyć.
poniedziałek, 6 lipca 2009
IMIENINY
A ja sierota popsułam sobie kolano. W dzień wolny zachciało mi się grać w siatkówkę. Oprócz zakwasów mam też uszkodzone kolano. Niby plażówka, ale piasek już nie pierwszej jakości i się zdarło aż do krwi. Polewam wodą utlenioną i patrzę jak się pieni. Szczypie potwornie, ale jestem twarda - trochę panikuję, ale w spódnicy na infie będzie wyglądało dramatycznie. Oprócz kolana, to reszta ok. Jestem już zdrowa. Żadnych dolegliwości - hamdullla. ( dzięki Bogu)
Już lipiec..jak ten czas leci.
piątek, 3 lipca 2009
BRAK CZASU
Jadę taxówką do Royal Makadi. W końcu po kilku tygodniach walki, proszenia i narzekania nie podstawiają mi więcej Yalla Busów ( busiki – lokalny transport w Egipcie ), które mało tego ciągle się spóźniały, to jeszcze były wolne jak żółwie a ja cały czas jestem ograniczona czasowo. Teraz mój szofer mknie przez pustynię jak szalony. Po prawej piach po lewej piach, za około 20 min będę w hotelu Royal. Totalny wygwizdów, oprócz hotelowych atrakcji nie ma wiele w około. No właściwie nic nie ma, oprócz dwóch dziko pasących się wielbłądów. Słońce wysoko, grzeje potwornie a piasek błyszczy od palących promieni słonecznych. Tydzień powoli się kończy a ja stresję się kolejnym przylotem. Zaczyna się to czego nikt nie lubi czyli overbook. Hotel nie przyjmuje naszych pokoi gwarancyjnych ( czyli takich które niezależnie od tego czy mamy tam gości czy nie – mają być ) i trzeba będzie szukać dla pachołów nowego. Naród będzie zły, a nawet powiem więcej – na lotnisku w poniedziałek będzie siwy dym. Bo jak by tu Panu i Pani wytłumaczyć, że rozumiemy iż za wakacje płacili już w listopadzie i teraz hmm..szkopuł ale tam nie ma dla nich miejsca i zostaną przekwaterowani do innego hotelu X, o podobnym standardzie lub wyższym.
Już po dyżurze. Nawet trochę osób się pojawiło, kupili nurkowanie i Kair na dwa dni ku mojemu zdziwieniu. Ku zdziwieniu w tym sensie, że nie zawsze jest grupa na Kair 2dni. Sympatyczni ludzie, co ostatnimi czasy rzadko się zdarza. W moim Menavillku ponad 100 paxów ( pax to osoba w slangu turystycznym). Mała babcia podczas wczorajszej kolacji pozwoliła sobie zadać mi pytanie. Cytuję „ Pani Dominiko, proszę mi wytłumaczyć, jak to jest, że ja mieszkam na dole i obok w pokoju wprowadzili się Araby” z buzią pełną zmarszczek babcia ciągnie dalej, „ bo ten hotel to nie ma 4* i jak ja byłam w hotelu (jakimśtam) to to były 4 gwiazdki ale tu, to jakaś kpina” wysłuchuję ze stoickim spokojem. Babcia natomiast mówi „ Araby palą tak śmierdzące papierosy, że wytrzymać nie idzie, czy w całym hotelu nie ma innych pokoi ? Dlaczego są zakwaterowani obok mnie” Jakbym to ja ich tam specjalnie zakwaterowała..Z drugiej strony co tu się dziwić, że Arabowie mieszkają drzwi obok skoro jesteśmy w Arabowie. To tak jakby się skarżyć w Polsce, że mamy sąsiadów Polaków. Babcia nie była usatysfakcjonowana, że w hotelu są też inne narodowości jak Francuzi, Rosjanie, Niemcy i także Arabowie. Hehe..ręce opadają.
A teraz siedzę w restauracji Amalia i czekam na spagetti. Głodna jestem strasznie. W tle leci Aisha i się rozmarzyłam. Strasznie lubię tą piosenkę. Nie umiem śpiewać w oryginale, ale chociaż po polsku nucę pod nosem. Lalal..lalal..tak sobie śpiewam. Uuuu…aisha …aisha ekutemła. Dzisiaj pewien osobnik nazwał mnie osobą nietolerancyjną, bo się wyśmiewałam, że słucha disco polo. No każdy słucha co lubi i o gustach się nie dyskutuje. Ale żeby od razu o nietolerancji, ja wolę Madonnę i Justina inni wolą disco polo na kasety. Tu za to w moim arabkowie hitem jest Elissa, super śpiewa i extra wygląda. Laska że hej, można posłuchac na YouTube. Dziś mam zamiar nauczyć się jednej miłosnej pioseneczki. Mam tekst napisany po arabsku, teraz tylko przysiąść i się nauczyć. Dzień jeszcze młody. Spagetti było pyszne. Idę do pokoju odpocząć.
Zawsze obiecuję, że napisze więcej a potem nie mam czasu. To dziś nie obiecuję nic.
sobota, 27 czerwca 2009
WIEŚCI Z SAFAGI
wtorek, 23 czerwca 2009
CHOROBA NIE WYBIERA
p.s czym sobie zasłużyłam na dodanie do znajomych ???
niedziela, 21 czerwca 2009
BRAK SŁÓW
czwartek, 18 czerwca 2009
DYŻUR, MRÓWKI I SPÓŹNIALSCY
p.s chyba jakiś remont nad moją kwartirą walą, kują hałasują. Boskoooo..
wtorek, 16 czerwca 2009
WYLOT - PRZYLOT -INFO czyli początek tygodnia
Dziś strasznie gorąco, może nawet nie tyle gorąco co duszno. Ciągle chce mi się pić a zapasy wody i coca-coli w lodówce powoli się kończą. Dziś na spotkaniu pytanie z serii moich ulubionych " czy za lodówkę, klimatyzację i telewizor też się płaci ? " No..jasne, że się płaci. W lodówce siedzi arab i zbiera za każdorazowe otworzenie drzwiczek do lodówki, tym samym pilnuje czy używa Pani klimatyzacji i ogląda tv. Co za ludzie, pani ewidentnie wyłączyła na czas pobytu szare komórki. Teraz czas na relax..położę się na łóżku i poczytam ostatnio zaczętą książkę pt.Minaret. Jutro dyżury i City Tour, najgłupsza wycieczka pod słońcem.
niedziela, 14 czerwca 2009
NIEDZIELNA NUDA
Kilka razy wychodzili z lotniska bez bagaży i byłi święcie przekonani, że bagaże już są w autokarach. Obowiązkowe przywitanie „Jak to dobrze..nareszcie ktoś mówi po Polsku” i moja ulubiona odpowiedź „ a w samolocie nikt nie mówił” przy ponad 100 osobach z Polski i 5 osobach obsługi arabskiej ? Ojj te pachoły pachoły..gorzej jak z dziećmi. Zakręceni jak drzwi od poczty. Kilku takich pamiętam do dziś np. Panią Barbarę R., która w Tunezji za wszelką ceną chciała udać się na mszę po polsku w niedzielę a ja miałam się dowiedzieć, gdzie co jak i kiedy. Mało tego Barbara R. wydrukowała sobie plik kilkudziesięciu stron z informacjami z internetu i punkt po punkcie sprawdzała informacje, męcząc mnie przez cały tydzień. Dopadła mnie raz podczas kolacji ( to też uwielbiam), stałam z talerzem przez 20 min ( później już zimnym) a Barbara nadawała…uznała, że jestem niedostępna dla turystów i powinnam być do dyspozycji 24 h na dobę. Lekko wkurzona powiedziałam jej, że do tego służą dyżury każdego dnia, ale B. nigdy z taką formą kontaktu z rezydentem się nie spotkała. Zaproponowałam również kontakt telefoniczny na co B. z oburzeniem w głosie zapytała : „NO PANI JEST CHYBA ŚMIESZNA, CZY MYSLI PANI ZE BĘDĘ DZWONIŁA DO PANI ZE SWOJEGO PRYWATNEGO TELEFONU?” w odpowiedzi usłyszała : „ No nie, z mojego” odwróciłam się i poszłam. B. czepiała się o wszystko, w hotelu też goście raczej unikali jej towarzystwa i ostrzegali mnie kiedy B. była w pobliżu. Było dużo śmiechu gdy przed wyjazdem kilka osób zaczęło opowiadać o programach w TV ( których faktycznie nie było ) czego B. nie skontrolowała. Zachwycali się nowościami i jakością ponad 20 polskich programów, gdzie w hotelu nie było nawet polonii. Ojj..Mam nadzieję, że nie spotkam nigdy Barbary R. Jak to się mówi w Egipcie inshaallah ( jeśli Bóg pozwoli )
Wieczór pracowity, listy przylotowe, koperty i inne atrakcje..brrr..
sobota, 13 czerwca 2009
MAM INTERNET
Dzisiaj dzień wolny – będę leniuchować i patrzeć w niebo. Zaraz śniadanko i może na plażę ??? Stałam się od dwóch dni szczęśliwą posiadaczką intenetu na usb i wprawdzie dostęp mam utrudniony, ponieważ zasięg łapię tylko na podłodze pod drzwiami mojego pokoju to i tak się cieszę, że mam dostęp do świata. Do póki mrówki nie będą śmigać jest dobrze, wyłożę sobie kocem i będzie elegancko. No kończę na teraz idę coś przekąsić..Jak to człowiek może zgłodnieć przez noc – nieprawdopodobne.
sobota, 6 czerwca 2009
HURGHADA po przyjezdzie
Obiecalam wiec pisze. Niestety bedzie bez polskich znakow bo na komputerze z ktorego korzystam nie ma takich udogodnien, a nawet jesli sa to ja nie umiem sobie z tym poradzic. W hurghadzie bardzo cieplo. Kazdego dnia temperatura przekracza 35 stopni i jak tak dalej pojdzie usmaze sie jak jajko. Pierwszy tydzien spedzialam w Hurghadzie w stary mieszkaniu, a pozniej sytuacja drastycznie sie zmienila i aktualnie mieszkam w Safadze w hotelu Menaville. Zaczelam prace juz w 3 dniu pobytu w Hurghadzie. Turysci w miare normalni ale oczywiscie sa i mniej rozgarnieci i tacy, ktorym brakuje piatek klepki. W Safadze na nude narzekac nie moge. PRacy bardzo duzo, a po tym jak zostalysmy tylko dwie na destynacji co raz to wiecej dodatkowych obowiazkow. Byly juz chwile zwatpienia i lzy ale dzisiaj leniuchuje bo mam dzien wolny, na ktory czekalam z utesknieniem.
Chcialam wybrac sie na wybory jutro w Hurghadzie, ale w natloku pracy nie zdazylam sie zapisac i przez to glosowac nie moge - szkoda. W ostatnia sobote spieklam sobie okropnie plecy i nie moglam sie oprzec, spac i wyprostowac przez kolejne kilka dni. Oprocz plecow spieklam tez noge od kolana po stope ( dodam ze noga tylko prawa) podczas ceremonii smarowania mleczkiem z filtrem cos mi przeszkodzilo i o drugiej nodze zapomnialam. Na dyzury nosze spodniczke i wygladalam jak Polska flaga, jedna noga czerowona jak burak druga biala. Dzisiaj juz troche lepiej to wyglada. Jak zwykle w egipcie dokucza mi wszechobecny kurz, takze od razu zaopatrzylam sie w krople do oczu i kropie zamiast 3 kropli dziennie chyba z 33. Drapie sie ciagle i nawet nie moge wytuszowac rzes bo zapomne i znowu sie rozmaze jak to juz raz uczynilam.
W poniedzialek kolejne pacholy przylatuja, samolot znowu opozniony i bedzie zadyma, bo to przeciez ja specjalnie opozniam samolot i wydaje polecenia przewoznikowi coral blue. Masakra - pacholy jeszcze nie wiedza, jak sie dowiedza jutro to zywa ze spotkania nie wyjde. Wiekszosc sie bedzie cieszyc, ale beda i tacy ktorzy musze isc w poniedzialek do pracy a przyleca do Polski dopiero we wtorek nad ranem. Znowu sie trzeba bedzie tlumaczyc i rozkladac rece, bo przeciez nic na to poradzic nie moge. Ale pacholy mysla jak zwykle inaczej. Ojj..cos mi ostatnio podpadaja. Malo tego, musze robic najglupsza wycieczke w swiecie pt. city tour. Wycieczka do miasta mega nuda..zbieranie ludzi po hotelach 2 godz w jedna 2 godziny w druga strone potem Meczet a wlasciwie trzeba sie przedzierac przez gruzy i uwazac zeby nie wpasc do srodka wielkiej wykopanej dziury, tez mi przyjemnosc ogladac remontowany meczet ( masakra), Potem kosciol koptyjski tez nuda, sklep z pamiatkami i permuferia. Dwa ostatnie punkty sa typowym sposobem na wciskanie ludziom kitu i aby tylko miec jak najwieksza sprzedaz, bo w koncu ma sie z tego prowizje. Pobilam chyba wszystkie rekordy jesli chodzi o sprzedaz. W perfumerii zero a w pamiatkach moze z 5 dolarow. hehe nie lubie wciskac ludzikom kotow z gipsu i bananowych papirusow. Aaa.. jeszcze cos mi sie przypomnialo. Stoje i czekam pod pamiatkami na pacholy i calkiem sypatyczna parka podpytuje o rozne rzeczy..ile juz tu jestem czy znam arabski jak sie tu mieszka i pracuje..po kilku minutach rozmowy mowia : " a skad Pani jest" mysle sobie - powiem ze z Kedzierzyna to padnie pytanie a kolo jakiego duzego miasta jest owy Kedzierzyn ?, ale ide za ciosem i odpowiadam " z Kedzierzyna", oni patrza na mnie jak zakleci, nie odpowiadajac ani slowem, mowie zartujac " co moze wy tez"? - pokiwali glowa ze tak. Myslalam ze wypadne z butow. Hehe prosze..jaki swiat maly. Pewnie gdybym dalej ciagnela temat okazalo by sie ze to jacys dobrzy znajomi moich rodzicow dziadkow itp.
Tydzien pelen niespodzianek i nieprzespanych nocy. Powoli przyzwyczajam sie do mieszkania w hotelu i ze mam jeden wieczny dozywotni niekonczacy sie dyzur. Ale taka juz moja praca :)
Nie dotarlam jeszcze do kawiarenki internetowej w Safadze, ale moze w przyszlym tygodniu sie uda. Przesylam sloneczne pozdrowienia i trzymam kciuki za dziewczyny na sesji.
sobota, 30 maja 2009
EGIPT 2009
niedziela, 10 maja 2009
PRZED WYJAZDEM DO CIAPATOWA
Wyjazd zbliża się wielkimi krokami. Za dwa tygodnie będę już w drodze do Warszawy i później samolot do Hurghady. 5 miesięcy zapowiada się różnie ale może kryzys nie da się tak bardzo odczuć na skórze. Zbieram powoli mój majdan, bo trzeba się jeszcze wyprowadzić z obecnego mieszkania, przewieźć rzeczy i dokonać drobnych zakupów kremów, balsamów i innych mazideł. Niewiarygodne, że jeszcze kilka miesięcy temu wracałam z Egiptu a teraz już znowu do pracy. Czas pędzi jak oszalały a tu tyle niezałatwionych spraw. Muszę się wziąć w garść bo nie wyrobię się. Najgorsza sesja. Nauki dużo a czasu niewiele. Mam nadzieję, że wybaczycie mi teraz nieobecność. Będę pisać po 25 maja...heh będzie się działo :)
środa, 6 maja 2009
TUNEZJA początki
Właśnie w Tunezji zaczęła się moja kariera rezydenta. Pamiętam, że gdy zaproponowano mi wyjazd do Tunezji byłam strasznie zawiedziona. Chciałam jechać wtedy do Egiptu i żaden inny kraj nie wchodził w grę. Ale że byłam świeżo po kursie a moja legitymacja miała zaledwie kilka dni, nie było co kręcić nosem. Podpisałam umowę, wsiadłam w samolot i znalazłam się w Monastirze na początku czerwca 2007.
Pracowało się ciężko. Poznałam super ludzi, z którymi utrzymuję kontakt do dziś. Ogromny zasób wiedzy i najważniejsze nauczyłam się być rezydentem, który musi sobie radzić w każdej sytuacji. Początki były straszne i wiele razy pojawiały się łzy. Kilka razy chciałam już wracać do domu. Ale rodzice podtrzymywali mnie na duchu, żebym jednak została i dam radę. Tak też zrobiłam. Odwiedziłam większość najciekawszych miejsc w Tunezji. Od Mahdii po miasteczko Beja na północy. Przeróżne sytuacje i fantastyczna okazja na poznanie kraju z każdej możliwej strony.
Tunezja zachwyca swoją zielenią. Piękne piaszczyste plaże, gorące słońce. W morzu meduzy jak krowy, wielkie i niebieskie. Nigdy takich nie spotkałam, nasze w Bałtyku są niczym mrówka przy słoniu. Białoniebieska zabudowa i poplątanie z pomieszaniem kultur i narodowości. Tłumy Francuzów i większość Tunezyjczyków posługuje się biegle językiem francuskim. Z pewnością warto odwiedzić Tunezję kupić skórzaną torbę na bazarze i obowiązkowo pojechać na Saharę. Zobaczyć gdzie kręcono Gwiezdne Wojny i wspiąć się na wysokie daktylowe palmy. Ahh..znowu się rozmarzyłam...